Włamanie na pocztę

  O tym że świat wirtualny nie jest do końca bezpieczny wiedziałem odkąd istnieje, ale nie sądziłem że to właśnie spotka mnie. Wczoraj ktoś (mam numer IP więc mogę się dowiedzieć kto) włamał się na moją pocztę kasując większość wiadomości, w tym również moje wywiady z pisarzami. Dobrze że szybko się zorientowałem i wysłałem prośbę do Agnieszki Podoleckiej, która akurat siedzi w bibliotekach w Londynie, przegląda stare opasłe tomy i zbiera materiały do swojego doktoratu. Agnieszka szybko zainterweniowała i odesłała mi swój wywiad. Rano gdy usiłowałem go wkleić mój system blogowy odmówił posłuszeństwa. Przemieniłem na starszą wersję, następnie znowu na nowszą i dopiero wtedy wszystko ruszyło. Nie wiem co się dzisiaj dzieje, ale mi się to nie podoba.

  Od jutra wracam na siłownię, dlatego też czas na czytanie skurczy się jeszcze bardziej. Ale czuję że muszę wrócić, tym bardziej że już w kwietniu podpisałem roczną umowę na korzystanie z międzynarodowej sieci PURE. Jutro uroczyste otwarcie w Bydgoszczy. Prawdą jest że w zdrowym ciele zdrowy duch. Ja sam uwielbiam ćwiczenia aerobowe jak i siłowe, więc myślę że będę zadowolony. Uwielbiam się porządnie zmęczyć na siłowni. Tak czy inaczej zostaję na blogu, ale będę w okresie wakacyjnym bywał rzadziej i mniej czytał. Dzisiaj napisała do mnie miła pani z jednego z wydawnictw proponując współpracę, więc jak zwykle oczywiście jestem z tego powodu zadowolony. Pracuję nad zakończeniem mojego opowiadania na finał konkursu STUDIO SŁÓW i zaczynam pracę nad zbiorem własnych opowiadań. Ale myślę że to nastąpi w czasie blisko trzytygodniowego pobytu na Podkarpaciu poprzedzonego parodniowym pobytem w Warszawie i spotkaniami ze znajomymi pisarzami i aktorami.

   Sprawa następna dotyczy konkursu który rusza jutro, a do którego można się przenieść klikając baner po prawej stronie. Kamil Czepiel jest debiutującym młodym pisarzem i głęboko wierzę w jego talent. Myślę że warto się zapoznać z tym konkursem i wziąć w nim udział. Serdecznie do tego zachęcam. 

   Za tydzień spotkamy się z pisarzem Romualdem Pawlakiem - również ciekawą postacią w świecie literatury i rozważam dwumiesięczną przerwę związaną z wakacjami oczywiście czwartkowych spotkań z literatami . Ale ostatecznej decyzji jeszcze nie podjąłem.


Czwartkowa kawa z Agnieszką Podolecką

Piter Murphy: Witaj Agnieszko. Cieszę się że przyjęłaś zaproszenie na spotkanie ze mną. Mogę zaproponować kawę, czy wolisz herbatę?

Agnieszka Podolecka: Piję wyłącznie herbatę zieloną z jaśminem. Także świeżo wyciskane soki i wodę.

PM: Jesteś barwną postacią i coraz bardziej zauważaną i docenianą w kręgach literackich. Masz barwne życie. Możesz opowiedzieć trochę o swoim dzieciństwie i dorosłości?

AP: Urodziłam się na Cejlonie, obecnie to Sri Lanka, ale to nie moja zasługa. Natomiast do przedszkola chodziłam w Pakistanie i to już pamiętam. Było to przedszkole radzieckie, bo takie było obowiązkowe dla wszystkich dzieci z bloku wschodniego, nawet gdy ich rodzice nie byli dyplomatami. Gdy wróciłam do Polski mając 5 lat, narobiłam wstydu mojej młodziutkiej cioci i jej chłopakowi. Jechaliśmy kolejką z Gdyni do Sopotu i spytali mnie, w co się bawiłam w przedszkolu. Jak to w co? – odparłam. – W rewolucję październikową! Pah, pah, ruki wier! Na szczęście chłopak mimo wszystko ożenił się z moją ciocią.
Jeśli chodzi o życie dorosłe, to najbarwniejszy pewnie będzie czas spędzony w RPA. Mieszkaliśmy tam cała rodziną 2,5 roku i podróżowaliśmy. Echa tych podróży i rozmów ze spotkanymi ludźmi można odnaleźć w moich książkach – „Za głosem sangomy” i „Żar Sahelu”.

PM: Iloma językami władasz? Wiem że mówisz biegle po angielsku i francusku. Są jeszcze inne  języki?

AP: Mój francuski jest daleki od biegłości. Studiowałam języki indyjskie, rosyjski był moim pierwszym językiem, bo dzieci zawsze na pierwszy wybierają język rówieśników. Nie mam jednak z kim rozmawiać, a języki nieużywane szybko się zapomina.

PM: Wiele osób zazdrości Tobie takiego życia jakie wiedziesz. Wiele lat spędziłaś w Afryce, gdzie również poznałaś zwyczaje plemion, różne kultury, ich zachowania jakże różni od tych europejskich i cywilizowanych. Chcę Cię zapytać czy my Europejczycy nie mamy zbyt ograniczonego myślenia na te tematy?  Przecież tak naprawdę niewiele wiemy o tym co się tam dzieje, ale często poddajemy Afrykę jako terytorium gorszej kategorii. A przecież Afryka to wiele kultur, religii, wierzeń i symboli.

AP: Niezliczona ilość kultur. Oczywiście, operujemy stereotypami, jak każdy. Ważne, by starać się te stereotypy przełamywać, dociekać prawdy. Ale coś takiego jak prawda obiektywna nie istnieje. Na każdą kulturę, na każdy najmniejszy problem naszego codziennego życia można patrzeć z różnych stron. Moja Afryka była piękna, kolorowa, pachnąca kwiatami, smakowała owocami morza, ale półtora kilometra od naszego domu zaczynały się slumsy i Afryka tamtych ludzi śmierdziała ściekami i smakowała sfermentowaną papką kukurydzianą. To była ta sama Afryka, kontynent niesamowitych kontrastów. Ja się staram dostrzegać i pamiętać to co piękne i dobre. Nie tylko w Afryce, ale i w Indiach i każdym miejscu jakie odwiedzam. Zapamiętuję kolorowe stroje, zapierającą dech w piersiach przyrodę, uśmiech ludzi, zwłaszcza dzieci, które każdego człowieka witają z sercem na dłoni. Spróbujmy spojrzeć na Afrykę jako na miejsce, które ma wspaniałą, bogatą, różnorodną kulturę, ludzi, którzy kochają, cieszą się i martwią jak my, którzy mają podobne marzenia – żyć w pokoju, kochać i być kochanym, a wtedy stanie się nam bliższa.

PM: Napisałaś dwie książki, których akcja rozgrywa się w Afryce. Okładki Twoich książek zawsze nawiązują do Afryki przeczytać, co pobudza tylko moją wyobraźnię gdyż wiem że autorka była w miejscach o których pisze. Wtedy czytelnik inaczej to odbiera. Czytałem też wiele przychylnych recenzji. A czytelnicy potrafią być okrutni, jeżeli książka nie spełnia ich wymagań. Ale Twoje książki to nie tylko Afryka....

AP: Recenzenci obeszli się ze mną łaskawie. Co prawda jakaś pani napisała, że wpisuję się w modny teraz nurt niecywilizowania dzikich plemion i zostawienia ich w spokoju i w związku z tym, po co wydawać pieniądze na placówki dyplomatyczne, skoro nie mamy ich nawracać na katolicyzm i nieść „kaganka oświaty”? Ta pani pomyliła placówkę dyplomatyczną z misją katolicką. Tak, zdecydowanie jestem za tym, by nikomu nie narzucać naszej kultury, bo ona wcale nie jest lepsza. Jest po prostu inna.

PM: Co znajdziemy w Twoich książkach? Romans, przygodę, a może tajemniczość?

AP: Wszystkie te elementy! „Za głosem sangomy” jest książka przygodowo-sensacyjna. Bohaterowie pakują się w kłopoty w Kapsztadzie w RPA i muszą uciekać przez 7 krajów do Lalibeli w Etiopii, by rozwiązać zagadkę i pozbyć się problemu. Po drodze pomagają im sangomy, południowoafrykańskie szamanki.
„Żar Sahelu” jest książka bardziej psychologiczna. Opowiada o poszukiwaniu siebie, daniu sobie prawa do szczęścia i miłości bez względu na wiek. Akcja rozgrywa się w Afryce Zachodniej, tam bowiem przyszło żyć polskiej rodzinie i tam jednej z bohaterek grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Pokazuję jak rodzi się przyjaźń i miłość i jak pielęgnuje się lub traci te sprzed wielu lat. A przy okazji czytelnik poznaje ciekawy zakątek świata. Udało mi się przekonać wydawnictwo, by na końcu książki zamieścić zdjęcia miejsc, które odwiedzają bohaterowie.

PM: Z tego co wiem będziesz miała na Uniwersytecie Warszawskim zajęcia z szamanizmu. Co to znaczy? Znasz się na rytuałach?

AP: Szamanizm to nie tylko rytuały. To całe spektrum zdolności i umiejętności, jakimi szaman służy swojej społeczności. Szamani są medykami, kapłanami, historykami, prawnikami, psychologami i psychoterapeutami. Rytuały służą im do przekazywania swej wiedzy i pomagania ludziom.

PM: Agnieszka prywatnie...Czym się interesujesz? Twoi ulubieni pisarze, muzycy...Czujesz się obywatelem Europy czy Afryki?

