"Wytwórnia wód gazowanych" - Dorota Combrzyńska - Nogala

  Po przeczytaniu książki pozostał we mnie dziwny zamęt. Minęło parę dni, ochłonąłem i w końcu zabieram się za pisanie tego tekstu. Nie potrafiłem tego zrobić zbyt szybko. Musiałem ochłonąć i przemyśleć kilka spraw związanych z lekturą. Czasami czas nie jest dobrym doradcą, trzeba odczekać, nabrać dystansu i wtedy zająć swoje stanowisko. 

 Autorka, do tej pory mi nieznana jest współtwórcą programów cyklu programów dla dzieci emitowanych w lokalnej telewizji, autorka "naszyjnika z Madrytu" i nagrodzonej Literacką Nagrodą im. Reymonta "Piątej z kwartetu".  Z zawodu filolog polski.

 Główną bohaterką jest Eleonora Jarecka, którą mamy okazję poznać w momencie jej śmierci. A potem niespodzianka...cofamy się do jej narodzin, czasu asymilacji, rozwoju, przechodząc przez całe jej życie. A trzeba przyznać, że lekko nie miała. Historia opowiadana na wielu płaszczyznach doskonale pokazuje nam życie osoby, która przeżywając sto lat ciągle walczy o swoje przekonania i marzenia, nie zawsze posługując się etycznymi środkami do osiągnięcia zamierzonych celów. Interakcje z innymi ludźmi są czasami pogmatwane, czasami ciepłe i przyjazne. Tak jak w życiu bywa. Dużym plusem są ciekawe dialogi, czas i miejsce osadzenia powieści. Warto również zwrócić uwagę na dopracowane detale pozostałych postaci, na ich rysy psychologiczne i dialogi. Ogólnie jest to doskonała powieść, a jak dla mnie bardzo bliska z powodu historii starej kobiety. "Wytwórnia wód gazowanych" to opowieść o wierze w marzenia, o próbach wskrzeszenia reliktów przeszłości, o samotności w swoich dążeniach do realizacji zamierzonych celów. Ale znajdziemy tam również ciemne strony człowieka. Autorka nie idealizuje postaci, ale sprawia że są autentyczne i przekonujące. Tutaj wysunę tezę, iż każdy z nas znajdzie w tej książce inny punkt odniesienia i każdy bohater ma szansę, aby stać się tym ulubionym. Blisko 500 stron czyta się szybko.  Dodatkowym plusem jest również wielkość czcionki. jest ona znośna. Oczy w trakcie czytania zbyt szybko się nie męczą. W mojej głowie na długo pozostanie wspomnienie tej książki. Babcia Eleonora zdrowo mi namieszała. Ale wyjdzie mi to tylko na dobre. Uwielbiam takie opowieści, takie klimaty, okresy. Czytanie "Wytwórni wód gazowanych" było dla mnie prawdziwą przyjemnością. Serdecznie polecam.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu


Wywiad z Karolem Kłosem


Piter Murphy: Witaj Karolu. Dziękuję za przyjęcie zaproszenia. Już na początku przyznaje się, że jeszcze nie czytałem Twoich książek, ale recenzje są entuzjastyczne. Jaki jest twój patent na dobrą książkę?

Karol Kłos: Dzień dobry. Myślę, że to nie patent, a raczej odrobina szczęścia. Ludzkie charaktery, pasje, zainteresowania, pragnienia są bardzo podobne. Odrobina inności tylko pomaga, nadaje smaczku. Egzotyka uatrakcyjnia, bo każdy marzy o egzotyce, myśląc w swojej naiwności, że „Tam” byłoby lepiej. Tymczasem najczęściej i najbardziej kochamy to co już znamy. Nowe i nieznane bywa często podejrzane.

PM:  Napisałeś „Latarnika” i „Latarniczkę”. O czym traktują Twoje opowieści?