AP: Przede wszystkim czuję się Polką. Moja rodzina walczyła o wolna Polskę od zarania polskości, więc nawet jeśli to niemodne, to czuję głęboki patriotyzm i moje korzenie są tu. I zawsze będą. Europejka oczywiście też. Afrykanka nie. Afryka to moja fascynacja, ale nie moja kultura i nie mój dom. Choć właściwie dom jest tam, gdzie są moi bliscy, wiec przez prawie 3 lata Afryka była moim domem.
Ulubieni pisarze? Wszyscy mnie o to pytają;-) Redfield, Neville. Muzycy? Habib Koite i każda spokojna muzyka. Zainteresowania? Uwielbiam czytać oczywiście. Strasznie cieszą mnie książki dla dzieci, jakich w moim dzieciństwie nie było: „Harry Potter”, „Endymion Spring”, „Władca Pierścieni”. Lubię jeździć na rowerze, pływać, grzebać się w ziemi i oczywiście – nade wszystko – podróżować. Nie ważne czy daleko czy blisko, byle bym mogła poznawać nowe miejsca.
PM: Piszesz kolejne książki o Afryce? Jest w Tobie potrzeba ukazania nam „Czarnego lądu” z całym zapleczem?

AP: Wiesz, że określenie „Czarny Ląd” jest bardzo niepoprawne politycznie? Nie, w tej chwili nie planuję książkę, których akcja rozgrywałaby się w Afryce. Napisałam powieść dla dzieci i młodzieży, jeszcze nie mam wydawcy. Akcja rozgrywa się w czasach celtyckich. Tam też byli szamani! Teraz muszę się skupić na doktoracie, ale mam już zarys powieści dla dorosłych. Bohaterowie trochę popodróżują po świecie, jednak główny wątek będzie się rozgrywał w Indiach.

PM: Dziękuję za rozmowę i życzę  wielu sukcesów w życiu prywatnym, zawodowym a szczególnie życzę kolejnych wspaniałych sukcesów literackich.

AP: Ja również dziękuję, a czytelników zapraszam na moją stronę: www.podolecka.com

Zwariowany tydzień...

 Dla mnie póki co wakacje są czasem wytężonej pracy i zwiększonej liczby zajęć, dlatego czytanie ostatnio jest odstawione na tor boczny. Plany czytelnicze i pisarskie są przełożone na okres wyjazdowe - tj okrojone trzy tygodnie na Podkarpaciu i parę dni w Warszawie gdzie mam zamiar się spotkać ze znajomymi i przyjaciółmi. A póki co trzeba zacisnąć zęby i skupić się na pracy. W tym tygodniu nawet o wolnych wieczorach mogę sobie co najwyżej pomarzyć. Myślę również o powrocie do pisania poezji. Ostatnio "coś mi w duszy gra".

  W czwartek cykliczne spotkanie z pisarzem, a raczej pisarką przy kawie. Tym razem spotkamy się z Agnieszką Podolecką. Serdecznie zapraszam

"Kandydat z piekła" - Graham Masterton

   Horrory czytam od zawsze, ale jestem wybredny. Nie znoszę książek w których leje się krew a sceny są zbyt brutalne. Lubię pewien rodzaj inteligencji w tym co czytam, napięcie, odrobinę strachu i co najważniejsze wszystko właściwie wyważone. Zawsze znajduje to u dwóch pisarzy - Stephena Kinga oraz Grahama Mastertona którego osobę chyba nie muszę przedstawiać. 

  Tym razem sięgnąłem po "Kandydata z piekła" i jak zwykle spotkałem się z tym co lubię. Autor doskonale trafia w moje gusta, mimo że nie przepadam za polityką książkę czyta się jednym tchem doskonale się bawiąc. Masterson ma pewną zaletę - potrafi bezgranicznie owładnąć moim umysłem w czasie czytania, a ja sam  dryfuję po morzu kolejnych stron. 

  Główny bohater to Jack Russo, który odpowiada za akcję wyborczą kandydata na Prezydenta Stanów Zjednoczonych Huntera Peala. Zaczyna się dosyć niewinnie, sam Jack raczej sceptycznie odnosi się do wygrania wyborów przez swojego kandydata, ale szybko zmienia zdanie. Hunter Peal zmienia się w krótkim czasie, stając się człowiekiem który potrafi wyczarować wokoło siebie iluzję, hipnotyzować tłumy, a sam Jack Russo zaczyna się go bać. Widzi że giną ludzie którzy próbują się przeciwstawić polityce i zachowaniu  Poznaje tajemnicę Huntnera ale zdaje sobie sprawę że nie może nic zrobić. Musi przyjąć zasady swojego zwierzchnika. Coraz bardziej wchodzi w zawiłe zachowania zwierzchnika i coraz bardziej go to przeraża.

  Książka powstała w latach osiemdziesiątych poprzedniego wieku, co też ma odniesienie w wielu scenach. Ale dzięki temu książkę czyta się przyjemnie i nie sposób się od niej oderwać. Polecam każdemu kto lubi trochę dreszczyku. 


Za egzemplarz recenzyjny dziękuję Wydawnictwu



  

"Niedźwiedź Wojtek. Niezwykły żołnierz Armii Andersa" - Ailleen Orr

  Parę miesięcy temu wydawnictwo Replika wydało przepiękną książkę, w całości opartą na faktach. Książka opowiada o niezwykłym niedźwiedziu o imieniu Wojtek.  Autorka Ailleen Orr urodziła się i wychowała w Szkocji. Studiowała w Lodnon School of Economics. Kiedy wstąpiła do Countryside Alliance, została jego lokalnym dyrektorem i stanęła na czele nowo powstałego zespołu politycznego, którego zadaniem była promocja wiejskich obszarów Szkocji. Założycielka The Wojtek Memorial Trust, a także doradcą deputowanego parlamentu szkockiego Michaela Russela. Prowadzi szeroko zakrojoną akcję na rzecz postawienia Wojtkowi pomnika w Szkocji.

  Książka została napisana w ubiegłym roku i cieszę się że tak szybko znalazła wydawcę w naszym kraju, które wydało ją w 70 rocznicę urodzin sympatycznego niedźwiadka. Książkę można podzielić na parę części. Część pierwsza to opowieść o zasługach zwierząt które brały udział w wojnie i ich wpływie na morale oraz zachodnia żołnierzy.
 Historia Wojtka jest niezmiernie ciekawa. Nigdy nie słyszałem o tym urokliwym niedźwiadku. Okazało się że trafił w ręce polskich żołnierzy zupełnie przypadkowo, sprzedany przez małego chłopca żołnierzom za drobniaki, trochę jedzenia i nóż sprężynowy. Problemem było ukrycie zwierzaka przed dowódcami, ale gdy go odkryto mały Wojtek szybko oczarował wszystkich. Opiekunem zwierzęcia zostaje Piotr i od tej pory  zwierzę i człowieka połączyła dziwna więź. Właściwie są prawie nierozłączni. Pisarce doskonale udaje się uchwycić czar tamtych chwil, nastroje i wszystko co było związane z dywizjonem. Doskonale opisuje zasługi Wojtka. Mnie szczególnie poruszyła scena przekazania zwierzęcia do Zoo i pożegnanie z Piotrem. Nie sposób, aby do do oczu nie napłynęły łzy. 

 Książka jest napisana pięknym językiem i daje czytelnikowi wiele wzruszeń. Dodatkowym atutem są autentyczne zdjęcia małego misia i żołnierzy, z którym byli tak zżyci.

 Na koniec parę filmików o Wojtku, znalezionych w sieci

1 , 2, 3


Za egzemplarz recenzyjny dziękuję Wydawnictwu


Czwartkowe spotkanie z Olgą Rudnicką

Piter Murphy: Kawa czy herbata?

Olga Rudnicka : Zdecydowanie herbata. I trzy łyżeczki cukru.

PM: Olgo, serdecznie Ci dziękuję za to że zgodziłaś się porozmawiać ze mną. Młoda, piękna, utalentowana kobieta, która ma już parę książek za sobą. Jak na razie czytałem tylko „Natalli5”, ale wierzę że pozostałe książki są równie dobre. Trudno jest mi pytać o coś czego nie wiem, prześledziłem dziesiątki wywiadów jakich udzieliłaś i mam wrażenie że mówiłaś już o wszystkim...
   Twoje pisanie jest dojrzałe. Natalii 5 z pewnością wymagała od Ciebie dużo więcej pracy, niż w pozostałych książkach. Jest tam wiele postaci. Jak to zrobiłaś, że napisałaś tak ciekawą książkę? Nie jest łatwo nie pogubić się w opisach postaci i sytuacji. Ale Ty napisałaś to perfekcyjnie.

OR: Bohaterów, których tworzę postrzegam inaczej niż czytelnik. Dla mnie są to żywe osoby, z wadami i zaletami, czasem zabawni, czasem irytujący, odbieram ich w sposób emocjonalny, tak samo jak Ty odbierasz swoich znajomych, przyjaciół, ludzi spotkanych na ulicy. Problemem nie było ich rozróżnienie, lecz takie przedstawienie czytelnikowi, by łatwo mógł je rozpoznać. Zdawałam sobie bowiem sprawę, że dla odbiorcy taka mnogość postaci o tożsamym imieniu i nazwisku może być sporym utrudnieniem. Jak napisałam tę książkę? Odnoszę wrażenie, że to moje Natalie ją stworzyły. Ja tylko zapisywałam to co dziewczyny wyprawiały, a muszę przyznać, że czasami sama nie mogłam za nimi nadążyć.

PM: Nie powiem niczego niezwykłego, jeżeli stwierdzę fakt który jest oczywisty. Jesteś młodą, utalentowaną osobą. Pracujesz zawodowo, uprawiasz sporty i piszesz książki. Czy Twoja doba jest jakoś naciągnięta?

OR: Nie, nie jest, choć powinna. Może w końcu udałoby mi się należycie wysypiać. Sporo osób dziwi się jak udaje mi się godzić to wszystko. Stereotypowo często się uważa, że człowiek cały dzień spędza w pracy i a wolny wieczór pada ze zmęczenia. A wcale tak nie jest. Pracuję kilka godzin dziennie. Czasami jestem w domu o piętnastej, czasami już o dwunastej. Jazda konna i jujitsu też nie pochłaniają wbrew pozorom wiele czasu. Dotarcie do stajni i powrót plus jazda to dwie godziny dwa razy w tygodniu, które można wygospodarować, a zimą nawet tego nie ma. Trening to kolejne dwie godziny raz w tygodniu. Całe popołudnia i wieczory mam wolne i mogę je poświęcić pisaniu. To tylko tak strasznie brzmi, że jestem tak zapracowana, gdy zacznie się to wszystko wymieniać, a w praktyce top tylko kwestia organizacji i dyscypliny.

PM: Cieszę się że napisałaś „Natalii5”. To naprawdę moja ulubiona książka, przy której się dobrze bawiłem. Jaka jest Twoja recepta na dobrą książkę?

OR: Sama chciałabym ją poznać. Ze swojej strony mogę powiedzieć tylko tyle, że daję z siebie wszystko i mam nadzieję, że to wystarczy. Receptę na dobrą książkę znają niewątpliwie moje redaktorki, które po przeczytaniu wersji pierwszej zgłaszają tyle uwag i poprawek, że dopiero powstaje dobra książka, gdy się do tego wszystkiego zastosuję.

PM: Olga pisze, ale z pewnością Olga również czyta? Co czytałaś ostatnio wartego polecenia?

OR: Ostatnio odkryłam nowego autora Robina Cooka. Pisze świetne thrillery medyczne i jest to kolejny pisarz, który niedługo zacznie napełniać moje półki. Odczuwam wręcz fanatyczną potrzebę posiadania na własność książek, które mi się podobają i powoli zaczynam mieszkać w małej bibliotece. Właśnie skończyłam czytać „Niebezpieczną grę” tego autora i powiem, że dopiero on zaszalał z mnogością bohaterów. Jak na złość większość to Chińczycy, których nazwisk nawet nie potrafiłam przeczytać, a co dopiero zapamiętać. Czytałam powieść z nadzieją, że nim dojdę do połowy wybije z połowę i będzie łatwiej.

PM: Ja uważam że książkę „Natalii5” można przenieś na ekrany w formie serialu. Czy Ty myślałaś o tym?

OR: Bardzo by mnie ucieszyła taka opcja, ale nie zależy to ode mnie.

PM: Olga, skąd czerpiesz inspiracje do książek które tworzysz? Jesteś młoda , a swój debiut literacki masz dawno za sobą. Czy wiek może być przekleństwem dla pisarza? Einsetin powiedział „Każdy wiek ma swoje chwile”.  Czujesz się jako zwykła kobieta, czy masz odczucia że jest o Tobie coraz głośniej „na salonach”?

OR: Trudno powiedzieć skąd się bierze inspiracja. Pomysł pojawia się nagle, i nie zawsze jest to pomysł na powieść. Czasami mała scenka, która dopiero w mojej głowie zaczyna się rozrastać. Czasami jest to pomysł na postać, dla której muszę stworzyć odpowiednie miejsce. Różnie to bywa. Wiek z pewnością jest moim przekleństwem. Wydano mnie, gdy miałam dwadzieścia lat. Zostałam rzucona na głęboką wodę i za nic nie rozumiałam czego ci wszyscy ludzie ode mnie chcą. Ja tylko napisałam książkę. Ale dzięki kolejnym wywiadom, spotkaniom, zrobiłam się bardziej otwarta na ludzi, odważniejsza, zaczęłam wierzyć w siebie. Rzecz w tym, że od tej pory minęły niemal trzy lata, a ja nadal jestem postrzegana jako ta dwudziestolatka, która wydała książkę i co ona może wiedzieć o życiu. A ja mam prawie dwadzieścia trzy lata, kilka powieści za sobą, ukończone jedne studia, a od października zaczynam kolejne pod warunkiem, że mnie przyjmą, pracuję z osobami niepełnosprawnymi i spotykam się z takim ogromem cierpienia i nieszczęścia, że to naprawdę przyspiesza dojrzewanie. Ta praca też niewątpliwie uczy pokory, więc czuję się zupełnie zwyczajna.

PM: Wykonujesz piękną pracę. Pomagasz ludziom, którzy tej pomocy potrzebują. Z pewnością wymaga to dużej odporności psychicznej. Jak sobie z tym radzisz?

OR: Różnie. Na początku praca bardzo mnie dobijała. Wracałam do domu i nie mogłam się od tego uwolnić. Przerażała mnie starość, bo znaczna część moich podopiecznych to starsze osoby, cierpienie, choroby, samotność. Ale mam tę świadomość, że jestem potrzebna, choć nie życzyłabym nikomu, by był tak samotny i pozbawiony wsparcia rodziny, by cieszyć się, gdy do drzwi puka ktoś taki jak ja. Moim sposobem radzenia sobie ze stresem jest jazda konna i pisanie. Obie te rzeczy przenoszą mnie w inny świat, lepszy, bo mój własny. Muszę też przyznać, że we wrześniu miną trzy lata jak pracuję jako asystentka osób niepełnosprawnych i z doświadczenia mogę powiedzieć, że ta praca uwrażliwia na innych ludzi, ale tworzy też pewną zbroję. Staram się nieść pomoc, nie potrafię przejść obojętnie wobec kogoś potrzebującego, ale jednocześnie emocjonalnie stoję trochę z boku. Dużo osób nie wytrzymuje w tej pracy kilku miesięcy, a znam osobę, która zrezygnowała już po dwóch tygodniach. Najbardziej boję się zobojętnienia. Mam nadzieję, że nigdy mnie to nie spotka. 

PM: Powiedz jak daleko sięgają Twoje literackie aspiracje i marzenia? Z pewnością marzysz o tym, aby być znana i akceptowana przez czytelników. Ja nie spotkałem się z negatywną opinią na temat Twoich książek, a wierz mi ludzie w sieci są okrutni i czasami piszą różne rzeczy. Czytujesz recenzje swoich książek? Podchodzisz do nich emocjonalnie?

OR: Dużo pytań naraz. Ale po kolei. Tak, chciałabym, by mnie czytano, by moje książki były popularne. Każda pozytywna opinia daje impuls do lepszej pracy, a negatywna podcina trochę skrzydła. Myślę jednak, że już trochę uodporniłam się na krytykę. Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu moje powieści się podobają, tak samo jak i mnie nie każda książka przypada do gustu. Owszem, czytuję recenzje, bo umieszczam je na blogu. To część mojej pracy. Każda taka recenzja jest dla mnie istotna, gdy zawiera w sobie elementy tego co się ludziom podoba i tego co się ludziom nie podoba. To pozwala zwracać większą uwagę na szczegóły. Oczywiście nie mam tu na myśli krytyki w stylu, że co ktoś tak młody jak ja może napisać, albo że jak na poznaniankę jestem całkiem ładna, bo i takie komentarze się trafiały. Do pierwszych recenzji faktycznie podchodziłam dość emocjonalnie, ale to już na szczęście minęło. Owszem, cieszę się jak się książka podoba i jest mi przykro, gdy jest inaczej, nie zalewam się łzami z żadnego z tych powodów.

PM: Często dostaje listy z pytaniami od ludzi, kiedy w końcu ukaże się wywiad z Tobą. Zastanawiałem się nad tym i doskonale to rozumiem. Chcą się „z Tobą spotkać” po przeczytaniu Twoich książek. Obiecaj mnie i czytelnikom jedno...że NIGDY nie zaprzestaniesz pisania...

OR: Nie przestanę, choćbym chciała. Nie da się. Przy każdej powieści dochodzę do etapu, gdy nie mogę się doczekać końca. Teraz też mam już pomysł na następną powieść, nawet skonkretyzowany, a nie luźną myśl i nie mogę się doczekać aż do niej usiądę, a tu ciągnie mi się akcja jak flaki z olejem. Dużo pracy przede mną, bo po zakończeniu pierwszej wersji siadam i poprawiam, poprawiam, potem uwagi od wydawcy i znów poprawiam i poprawiam. Za którymś razem człowiek nie ma ochoty już nawet czytać tego co sam napisał. I kiedy wreszcie następuje koniec myślę sobie: dość, dwa tygodnie przerwy i nie napiszę niczego poza listą zakupów. Niczego! Trzy dni później siedzę i piszę, bo nie wytrzymałam. Czuję się jak narkoman na głodzie, bo gdy nie piszę to myślę o pisaniu, więc z odpoczynku nici. Więc uroczyście przyrzekam, że póki palce mi nie odpadną i umysł nie zacznie szwankować będę pisać, pisać i pisać.

PM: W sieci prowadzisz też bloga, gdzie pozwalasz się poznać bardziej prywatnie. Myśl przewodnia bloga brzmi „Nie jestem ideałem, lecz radzę sobie idealnie”. Myślę że dla wielu ludzi jesteś jednak idealna. A ja Tobie serdecznie tego życzę i czekamy na kolejne książki w których jest duża dawka optymizmu. Jesteś nadzieją polskiego rynku wydawniczego. Życzę samych bestsellerów i dziękuję za to krótkie spotkanie.

OR: Jak ktoś poczyta bloga to zaraz się zorientuje jaki mierny ze mnie ideał. Cieszę się, że mogłam Cię poznać.

PM: Mierny ideał? Jesteś bardzo skromna, ale myślę że to dobra cecha. Życzę Tobie, abyś zawsze taka była. Skromna, nie pozwalająca wciągnąć się w wir który nie zawsze jest dobry dla pisarza, a szczególnie dla młodej osoby. Czekam na kolejne książki, a w okresie wakacyjnych chcę przeczytać te które wydałaś wcześniej. Mnie również miło było Ciebie poznać i porozmawiać. Serdecznie dziękuję i do następnego spotkania.