KK: Zgodnie ze znaczeniem słów użytych w tytułach, o latarnikach i latarniczkach, ich pracy, codziennym życiu, również tym domowym, prywatnym. Ponadto o tym co nas na co dzień otacza, czyli o sąsiadach, których wszyscy, oczywiście, „bardzo kochamy”, o naszym mieście, osiedlu, władzy, która nam usiłuje ułożyć życie według odgórnie narzuconych norm i zasad, co nie zawsze musi nam odpowiadać. Dodatkowo jeszcze o fantastyce, np. o aniołach, lub duchach, bo te sprawy też ludzi interesują. Pamiętam z dzieciństwa podsłuchiwane rozmowy dorosłych późnymi wieczorami, a było w tych rozmowach mnóstwo duchów, polityków, obcych wojsk, morskich sztormów i wielodniowych, wielotygodniowych, a nawet wielomiesięcznych nieobecności podczas pracy rybaków, lub marynarzy. Moje książki również kłamią, czyli oszukują czytelnika, każą mu domyślać się co jest prawdą, a co już nie. Fikcja literacka ma takie uprawnienia. Moja pierwsza książka „Latarnik” miała początkowo tytuł „Kłamliwy dziennik”. Dzięki takiemu zabiegowi mogę sobie na wiele pozwolić, np. ujawnić kochankę burmistrza i nic mi za to nie grozi.

PM: Dlaczego właśnie taka tematyka? Jest zgodna z twoimi zainteresowaniami?

KK: Jest zgodna z moim życiem. Tak naprawdę piszę o sobie. Jestem latarnikiem, kiedyś w Helu, a obecnie w Jastarni. Dlatego temat związany z latarniami morskimi jest czystym biografizmem. Mieszkam nad morzem, na Kaszubach, więc wtrącenia o Pomorzu i Kaszubach są naturalne. Pewien znamienity pisarz podobno powiedział: „Pani Bovary to ja”. Już wiesz, że mówię o Gustawie Flaubercie. Mógłbym powiedzieć, że Latarniczka to ja. Naturalnie, odrobina fikcji też się przydaje, chociażby z tych powodów, o których już mówiłem: bezpieczeństwo autora, uatrakcyjnienie akcji, uniezależnienie się od wymogów realizmu.

PM: Witold Gombrowicz napisał: „Duch rodzi się z imitacji ducha i pisarz musi udawać pisarza, aby w końcu zostać pisarzem”. Ty nim już zostałeś?

KK: Naturalnie. He, he, he. Ja się pisarzem urodziłem, więc wcale nie musiałem nim się stawać. Życie postawiło przede mną zadanie sprostania roli pisarza, wypełnienia misji twórcy, która wcale do łatwych nie należy. Pisarz nie ma prawa powiedzieć, że mu się nie chce, że ma to wszystko gdzieś. Pisarz przez całe swoje życie musi pamiętać, że kiedyś ktoś będzie je studiował, analizował i znajdzie wszystkie niekonsekwencje, wywlecze wszystkie błędy, wstydliwe momenty, nieudolne sformułowania. To czasami bywa bardzo frustrujące. Masz może butelkę Martini? No dobra, zapomnij.

PM: W naszym kraju trwają nieustające debaty na temat czytelnictwa i próby jego uzdrowienia. Każdego roku wychodzi kilkadziesiąt tysięcy nowych tytułów. Jak czytelnik ma się poruszać w tym gąszczu, aby wyłowić perełki?

KK: Nikt nigdy nie przeczyta wszystkich książek, dlatego czytelnik musi zdać się na swoją intuicję, a poza tym może przecież korzystać z wielu czasopism, serwisów informacyjnych, programów kulturalnych, stron internetowych, chociażby takich jak Twoja, aby korzystając z pracy innych poznawać interesujące pozycje (cóż za słowo), najciekawsze książki. Nawet tych najlepszych nie zdoła się wszystkich przeczytać. No chyba, że ktoś postawi sobie ambitne zadanie przeczytania dziesięć, sto najważniejszych książek. Tylko wtedy będzie problem z wiarygodnym wyborem tej setki. Dla każdego inteligentnego czytelnika wybór będzie inny, ponieważ mądry stwórca tak nas właśnie ukształtował, że się różnimy.

PM: Jak rozpoczęła się twoja przygoda z pisaniem? Zostałeś namówiony przez rodzinę, a może przez znajomych do pisania? Jak traktujesz własne utwory. Często autor po przeczytaniu własnej książki dochodzi do wniosku,  iż mógł wiele scen napisać inaczej, lepiej. Ty miałeś tego typu myśli?