Blogi Olgi Rudnickiej znajduje się  w tym miejscu.






Kolejna usterka

  Niestety, wygląda na to że w czasie prowadzenia mojego bloga nastąpiła druga usterka. Tym razem nie można zamieszczać obrazków. Oczywiście liczę że amerykańscy informatycy usuną usterkę i wszystko wróci do normy. Przyzwyczaiłem się do tego miejsca i nie chcę się przenosić na inne. 

 Jutro czwartek i mimo faktu że jest Uroczystość Bożego Ciała  to nie może powstrzymać nas przed filiżanką aromatycznej kawy z kimś kto pisze dla nas książki. Tradycji musi się stać zadość. Zgodnie z wcześniejszymi prośbami i zapowiedziami jutro porozmawiamy z młodą pisarką Olgą Rudnicką.

"Sanctus" - Simon Toyne

  W moje ręce wpadła książka która przyniosła mi wiele radości i miała wszystko czego szukam w dobrych książkach. Sam autor Simon Toyne ukończył Uniwersytet Londyński gdzie zdobył specjalizacje z języka angielskiego oraz aktorstwa. Następne przez dwadzieścia lat pracował w telewizji, a w końcu zajął się pisaniem. Mogę napisać szczerze że według mnie po lekturze "Sanctusa"  pisanie jest dla niego dobrym wyborem.

  W środku tureckiego miasta Ruina wznosi się Cytadela. Pewnego dnia kamery telewizyjne na jej szczycie rejestrują postać samotnego mnicha w dziwnym habicie, który rzuca się w przepaść. Akt samobójstwa jest pokazany na całym świecie, co też rozpoczyna lawinę zdarzeń których nie można już zatrzymać. O symbolice aktu wie niewiele osób na świecie - rozpoczyna się wyścig z czasem. Co może grozić ze strony mnichów zamieszkujących Cytadelę? Czym jest Sakrament? Czy Liv Adamsen jest siostrą zaginionego mnicha i czy grozi jej niebezpieczeństwo? Autor stawia przed nami wiele pytań i bardzo umiejętnie na nie odpowiada.

  Autor sprawił że nie mogłem się oderwać od tej książki. Bardzo duży plus za to że nie rozwleka kolejnych stron, a każdy rozdział ze 147 jest krótki i nie zawiera niepotrzebnych opisów. Każda strona jest doskonale dopracowana, a sam autor pisze stylem który ja osobiście uwielbiam. Nie znajdziemy tutaj niepotrzebnych opisów, długich i monotonnych dialogów. Książka może być przykładem jak napisać ciekawą książkę dla szerokiej grupy odbiorców.

   Komu polecam książkę? Każdemu ze względu na wiek.  Każdemu kto kocha w książkach tajemnice, stare zakony, strzeżone miejsca, doskonałe zwroty akcji i napięcie które jest tutaj perfekcyjnie budowane. Lektura zajęła mi dwa popołudnia i wieczory.

  Ja sam z pewnością do książki za jakiś czas powrócę gdyż jej lektura sprawiła mi wiele przyjemności. W moim mniemaniu  "Sanctus" należy do tych pozycji o których szybko się nie zapomina. Czekam na kolejne tomy. "Sanctus" jest początkiem trylogii. Na koniec zapraszam na stronę gdzie można zapoznać się z ciekawymi materiałami dotyczącymi Sanctusa.


Książkę otrzymałem od Wydawnictwa










"Pałac tajemnic" - Agnieszka Pietrzyk

  Po kryminale możemy się spodziewać że ten zawiera tajemnice, a czasami trup ściele się gęsto. Szukamy mordercy, tropimy i analizujemy. Kryminał trzyma czytelnika w napięciu, a autor je doskonale stopniuje. Jak jest u Agnieszki Pietrzyk? Autorka zainwestowała w "drugą stronę". "Pałac tajemnic" opowiada o pisarce która wprowadza się do starego, zniszczonego pałacu na Mazurach gdzie wcześniej została dokonana potworna zbrodnia. W dziesięciu mieszkaniach mieszka mieszanka ludzi, często z tzw. marginesu społecznego. Nowa lokatorka przyjeżdża i wynajmuje cześć pałacu. Przyjeżdża z konkretnym zadaniem -  chce rozwiązać zagadkę morderstwa i zniknięcia córki zamordowanych i napisać o nim książkę. Dlatego postanawia porozmawiać z wszystkimi mieszkańcami pałacu, często napotykając niechęć i opór. Autora stawia sobie duże wyzwanie umieszczając w książce postacie z różnych warstw społecznych. Podoba mi się próba rysów osobowościowych glownych postaci, może mało rozwiniętych ale przecież nie na nich skupia się książka.

  Książkę czyta się szybko i przyjemnie. Mnie zaintrygowała okładka. Lubię tajemnicze domy, mroczne klimaty i niewyjaśnione zagadki. Książka jest zaopatrzona wstępem mojej ulubionej pisarki Anny Klejzerowicz. Polecam.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu




"Liczby Charona" - Marek Krajewski

    "Liczby Charona" były pierwszą książką  autorstwa Marka Krajewskiego którą czytałem. Autor to filolog klasyczny, pisarz, wieloletni wykładowca na Uniwersytecie Wrocławskim. Ogólny zachwyt recenzentów oraz duża promocja tej książki sprawiły że zechciałem po nią sięgnąć. A kiedy dotarła do mnie informacja  że autor wydaje swoje książki w osiemnastu krajach nie mogła mnie już powstrzymać od jej przeczytania.

    "Liczby Charona" przyjąłem obojętnie z małą przewagą nudy. Czasy międzywojenne. Komisarz Popielski traci pracę i przyjmuje prywatne zlecenie rozwiązania pewnej zagadki od pięknej kobiety. Zakochuje się w niej. W książce są symbole hebrajskie zostawiane przez mordercę, jak dla mnie kompletnie niezrozumiałe, jak się okazuje mające dużo wspólnego z matematyką. Książka napisana jak dla mnie w sposób przerysowany. Oczywiście każdy pisarz ma swoja wizję pisarstwa i nie mnie to oceniać. Książka  mnie nie zachwyciła, jakoś nie jestem zwolennikiem takiego stylu pisania. Książka sama w sobie jest napisana dobrze, pomysł na fabułę również dobry, ale to zdecydowanie nie trafiła w mój gust.  Myślę że jest to dobra lektura dla wielbicieli prozy Krajewskiego oraz dla tych którzy lubią w książkach zawiłe zagadki, kochają matematykę i mają cierpliwość do tabelek i hebrajskich znaków. Ja niestety nie znoszę matematyki i nie mam głowy do języków starożytnych oraz do symboli. Zastanawiałem się dlaczego ta książka jest mi obojętna. Może dlatego że nigdy nie spotkałem się z podobną książką? Może nie dojrzałem do jej odbioru? Tego nie wiem.Dla potencjalnych czytelników mój opis nie jest antyreklamą, ale moim odczuciem co do książki. Czasami każdemu się zdarza czytać coś, co kompletnie nie trafia w jego gusta czytelnicze. A ja piszę zgodnie ze swoimi odczuciami.

   Dla mnie również wiele do życzenia pozostawia papier w jakim książka została wydana oraz czcionka przy której niestety  szybko męczy się wzrok.  Miałem wrażenie że czytam maszynopis. A szkoda. Osobiście uważam że książki pisarzy tego pokroju powinny być staranniej wydawane. Ale to moja osobista opinia i nie każdy musi się z nią zgadzać. 

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu 












Wyniki pierwszego konkursu

  Zgodnie z zapowiedzią dzisiaj przedstawiam wyniku konkursu który ogłosiłem w ubiegły piątek. Osobę która wygrała książkę " Życie Prywatne Elit Artystycznych Drugiej Rzeczypospolitej" wybrała osobiście pisarka Jolanta Kwiatkowska znana z takich książek jak "Kod emocji", " Rozsypane wspomnienia", "Jesienny koktajl", "Tak dobrze, że aż źle". Osobą która wygrywa jest Anek7. Serdecznie gratulujemy i proszę o wysłania na mojego maila danych kontaktowych do wysłania książki. 

  Jednocześnie informuję o nowym konkursie, który organizuje młody i bardzo zdolny pisarz który niedawno debiutował zbiorem opowiadań "Przedśmiertny neuroleptyk". Kamil Czepiel zaprosił Agnieszkę Lingas -   Łoniewską - znaną i cenioną pisarkę z Wrocławia do komisji która wybierze zwycięzców.  Konkurs CZTERY WYMIARY jest wyjątkowo interesujący, warto się z nim zapoznać i wziąć udział. Konkurs jest wieloetapowy, będzie trwał parę tygodni, a pula nagród z pewnością ulegnie powiększeniu. Ja dzisiaj podjąłem decyzję że egzemplarz książki Grzegorza Miecugowa który otrzymałem pomyłkowo od Wydawnictwa Bellona zostanie dodany do puli nagród. Może warto się sprawdzić? Kamil Czepiel stworzył wyjątkowo kreatywny konkurs. Zapraszam w imieniu organizatora. Wkrótce pojawi się oficjalny baner do konkursu. Ale już dzisiaj zapraszam do zapoznania się z nim na specjalnie  stronie  stworzonej do potrzeb konkursu.

  


"Hyperversum" - Cecillia Randal

    Mam ostatnio wyjątkowe szczęście do książek które w pełni mnie pochłaniają. Mam zasadę że nie czytuję książek skierowanych do młodego odbiorcy i z gatunku fantasty. Rzadko robię wyjątki, ale tym razem zaryzykowałem kiedy zainteresował mnie temat ksiażki. 

   Cecillia Randall urodziła się w Modenie i, jak sama mówi o sobie, wyrosła na „chlebie, książkach i komiksach”. Ukończyła studia na wydziale Języków i Literatur Obcych, a także studia w dziedzinie Komunikacji i Technologii Informacyjnych na Uniwersytecie w Bolonii, po których zaczęła pracować jako graficzka, projektantka stron internetowych i ilustratorka. Jej debiut literacki przypadł na grudzień 2006 roku, kiedy opublikowała pierwszą powieść "Hyperversum". W 2007 roku w antologii "L'ombra del Duomo" (Cień katedry) zostało opublikowane opowiadanie "I due leoni" (Dwa lwy). Pod koniec tego samego roku ukazała się kolejna powieść "Il Falco e il Leone" (Sokół i Lew, Giunti), a Hyperversum zdobyło nagrodę literacką Premio Letterario Nazionale Insula Romana, w kategorii „Proza dla młodzieży”. W 2008 w antologii "Mutazioni" (Mutacje, Perrone) ukazało się kolejne opowiadanie "L'ultimo giorno" (Ostatni dzień). Saga "Hyperversum" w styczniu 2009 roku doczekała się kolejnej części "Il Cavaliere del Tempo" (Rycerz Czasu), a w marcu w antologii Sanctuary (Asengard) zostało opublikowane opowiadanie "Angeli e uomini" (Anioły i ludzie). W październiku 2010 roku wydana została nowa powieść fantasy Gens Arcana (Mondadori), której akcja umiejscowiona jest we Florencji Wawrzyńca Medyceusza.

  Tytułowe "Hyperversum" to nazwa gry RPG która nie tylko pozwala śledzić losy bohaterów, ale również za pomocą odpowiednich gadżetów znaleźć się w jej środku. Gra zaciera granice między światem prawdziwym a wirtualnym. Nasi bohaterowie to Ian, Jodie, Daniel, Carl, Marin. Są różni, ale łączy ich wielka namiętność do gry  w którą postanawiają wspólnie zagrać, co jest możliwe również za pomocą internetu. Już na początku gry dzieje się coś dziwnego. W grze pojawia się błąd i jakimś cudem zostają przemieszczeni do średniowiecza, gdzie szybko się orientują że nie są już uczestnikami w grze, ale muszą poddać się wezwaniom aby przeżyć, a szybko zrozumieli że mają tylko jedno życie bez możliwości restartu. Spotyka ich wiele przygód, które często są dla nich za bardzo brutalne, ale o których z pewnością czytelnik szybko nie zapomni. Trzeba zdecydowanie  podkreślić że jest to powieść z gatunku fantastyki, nie należy jej odbierać jako powieść historyczną mimo że akcja dzieje się w średniowieczu. Książka zaskakuje zakończeniem i jest to doskonały prezent dla czytelnika zaangażowanego w przeczytanie tych 747 stron, które jednak czyta się szybko i bez znudzenia. Polecam głownie młodzieży, ale nie tylko. Każdy znajdzie coś dla siebie. Dobra lektura na weekend.

Za egzemplarz  recenzyjny dziękuję Wydawnictwu






Czwartkowa kawa z Małgorzatą Kalicińską

Piter Murphy: Witaj Gosiu. Dziękuję serdecznie za to że zgodziłaś się na rozmowę w moich skromnych progach. Zapraszam na filiżankę aromatycznej kawy i do rozmowy. Jesteś znana i lubiana w środowisku literackim, często cytowana. Powiedz proszę jak zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem? Ja wiem że na to pytanie odpowiadałaś wiele razy, ale może opowiesz o tym wszystkim którzy nie są w temacie?

Małgorzata Kalicińska:  Nie wiem czy jestem jakoś szczególnie lubiana w tzw środowisku literackim, ale z kilkoma koleżankami piszącymi łącza mnie serdeczne więzi. Lubimy się, to fajne bo ja nie jestem może typem bardzo towarzyskim ale i nie odludkiem.
Jak się zaczęło? Życie mi się posypało i w ramach uspokojenia nerwów postanowiłam nie tylko czytać ale i coś sobie (SOBIE i tylko) napisać. Moja córka stanowczo stwierdziła, że trzeba spróbować szczęścia i wypchnęła mnie na pocztę, z maszynopisami, które rozesłałam do wydawnictw. Ale najprawdziwszymi autorami mojego sukcesu są moi czytelnicy, prawda, w większości to kobiety. Bardzo im wszystkim dziękuję, bo zrobiły mi tzw pantoflową reklamę. Moja powieść nie miała dużego PR-u.

PM: Pamiętam że kiedyś w naszej luźnej rozmowie powiedziałaś coś w stylu słów „ w książkach rozliczam się z przeszłością”. Długo zastanawiałem się nad tymi słowami i chcę teraz Ciebie prosić, abyś rozwinęła tę myśl.

MK:  Ach, nie jest to jakieś kasjerskie „policzymy się”. Miałam na myśli to, że bazuje na tym, co widziałam słyszałam, przeżyłam. Doświadczenie, obserwacja, spostrzegawczość uzupełnione wiedza która zdobywam na bieżąco. To się nazywa research czyli dokumentacja, rozeznanie. To ważny etap w tworzeniu.

PM: Twoje książki są bestsellerami, a na ich podstawie powstają seriale. Jak to jest gdy autor widzi swoje dzieło w wersji serialowej? Co czułaś, kiedy dowiedziałaś się o adaptacjach filmowych Twojej serii o Małgorzacie i Januszu?

MK: Miałam mieszane uczucia. Mówiłam już o tym. Powstał serial z pięknymi zdjęciami, muzyką, dobrymi aktorami ale nie ma wiele wspólnego z moją powieścią. Gdzieś zagubiono ducha postaci, zabrakło pór roku i dbałości o wierność przekazu. To raczej swobodne reminiscencje na temat… Trudno. Tak się dzisiaj to robi. Każdy uważa że wie lepiej od autora, więc poprawia ulepsza… Masz inne pytanie? ;-)

PM: Nie sposób, abym nie zapytał o coś co jest dla mnie niezmiernie interesujące. Kiedy piszesz? Masz określoną porę dnia? A może nocą? Są to stałe pory? Towarzyszy temu jakiś rytuał jak picie herbaty?

MK: Nie! Nie umiem prowadzić nocnego życia, a szkoda, taki wtedy jest spokój! Powinnam pisać „zawodowo” – od 8 do 16 z przerwa na kawę i siusiu. Niestety tak nie jest, bo mam masę zwykłych życiowych zajęć. Buduję dom, muszę skoczyć z psem do weterynarza,  opielić ogródek, pojechać na mammografię, zobaczyć się z dziećmi… Wiesz, CAŁE życie jest do ogarnięcia! 

PM: Myślę że nie zdradzę tajemnicy gdy powiem że jesteś kobietą szczęśliwie zakochaną. Masz swój przepis na udany związek? Jesteś zdolna do wielu wyrzeczeń do tego, aby być bliżej ukochanego.

MK: Wiesz, Piotrze, kiedy się kocha, to nie ma czegoś takiego jak wyrzeczenia, kompromisy, czyli coś co w szczególny sposób poświęcamy. Te wszelkie różnice jakie są między dwojgiem ludzi są niwelowane jakoś samoistnie. Z rozsądkiem i radością zastanawiamy się jak ułożyć nasze sprawy żeby nam było jak najwygodniej.
Żeby być bliżej wyjeżdżam do Korei na długo, i tam mieszkam. To nie jest wyrzeczenie tylko frajda być z Nim, poznawać nowy, inny kraj i pisać. Sama radość! Jesteśmy dorośli baaaardzo dorośli, każde z nas po przejściach, i wiemy, jak ważny w związku oprócz miłości i ciepła jest zwyczajny … szacunek!

 PM: Małgosiu, brałaś udział w programie „Opowiedz mi swoją historię”. Byłaś współprowadzącą z Michałem Wiśniewskim. . Co dał Tobie udział w tym programie? Czy znalazłaś tam inspiracje dla swoich kolejnych książek?

MK: Prowadzącym był Michał. Ja byłam najpierw ale się z nim zamieniałam, bo Miśkowi to po prostu znacznie lepiej szło. Jest bardzo wrażliwym, serdecznym i spontanicznym facetem. To było bardzo miłe, zaskakujące – staliśmy się przyjaciółmi. Spotkani bohaterowie dnia codziennego są dla mnie bardzo ważną nauką o ludziach i ich sprawach. Z pewnością są to inspiracje wynikające z obserwacji, rozmów. To był wspaniały czas bardzo dla mnie ważny.


PM: Nie ma księgarni w której nie natykam się na Twoje książki. Jak sama reagujesz gdy spacerujesz w jakimś mieście i widzisz w witrynie swoją powieść? Co wtedy towarzyszy autorce?

MK: Uśmiech! A jeszcze większy gdy w bibliotekach panie pokazuja mi karte książki zapełniona drobnym makiem! I wiesz, jednak czasem szczypię się żeby sprawdzić czy to nie sen jednak? Przecież to takie zaskakujące! Jestem bardzo wdzięczna moim czytelnikom, naprawdę!

PM: Jesteś osobą medialną. Czy jesteś rozpoznawana na ulicy i proszona o autograf? Czy  Twoje życie się zmieniło po wydaniu „domu nad rozlewiskiem”?

MK: Życie, tak. Nabrało tempa, sporo jeżdżę, wiele osób powierza mi swoje tajemnice, dzieli się uwagami po których czuję wzruszenie, zaskoczenie, radość.
Ale poza tym jestem sobą, kupuję ziemniaki, czytam książkę, ziewam, oglądam dr, House’a, dzwonię do córki. Normalna mama, a teraz babka! Od pół roku jestem babką.

PM: Ile jest Twojego życia w Twoich książkach? Jest tam miłość, kuchnia, jest codzienność. Nie zatracasz  granic i nie przenosisz własnych doświadczeń na karty książek? 