KK: Wciąż poprawiam swoje teksty i nad nimi pracuję. Po wysłaniu do wydawnictwa mówię sobie: Basta. Wystarczy, bo może się przydarzyć, że wydawca zechce ze mną podpisać umowę, a ja będę już dysponował czymś zupełnie innym. Na szczęście mam pełno rozpoczętych utworów, które mogę dopieszczać, rozbudowywać, zmieniać, wykreślać i wszystko inne. Faulkner publikował opowiadania, a potem komponował z nich powieści. Skoro ten laureat Literackiej Nagrody Nobla mógł tak czynić, to ja też mogę.
         Pisać rozpocząłem gdzieś w okolicach ósmych, bądź dziewiątych urodzin. Oczywiście, swoich urodzin. Najpierw pisałem teksty dziennikarskie do własnej gazety. Gazeta ta nigdy się nie ukazała, ponieważ skończyła w piecu, z powodu zbyt niecenzuralnych poglądów politycznych. Bezpieczeństwo całej rodziny wymagało spalenia całego nakładu. Bardzo tę stratę przeżyłem.
         Wszystko co piszę traktuję jako swoją twórczość, niezależnie od tego czy jest to powieść, naiwny wierszyk, lub relacja prasowa. Staram się wszystkie teksty przechowywać na czas ewentualnej możliwości ich ponownej publikacji.

PM: Karolu. Domyślam się, iż Twoją pasją jest również czytanie. Która z ostatnich książek, które czytałeś poruszyła Cię i dała do myślenia?

KK: Bardzo mnie poruszyła książka Anny Klejzerowicz „Złodziej dusz” opowieści niesamowite, bo to fantastyka i groza, „Listy do młodego pisarza” Maria Vargasa Llosy, bo to o pisarzu, ponadto „Myszy i ludzie” Steinbecka, bo to noblista. Natomiast w najbliższej przyszłości zamierzam czytać „Przypadki pani Eustaszyny” Marii Ulatowskiej, bo to jest „trochę nie-poważne, a miejscami owszem”, „Bratnie dusze” Hanny Cygler, bo to o artystkach, no i „Piotrek zgubił dziadka oko, a Jasiek chce dożyć spokojnej starości” Lucyny Legut, bo to najśmieszniejsza książka świata. O ile o swoich książkach mówię mało, albowiem jestem najskromniejszym pisarzem świata, to o książkach innych mógłbym rozmawiać w nieskończoność.

PM: Każdego dnia zasiadasz do klawiatury z gotowym zarysem sytuacyjno- osobowym? A może siadasz i piszesz to, co akurat się nasuwa?

KK: Najczęściej nie siadam, bo jest mnóstwo innych zajęć i obowiązków. Często siadam przed komputerem, sprawdzam pocztę, wchodzę na Facebooka i lubię wiele informacji, bądź komentarzy, a potem braknie już czasu na pisanie. Kiedy już jednak zabiorę się w końcu do pisania, to nigdy nie wiem co napiszę. Mam pomysł, albo ogólny zarys, ale w trakcie pisania wszystko może się zdarzyć. Często piszę w opozycji, lub też odwrotnie, do ostatnio czytanych książek, dlatego w moich utworach roi się od aluzji literackich i krypto cytatów, fałszywych, bądź błędnych cytatów i cytatów z nieistniejących książek. Uwielbiam się bawić literaturą. To pewnie takie skrzywienie zawodowe.

PM: Pisanie jest bez dwóch zdań ciężką pracą. Wymaga skupienia, kreatywności i samodyscypliny. Stosujesz jakieś triki, które sprawiają, że te chwile są łatwiejsze do zniesienia?

KK: Nie znam żadnego triku, dlatego często niewiele mi brakuje do szaleństwa. Na szczęście tylko szaleni artyści zapiszą się we wdzięcznej pamięci czytelników w tym całym ogromnym zalewie literatury ułożonej, poprawnej i nijakiej. Największe dzieła literackie przełamują szablony, normy i zwyczaje. Dlatego też bardzo często największe dzieła muszą czekać na swój czas. Nie martwię się więc bieżącymi statystykami. Mam z czego żyć, a resztę czasu po pracy najchętniej bym poświęcił na pisanie i czytanie, bo uważam, że bez zasobnej biblioteki niewiele bym zdziałał. Zasobność biblioteki jest nierozerwalnie związana z zasobnością portfela, dlatego jestem zmuszony do drobnych ograniczeń. Dobrze się jednak składa, iż mam niezwykle wyrozumiałą żonę, więc nie jest źle. He, he, he. Puścisz to?

PM: Każdy pisarz tworzy to, co nosi w sercu. Tylko to ma szansę, aby zostać zauważonym. Tak sadzę. W Twoim wypadku to morze i latarnie?