MK: Każdy z nas gdy chce – sprzedaje siebie. Kiedy nie chce, ukrywa się, miksuje, albo kreuje zupełnie inną postać, postaci. To jest najciekawsze w pisarstwie – kreowanie zupełnie innych osób, sytuacji, zdarzeń. Prawdziwych  albo wyimaginowanych, ważne żeby było to napisane interesująco, żeby wciągało.

PM:: Gdy pisałaś pierwszą książkę to byłaś nastawiona na taki komercyjny sukces?

MK: Podkreślam, że pisałam do szuflady, więc nie myślałam o żadnym sukcesie. 

PM: Jesteś mamą i babcią. Jak się czujesz w roli babci? Jak znajdujesz czas na codzienne obowiązki i pisanie?

MK: Nie oszalałą babcią. Nie zadręczam syna i synowej swoją obecnością. A kiedy wpadają owszem lubię nosić wnuczkę na biodrze, jak kiedyś nosiłam dzieciaki. Ona jest ufna i pogodna. Fajne doświadczenie – babką być!

PM: Nie mogę nie zapytać o Twoją książkę nad którą aktualnie pracujesz? Możesz uchylić rąbka tajemnicy i opowiedzieć o czym będzie?

 MK: Mam dwie na warsztacie. Jedna to moja wspólna praca z córką, śmiałyśmy się z Kasią Grocholą, że miałyśmy ten sam pomysł, tyle że ona wcześniej. By z Basią zaczęłyśmy już jakiś czas temu ale przez mój wyjazd do Korei miałyśmy poślizg. Przyjemnie się pisze z córką! A moja nowa powieść jest bardzo „babska” – znów rodzina, życie i jego zakręty. Więcej nie powiem!   

PM: Dziękuję za rozmowę i życzę Ci Gosiu kolejnych książek, które przeczytamy z prawdziwą przyjemnością. Serdecznie pozdrawiam.







Alteri vivas oportet, si tibi vis vivere

 Chcę przypomnieć o trwającym konkursie którego zakończenie nastąpi w najbliższy piątek. Jak na razie niewiele osób przysłało odpowiedź,  szkoda...myślę że warto...dlatego serdecznie zapraszam...

  Przepraszam że nie zawsze odpisuję na komentarze. Jeżeli ktoś chce zapytać to zapraszam do przysłania pytania na maila, wtedy z pewnością pytanie mi nie umknie, a ja sam na nie z przyjemnością odpowiem. 

  Jakiś czas temu pisałem że napisałem powieść...wiele osób mnie pyta gdzie ją można zakupić...odpowiadam że nigdzie...powieść jest na dysku twardym, chyba nie dojrzała do tego, aby zobaczyć światło dzienne...póki co...

 Dzisiaj otrzymałem książki od wydawnictwa z którym nie miałem pojęcia że współpracuję. To miłe, ale ja zachodzę w głowę skąd wytrzasnęli mój adres...ale się dowiem...:-)

  Jutro czwartek, więc zapraszam na kawę z pisarzem. Tym razem spotkamy się z Małgorzatą Kalicińską której przedstawiać nie muszę. Małgosia opowiada o tym co mnie interesuje. Szkoda że gdy zaczynałem serię wywiadów z pisarzami i napisałem abyście Wy drodzy czytelnicy wysyłali swoje pytania do pisarzy nikt się nie podjął. Z pewnością chcecie o coś zapytać, dlatego już dzisiaj informuję że w najbliższym czasie kawę wypijemy z Romualdem Pawlakiem, Agnieszką Podolecką, Łukaszem Śmigielem, Olgą Rudnicką i Mariolą Żaczyńską. A może macie ulubionych pisarzy i chcecie się z nimi spotkać na kawie na moim blogu? Więc piszcie w tej sprawie maila z konkretnymi propozycjami, a ja zobaczę co da się zrobić.

  Sprawa ostatnia dotyczy przesyłania mi Waszych powieści w psdf-ie. Oczywiście chętnie je przeczytam, ale pamiętajcie że nie zawsze mam czas, a pierwszeństwo mają ksiażki z Wydawnictw z którymi współpracuję. Ja nie jestem literackim guru, nie oferuję profesjonalnej pomocy w zakresie korekty. Ale z pewnością wszystko co przesyłacie przeczytam i napiszę o tym na moim blogu.

  Dziękuję że tutaj bywacie, że czytacie to co piszę, chociaż czasami robię to niezbyt składnie, ale proszę o wybaczenie...Będę się starał poprawić...

 Łacińskie motto umieszczone jako tytuł tej notki brzmi w tłumaczeniu :

" Trzeba żyć dla innych, jeśli chcesz żyć z pożytkiem dla siebie  " - Seneka

"Loteria" - Patricia Wood

 Od dawna polowałem na tę książkę i bardzo się ucieszyłem kiedy miałem okazję ją przeczytać. Jak się okazało nie pomyliłem się. Autorka Patrycja Wood w swoim życiu robiła prawie wszystko, a teraz napisała książkę. Przygotowuje doktorat na temat osób niepełnosprawnych w społeczeństwie. Książkę czytałem powoli, gdyż smakowałem każdy rozdział. To piękna historia opowiedziana oczami niepełnosprawnej osoby. Perry ma iloraz inteligencji wynoszący 76 punktów, przez co bardzo cierpi gdy nie jest akceptowany przez otoczenie. Wychowuje go babcia i ona uczy go funkcjonowania w brutalnej rzeczywistości. Kiedy babcia umiera wszystko się zmienia. Perry wygrywa na loterii 12 milionów dolarów i jak można się domyślić nagle rodzina przypomina sobie o jego istnieniu, nawet jego matka pozwala się do niego zwracać słowem "mamo". Ale Perry ma ciągle w głowie nauki babci, która wpoiła mu wiele ostrzeżeń. Ale ma również lojalnych przyjaciół którzy chronią go przed złymi wpływami tych którzy chcą go skrzywdzić i zabrać pieniądze. Patricia Wood napisała piękną opowieść o przyjaźni, lojalności, o ludzkiej krzywdzie i tym jak ważni są przyjaciele i jak ludzie się zmieniają pod wpływem pieniędzy. Czekałem na taką książkę i cieszę się że ją przeczytałem. Bardzo się wzruszałem podczas tej lektury. Tak naprawdę w tej historii niepełnosprawny intelektualnie Perry jest zwycięzcą. Jego przemyślenia i jasność myślenia pozwalają mu zwyciężać.O książce można pisać wiele, ale nic nie zastąpi jej przeczytania, a zapewniam że to piękna, wartościowa lektura i mająca wiele wspólnego z rzeczywistością.

  Na uwagę zasługuje również wykonanie książki, która została starannie wydana. Książka jest szyta i klejona, a okładka jest wykonana z plastiku z dwiema wkładkami wewnętrznymi. Cieszę się że wiele wydawnictw wzięło udział w patronacie medialnym tej książki.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu




Parę zdań o niczym ważnym

  Zauważyłem że dzisiaj zapanowała jakaś moda na kopiowanie i wklejanie informacji o konkursie na debiutancką książkę wydawaną przez jedno z wydawnictw. Jestem ciekaw ile osób czytało regulamin dotyczący konkursu? Nagrody może i są atrakcyjne, ale chyba niewiele osób zdaje sobie sprawę z jakim wysiłkiem pisze się powieść. Ja mam to doświadczenie za sobą. I nie jest łatwo. To wyrzeczenia, nieprzespane noce, walka z samym sobą. Ale z drugiej strony to wspaniała przygoda kiedy nasi bohaterowie zaczynają żyć w nas. Ile osób z blogerów podejmie się napisania powieści i startu w konkursie? Tego nie wiem, ale myślę że nie będą to tłumy. Ale życzę powodzenia i wytrwałości tym którzy się z tym zmierzą. 

  W najbliższy czwartek spotkamy się z Małgorzatą Kalicińską której raczej nie muszę przedstawiać. Mam nadzieję że Małgosia ma wielu fanów, a raczej fanek swojej literatury którzy przeczytają co ma do powiedzenia. Już dzisiaj zapraszam na to spotkanie przy filiżance kawy...:-)

   Dzisiaj otrzymałem trzy książki z wydawnictwa WAM i szczerze powiem że jestem bardzo zadowolony, gdyż są to pozycje o których od dawna marzę z serii  "Labirynty". Ale na szczęście sterta się zmniejsza, chociaż z czasem na czytanie różnie bywa. Generalnie jest wspaniale.
  



"Ostatnia zbrodnia Stalina. 1953: Spisek lekarzy kremlowskich" - Jakow Rapoport

  Jakow Rapoport napisał książkę która powinna powstać już dawno temu. Pewne sprawy powinny ujrzeć światło dzienne lata temu a historia powinna była odkryć swoje prawdziwe karty. Książkę czytałem powoli co jakiś czas odkładając na półkę, ale po chwili do niej wracając. Obowiązkiem lekarza jest ratowanie życia, a nie jego zabieranie. A niestety w czasach rządów Stalina różnie z tym bywało. Autor jest radzieckim patologiem i opisuje wydarzenia którymi był spisek w którym udział wzięło 11 lekarzy  których celem było niewłaściwe leczenie Stalina i największych wpływowych osób w ZSSR. Rapoport pisze z perspektywy świadka i uczestnika tych wydarzeń. Książka jest wyjątkowo cenna ze względu na mnogość zawartych w niej informacji, które są podane w sposób prosty i zrozumiały pomimo tego że mamy kontakt z terminologią medyczną. Autor w dziesięciu rozdziałach przedstawia spisek lekarzy z Kremla, a trzeba dodać że siedmiu z nich było pochodzenia żydowskiego. Na 387 stronach znajdziemy mnóstwo ważnych i z pewnością zaskakujących informacji. Dlaczego warto sięgnąć po tę pozycję? Powodów jest wiele. Książka sama w sobie jest napisana językiem prostym , żywym i ciekawym. Książkę polecam nie tylko pasjonatom historii, ale także wszystkim którzy lubią ciekawą literaturę z pogranicza medycyny i sensacji. Tak się to właśnie czyta. Jak dobrą książkę sensacyjną. Są w niej zawarte elementy wstrząsające, ale takie książki są potrzebne gdyż czytając je i sięgając do przeszłości lepiej zrozumiemy teraźniejszość. Książkę czyta się powoli (ja zalecam powoli) , ale to pozwala nam lepiej zaznajomić się z nazwiskami, miejscami itd.  aby zachować właściwą chronologię i nie zagubić się w gąszczu informacji.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu 