KK: Oczywiście, a także anioły, Dostojewski, Faulkner, Steinbeck, kochanka burmistrza, egipskie piramidy, koty, wróble i wrony w moim ogrodzie, krasnoludki, albo raczej krasnoludy oraz sto trzydzieści polskich autorów i autorek pięknej literatury tworzonej w naszym kraju. Nie będę wymieniał nazwisk, bo mógłbym kogoś pominąć. Pozdrawiam ich wszystkich serdecznie.

PM: Jesteś bardzo zaangażowany w lokalne życie społeczne. Czy te doświadczenia w jakiś sposób pomogły Ci przy pisaniu powieści?


KK: Biorąc pod uwagę, że najpierw było dziennikarstwo (pamiętaj o spalonej gazecie), potem próby poetyckie, opowiadania, później znowu dziennikarstwo w lokalnej gazecie, reportaże, relacje z mnóstwa miejskich, szkolnych i innych uroczystości, udział w zebraniach, przynależność do organizacji pozarządowych, czyli mówiąc po ludzku: stowarzyszeń, oczywistym jest, iż to wszystko również kształtowało moje życie, charakter, poglądy, itp. Te doświadczenia bardzo się przydają podczas pisania.

PM: Która pora roku jest najlepsza dla turystów, aby odkrywać uroki Jastarni?

KK: Wszystkich uroków Jastarni zażywa się latem, bo wtedy jest słońce, plaża, kąpiele w morzu i zatoce, oraz seks. Tak, to też jest ważne. Latem jest jednak również tłok i hałas, więc lubiącym spokój i ciszę polecam maj, czerwiec i wrzesień, a wielbicielom bojerów styczeń, lub luty. Mrozów jednak nie mogę zagwarantować.

PM: Twoje opowieści są ukierunkowane w jakiś sposób na zwrócenie uwagi niebezpieczeństwa, jakie przynoszą nam zagrożenia związane z niszczeniem przyrody?

KK: To jeden z najważniejszych problemów współczesnego świata. Na półwyspie rozumiemy te sprawy doskonale, ponieważ związane to jest z ilością turystów, którzy zechcą do nas przyjechać. Gdy morze będzie cuchnęło chlorem to nikt na wakacje nie przyjedzie. Miejsca na wysypisko śmieci nie ma tu wcale. Również rybacy mają się coraz gorzej, a z rybołówstwem jest tu związana większość mieszkańców. Jako dziennikarz już te tematy poruszałem. Natomiast nie udało mi się jeszcze napisać na ten temat książki. Mam więc nadal co robić.

PM: Kochasz swoją pracę? Byłbyś w stanie ją zamienić za pracę w wielkim mieście i za biurkiem?

KK: Bardzo często jestem w Gdańsku, zwłaszcza na różnego rodzaju spotkaniach, w tym autorskich. Muszę przyznać, że bardzo mi się takie życie podoba. Przeprowadzać się chyba jednak bym nie chciał. Pracę nie tyle kocham, co jest ona moją pasją. Nie chciałbym z niej rezygnować, a zwłaszcza nie dla pracy w biurze, za biurkiem, przez cały tydzień. No chyba, że ktoś mnie zatrudni na stanowisku pisarza, zapewniając równocześnie pełną swobodę w temacie, a także ilości twórczości. Takie marzenie raczej się nie zrealizuje.

PM: Karolu. Dziękuję za rozmowę. Było mi miło Ciebie gościć. Serdecznie pozdrawiam.

KK: Dziękuję.






Za dwa tygodni będziemy gościli Piotra Lipińskiego, 
autora "Piątej komendy". 