 

"Przypadek" - Grzegorz Miecugow

   Nie wiedziałem że znany dziennikarz z TVN pisze prozę. Ale z ciekawości po nią sięgnąłem. Autor opowiada prostą historię o miłości, zdradzie, oszustwie i mirażach codziennych niedomówień i przypadków.  Grzegorz Miecugow stworzył "coś", co trudno nazwać w pełni dobrą książką. Ale również nie twierdzę że jest zła, ale myślę że stać go na więcej. Przez wiele stron akcja toczy się ślamazarnie, a w innych miejscach czytelnik poczuje niedosyt. Przecież stać go na więcej. Sama historia raczej nie zaskakuje, autor nie wnosi niczego nowego do literatury. Nie wiem skąd u Miecugowa pomysł na taką książkę, którą tak naprawdę może napisać debiutant a nie znany i doświadczony dziennikarz. Historia jaką nam zaserwował w wielu momentach balansuje na granicy przypadkowości. Plusem jest poprawny język - czyta się przyjemnie, ale chyba od tego człowieka można oczekiwać więcej? "Przypadek" to książka o pomyłce która wpływa na życie bohaterów, o miłości, jej rozpadzie i konsekwencjach zdrady, której tak naprawdę nigdy nie było. Sam zawsze w książkach szukam pozytywów, ale w tym przypadku jest z tym różnie. Przeczytać można, ale ja osobiście nie pieję z zachwytu.

Pierwszy konkurs blogowy

 W dniu wczorajszym otrzymałem z Wydawnictwa Bellona pomyłkowo paczkę z książkami które już dostałem wcześniej do recenzji. Dlatego w porozumieniu z Wydawnictwem ogłaszam konkurs. W tym tygodniu będzie to książka " Życie Prywatne Elit Artystycznych Drugiej Rzeczypospolitej". Konkurs potrwa do przyszłego piątku do godziny 10.00 Aby nie było zbyt prosto trzeba będzie się wykazać pewną kreatywnością. Otóż pytanie brzmi następująco: 
"O kim byś napisał(a) gdybyś pisał(a) książkę o elitach III Rzeczypospolitej? Podaj trzy postacie i uzasadnij wybór w paru zdaniach  ".

Uwaga!!!

  Wasze odpowiedzi i zwycięzce wybierze Jolanta Kwiatkowska znana pisarka.Odpowiedzi przesyłamy w formie komentarza na moim blogu. Zwycięzca zostanie ogłoszony w przyszły piątek. Osoba która wygra jest zobowiązana skierować swoje dane do wysyłki na moją skrzynkę pocztową. Anonimowe wpisy (bez bloga) lub bez kontaktu mailowego nie będą brane pod uwagę. 


W przyszły piątek rozpoczniemy kolejny konkurs, a będzie do wygrania książka 
Grzegorza Miecugowa "Przypadek" .
Zapraszam serdecznie!!!


Czwartkowa kawa z Katarzyną Enerlich


Piter Murphy: Kasiu, poszperałem trochę w Internecie szukając wywiadów itd. Dowiedziałem się że należysz do „kobiet które żadnej pracy się nie boją”. Szybciej by było chyba wymienić czym się nie zajmowałaś. Pracowałaś w charakterze opiekunki osób starszych, w punkcie informacji turystycznej, w domu kultury, urzędzie miasta itd.  Jesteś kobietą żywiołem. Aktualnie zajmujesz się wyłącznie pisaniem?



Katarzyna Enerlich: Piotrze, bardzo miło, że zanim zadałeś mi pierwsze pytanie, zadałeś sobie trud, by dowiedzieć się czegoś o mnie. To ważna, choć coraz rzadsza cecha dziennikarzy. Rzeczywiście, nie bałam się w swoim życiu żadnej pracy, ale nie dlatego, że lubiłam ją zmieniać. Czasem okoliczności tak się składają, że trzeba coś w życiu przewartościować, czasem coś się po prostu traci bezpowrotnie… Na przykład pasję życia. Tak było w przypadku straty pracy, którą kochałam i która sprawiała mi wielką frajdę. Była moim powołaniem - wtedy, parę lat temu. Byłam lokalną dziennikarką. Pewnego dnia do mojej redakcji przyszedł nowy szef i… zamiótł po swojemu. Kiedy opuszczałam redakcję zrozpaczona, zdezorientowana i bez pomysłu na życie, obiecałam sobie zamykając za sobą drzwi: ja wam jeszcze pokażę. I tak będę pisać…
Dziś myślę, że gdyby nie utrata pracy WTEDY, pewnie DZIŚ nie zostałabym pisarką. Bo czasem zamykają się drzwi, by mogły otworzyć się wrota. Tak mówi moja włoska przyjaciółka Miriam, której wiele zawdzięczam…
Zatem – wszystko w życiu jest po coś i dzieje się, w ogólnym rozrachunku, dla naszego dobra. Nawet ostry życiowy zakręt, który wtedy dopadł mnie, zaraz po ciężkiej chorobie i wielu innych zmianach i stratach. Dziś gdy to wspominam, wiem, że wszystko było potrzebne… Bo dzięki temu dotarłam do miejsca, w którym jestem teraz. Potrzebowałam jednak czasu, by to zrozumieć.


PM: Jesteś pisarką, dziennikarką, poetką i malarką. Masz rozliczne talenty, które wykorzystujesz. Co jest dla Ciebie najbardziej ważne? Jaką rolę pełni pisanie w Twoim życiu, a jaką poezja i malowanie?

KE: Dziennikarką byłam. Poetką – no tak… wciąż jestem, choć w swoim dorobku mam jedynie udział w antologiach i publikacje prasowe. Czasem publikuję swoje wiersze, które wciąż piszę, na blogu: www.prowincjapelnamarzen.blog.pl.
A malarką… ach, nigdy nią tak naprawdę nie byłam! Gdy miałam dwadzieścia lat, mieszkałam w Toruniu i malowałam obrazy. Zarabiałam pierwsze niewielkie pieniądze. Potem wykonałam jeszcze kilka akwareli, pasteli i portretów i… schowałam farby na strych życia. Co innego mnie pochłonęło i zaabsorbowało - tak zwany chleb powszedni. Gdy miałam 37 lat, spełniło się moje największe i najważniejsze marzenie z dzieciństwa i wydałam pierwszą powieść „Prowincja pełna marzeń”, która spodobała się Czytelnikom. Wtedy postanowiłam kupić nowe farby i sztalugi – na twórczą drogę życia. I cóż… Nagle zabrakło czasu na tę drogę. Na sztaludze stoi obraz Wenecja Andrzeja Filipowicza, mojego ulubionego współczesnego malarza z Grodna.
To pisanie jest treścią mojego życia i jest dla mnie najważniejsze. I chyba już nie chcę robić nic innego – chyba, że mój Wszechświat miałby dla mnie inny plan. Czuję jednak, że jestem na swojej życiowej ścieżce, która wciąż ma dla mnie wiele tajemnic i pięknych spotkań.

PM: Kasiu, mieszkasz na Mazurach czyli w miejscu które jest bliskie wielu pisarkom. Dużo podróżujesz, z Twojej twarzy nie schodzi uśmiech. Masz swoją receptę na bycie szczęśliwą?

KE: Mazury są moją ojczyzną. Mój ród Enerlich pochodził z Prus Wschodnich, śmieję się więc, że miłość do tej ziemi mam w krwiobiegu. Więc pewnie mi łatwiej – o ile istnieje coś takiego, jak pamięć genów.
Podróże stały się treścią mego życia i z każdej coś czerpię. Miejsca, w których jestem, głównie na spotkaniach z Czytelnikami, stają się potem tłem do moich powieści lub opowiadań, które publikuję między innymi w „Bluszczu” i „Natura i Ty”. Lubię być kobietą w podróży. Napisałam o tym w mojej powieści „Kwiat Diabelskiej Góry”: każdy musi kiedyś wyruszyć w podróż zmieniającą życie. Po to, by rozkopać jak ziemię w ogródku swoje przyzwyczajenia i nawyki, bo czasem na dnie życia tworzy się zamulony osad. Takie przemieszanie po prostu się przydaje, bo potem można usiąść w oknie i pomyśleć: życie niech biegnie, a ja dziś odpocznę, zatrzymam się. Złapię ciszę.
W tych słowach jestem ja... Czasem myślę, że podróż to swego rodzaju stan ducha. Holly Golightly, bohaterka „Śniadania u Tiffany’ego” na wizytówce miała napisane „Holly Golightly – w podróży”, co świadczy o jej poczuciu tymczasowości w życiu. Czasem czuję się do niej podobna. Lubię, gdy moje życie płynie wartko jak rzeka, choć niedawno osiadłam w domu na wsi, po trzynastu przeprowadzkach. Bywało, że podczas nich całkiem zmieniałam swoje życie. Zmiany mnie fascynują. Po prostu lubię, gdy moje życie jest rzeką, a nie martwym stawem. Uśmiech? Nie jest stałym „wystrojem” mojej twarzy! Jednak z dzieciństwa pamiętam słowa mojej Mamy, że gdy kobieta się często śmieje, będzie miała ładniejsze zmarszczki. Coś w tym jest! Moja Mama miała taką pogodną twarz…
Zatem i ja chcę być na starość ładniejsza! J A na poważnie, to staram się nie zajmować tym, na co nie mam wpływu. Nie przejmować drobiazgami. Wyrzucić z życia rzeczy – śmieci. Zapomnieć również niepotrzebnych ludzi, gdy mnie zawiodą, zdradzą, zostawią lub skrzywdzą. I żyć bez tego wszystkiego dalej – niczym bez zbędnego balastu. Cieszyć się danym momentem, spotkaniem, przyjaźnią, miłością. Codziennie medytuję i dziękuję Wszechświatowi za (co najmniej…) dziesięć rzeczy, które danego dnia od niego otrzymałam. Mogą to być zupełne drobiazgi, jak pierwsze liście sałaty z własnego ogrodu lub sprawy ważniejsze, jak mądra rozmowa z pokrewną duszą lub... dobre miejsce na „topce” czyli rankingu w Książnicy Polskiej. I jeszcze coś – w każdej, nawet trudnej sytuacji staram się widzieć dobre strony. W ten sposób łatwiej unieść codzienność. Gdybym kiedyś nie zachorowała (opisałam to w „Kwiecie Diabelskiej Góry”), nie spojrzałabym na świat z innej perspektywy i nie zrozumiałabym ludzi stojących niemal „po drugiej stronie” czyli będących w bezpośrednim zagrożeniu życia. Koniec przyjaźni lub miłości to nic innego niż nadchodzący czas na nowe związki i doznania. A utrata pracy – to szansa na nowe doświadczenia. Wszystko, co stało się w moim życiu, jest również pretekstem i inspiracją do moich powieści. Zatem – nic nie stało się niepotrzebnie. Doceniając to, mogę być po prostu szczęśliwa... Staram się taką być… choć czasem ocieram łzy, jak wszyscy!


PM: Kasiu, wydałaś parę książek. Czy historie z książek są do końca fikcją, czy są po części inspirowane Twoi życiem?

KE: Nie ma fikcji doskonałej. Zresztą, po co ją tworzyć, skoro życie plecie tak fascynujące scenariusze? W każdej z moich książek jest trochę mnie i trochę moich znajomych lub przyjaciół. Na przykład „Czas w dom zaklęty” to prawdziwa opowieść mojej Czytelniczki. Dom, w którym nienawiść była wręcz dotykalna, a na piętrze mieszka sąsiadka – oprawczyni, naprawdę istniał. Historia ta stała się pretekstem do rozważań o nienawiści i o ogromie win wobec drugiej osoby. Gdzie leży granica ludzkiego wybaczenia? Jak wiele człowiek potrafi unieść, by mieć jeszcze siłę przebaczyć?
Moja nowa powieść „Kiedyś przy Błękitnym Księżycu” mówi o podobnym problemie. Czy dorosła, bo 43-letnia córka alkoholika znajdzie w sobie siłę, by zrozumieć swoje bolesne dzieciństwo ze skazą w sercu?
Muszę w tym miejscu pozwolić sobie na smutną konstatację. Mało kto zajmuje się dorosłymi dziećmi alkoholików. Pięćdziesięcioletni syn alkoholika nie może liczyć na żadne zrozumienie. A przecież gdzieś musi leżeć przyczyna jego złych relacji z żoną lub dziećmi, wiecznego obwiniania się… Czasem nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo trudne dzieciństwo zakodowało człowieka w jego dorosłości. Tymczasem trudne dzieciństwo nie usprawiedliwia. Ono zobowiązuje.
Moja powieść to próba opisania tego, co dzieje się w duszy dorosłej córki alkoholika. Liczę na to, że z moją bohaterką Barbarą zidentyfikują się setki Czytelników, zwłaszcza tych, którzy nie potrafią otwierać swego serca na mityngach dla współuzależnionych i opowiadać obcym przecież ludziom o największych dramatach życia. Moja bohaterka w zupełnie inny sposób dochodzi do swojej „kropli równowagi”.
Każde z opisanych w tej książce zdarzeń jest prawdziwe. Każde słowo, nawet to brutalne, kiedyś padło. Ta powieść to „patchwork” przeżyć tych, którzy opowiedzieli mi swoje historie. Tylko ja wiem, która z nich należy do kogo. Wszystkim dziękuję na końcu książki.
Gdy ją pisałam, często płakałam. To nie było łatwe…. Dlatego z przyjemnością napiszę teraz zupełnie lekką i pełną słońca kolejną powieść… By zwyczajnie odreagować…


PM: Wiem że aktualnie zbierasz materiały do kolejnej książki. Możesz napisać parę słów o „kolejnym dziecku”?


KE: Będzie to trzecia część Prowincji, od której wszystko się zaczęło. Tytuł to Prowincja pełna słońca. Chcę by było słonecznie i pogodnie, choć zacznie się dość smutno. Ale tak będzie tylko przez chwilę. Każdy z nas zabije kiedyś to, co kocha… Tymi słowami rozpoczyna się moja nowa powieść.


PM: Czy czujesz się spełniona jako pisarka?

Nie! I obym nigdy nie poczuła się spełniona! Bo owo spełnienie nieznośnie kojarzy mi się z bujanym fotelem, ogniem w kominku (bo wszak błogosławiony ten, kto może siedzieć we własnym domu przy własnym ogniu…) i nicnierobieniem. A przecież sens życia jest w ciągłym ruchu, jego pulsowaniu i nieobliczalności! Na przykład dziś spotkałam się z młodą osobą, Julią, która opowiedziała mi wiele pięknych i frapujących opowieści o jej zmarłym miesiąc temu Tacie, którego również znałam. I znów się we mnie tka pomysł na nową powieść... 

PM: Wiem że kochasz zwierzęta i one również mieszkają z Tobą w Twoim mazurskim domu. Z tego co się orientuję mieszkają z Tobą dwa psy i kot. Rozumiem że nie żyjecie jak przysłowiowy „pies z kotem”? Jakie jeszcze masz pasje?

KE: Masz nieaktualne dane! Mam teraz jednego psa i trzy koty. Zdecydowanie jestem bardziej kocią mamą, tak było już w dzieciństwie. Jedna z moich labradorek została uprowadzona przez obcego człowieka i została mi tylko jedna – wierna przyjaciółka życia. Koty są dla człowieka bardzo ważne. Na przykład ze względów zdrowotnych, bo w ciągu godziny jeden kot ujemnie jonizuje powietrze jak trzydzieści paprotek! Jony ujemne są zdrowe i niezbędne do życia. A bombardowani jesteśmy tymi złymi, dodatnimi! Może stąd tyle chorób, migren, zapaleń i ludzkich pojękiwań? Dlatego mieszkam w drewnianym domu i prawie w ogóle nie oglądam telewizji... Mało rozmawiam przez telefon…
Lubię obecność moich kotów, a one lubią moją. Gdy wracam z podróży, czekają na mnie na drodze – wszechwiedzącym kocim zmysłem wiedzą, o której godzinie będę wracać, nawet jeśli to głęboka noc… W kotach fascynuje mnie ich magia. Czasem mam wrażenie, że są łącznikiem między światem dotykalnym a tym, który jest ważniejszy. Choć niewidzialny.
Ludzie dzielą się bowiem na tych, którzy kochają koty i tych, którzy o tym jeszcze nie wiedzą…
A inne pasje? Ach! Mam jeszcze jedną ważną pasję, które obecność do tej pory tylko podskórnie przeczuwałam, a teraz już mam pewność, że jest! To uprawa ogrodu. Moi Rodzice zawsze to lubili, ale odeszli zbyt szybko, bym mogła się przekonać, czy ja też to lubię. Dopiero dom na wsi i kawałek własnej ziemi dały mi te możliwości. Dzień zaczynam wcześnie. Nie mogę spać, gdy na świecie dzieją się same ważne rzeczy. Prawie trzy lata życia w wiejskiej ciszy nauczyły mnie słuchania ptasiego świergotu i odgłosu ogrodu. Czuję jego pulsowanie, szelest rosnących pędów, spokojny oddech podlanych o zmierzchu ogórków.
Moja fascynacja ogrodem stała się udziałem Barbary, mojej bohaterki najnowszej powieści „Kiedyś przy Błękitnym Księżycu”. Ten fragment mówi chyba wszystko: Napotykane na każdym kroku analogie podnosiły mnie na duchu. W pokręconej zielenią i nieśmiałością wobec świata sadzonce ogórka lub dyni widziałam samą siebie sprzed lat, gdy jeszcze nie rozumiałam, na czym polega dobre życie. W panoszącej się goryczkowatym smakiem rzeżusze dostrzegałam śmiałość własnych decyzji. Miękkość i majestat piołunu, zasadzonego w pobliży kapusty, to była moja wiara w samą siebie, którą opędzałam gąsienice moich lęków. Świat ogrodu otworzył przede mną bramę tajemniczości i zachwytu nad światem. Moja przeszłość przestawała już boleć. Miałam wrażenie, że nadszedł upragniony czas wydawania na świat najcięższych owoców.
Bo świat jest pełen porównań. Im więcej dam moim roślinom, tym więcej odbiorę. Jak w życiu. Dobro wraca potrójnie. Zło niestety też, dlatego lepiej dawać to pierwsze… Proste, ale czyż najpiękniejsze jest to, co najprostsze?

PM: Kasiu, było mi bardzo miło wypić z Tobą filiżankę kawy i do zobaczenia może na Mazurach w okresie wakacyjnym. Swego czasu bywałem tam regularnie. Mam przyjaciół w okolicach Kętrzyna. Serdecznie dziękuję i pozdrawiam

KE: Ach, czy ja się na tej kawie za bardzo nie rozgadałam?... Nie? To jeszcze na koniec… Zapraszam Ciebie i wszystkich Czytelników na moją Prowincję…





Katarzyna Enerlich





W przyszły czwartek spotkamy się na kawę z Małgorzatą Kalicińską

Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...