Zapraszam

"Punkt wyjścia" - Dawid Kain

 Na początku napisze coś bardzo ważnego w moim odczuciu. "Punkt wyjścia" nie można czytać pobieżnie i szybko. Mnie zajęło przeczytanie tej książki kilka tygodni. Impulsywnie wyczułem, że w ten sposób mogę sobie pozwolić na pełen i niezafałszowany odbiór tego tekstu. Nie myliłem się. Dawid Kain stworzył opowieść, która ciężko jest umieścić w sztywnych ramach literatury. Okrzyknięta "zaskakującym horrorem metafizycznym" według mnie nie do końca spełnia te wymogi. Nie będę tutaj opisywał fabuły, gdyż nie o to chodzi w tej książce. Autor miał doskonały pomysł na książkę i poparty talentem, który niewątpliwie posiada wykorzystał w pełni swoje pomysły. Ta książka autentycznie mnie prowokowała. Momentami miałem ochotę rzucić  nią w kąt, aby parę stron dalej delektować się fragmentem, który mnie  zagłaskał i uspokoił. dano nie czułem takich skrajnych emocji. Książka z pewnością nie jest skierowana dla każdego czytelnika. Mil ośnik lekkich historii nie znajdzie tam nic dla siebie, ale może zaryzykować. Ja zaryzykowałem. To książka dla ludzi, którzy chcą poznać nowe trendy w literaturze, a jeżeli nie nowe to z pewnością lekturę, która zaskakuje, w której nic nie jest pewne. Czytając książkę w głowie przejawiały mi się czarno- białe sceny. To było niesamowite doznanie. Nie polecam ludziom, których szokuje wulgarny język. W tej książce autor go nie skąpi, ale chyba ten język i szokowanie są również zamierzone i myślę że w tym przypadku w pełni uzasadnione. Generalnie idealna książka dla wszystkich dorosłych, którzy mają ochotę na kawał ciekawej prozy w polskim wydaniu, ale naprawdę na światowym poziomie.

Za egzemplarz dziękuje Wydawnictwu



"Sukienka z mgieł" - Joanna M. Chmielewska

   Coraz częściej wbrew utartym schematom sięgam po lekturę skierowaną dla kobiet. Powód jest wręcz banalny. Pragnę odpocząć, uciec w sielankę, zatrzymać się i zadumać na moment nad daną sceną i odpocząć między stronami. "Sukienka z mgieł" należy do takowych książek. Nietuzinkowe miejsce, jakim jest "Piwnica pod liliowym kapeluszem", która przyciąga ludzi na pozór zwykłych, a jednocześnie z dużym bagażem historii, nie zawsze takiej jakby sobie tego życzyli.
  Autorka namalowała nam piękne sceny interakcji międzyludzkich. Nawet z prostej rozmowy potrafiła wydobyć esencję czegoś ważnego. Kto z nas nie marzył o własnej kawiarni, a może restauracji? Takowe miejsca potrafią być wyjątkowe same w sobie. Autorce udało się coś udowodnić. Pokazuje, że tak naprawdę sami budujemy swoje życie wokoło siebie, ale czasami nieświadomie stawiamy również mury. Książka została zgrabnie napisana, mieszcząc się w konwenansach dobrego tonu i doskonale wpisując się w kanon wyobraźni czytelnika. Nie sposób nie zajść do tego urokliwego miejsca, nie usiąść i nie wypić z bohaterami filiżanki aromatycznej kawy wysłuchując ich zajmujących opowiadań. Ja sam muszę nadrobić zaległości i przeczytać "Poduszkę w różowe słonie". Serdecznie polecam bez względu na płeć. 

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu


Angielski fiszki 1000 najważniejszych słów i zdań dla początkujących

  Nie jestem poliglotą. Kolejne próby opanowania języka angielskiego spełzały na niczym. Nie cierpiałem wkuwania słówek, często widząc mierne efekty szybko się zniechęcałem i porzucałem kolejne kursy. Kiedy otrzymałem propozycję fiszek, pomyślałem sobie, że nie szkodzi spróbować. Przez pewien okres "testowałem" słówka i jestem zdumiony faktem, że to działa. Właśnie tak!!! Ta metoda jest dla mnie idealna. Czym są fiszki? To pojedyncze karteczki, na których z jednej strony jest napisane słowo w języku polskim i angielskim, a po drugiej stronie mamy przykład wykorzystania go w zdaniu. Słówka są podzielone na czterdzieści grup tematycznych, co w końcowym efekcie daje mi niezły zasób słów i pozwala na zrozumienie prostych zdań. A gramatyka? Cudowne jest to, że tutaj nie ma gramatyki. Zamiast niej mamy słowa w zdaniu, co z czasem pozwala nam intuicyjnie odmieniać i przyswajać coraz lepiej kolejne słowa i zdania. To naprawdę działa. Nie tylko działa- wystarczy 20 minut dziennie poświęcić na powtórki - utrwalenia oraz na nowe słowa, aby szybko zobaczyć efekty naszej minimalnej pracy. Polecam serdecznie.

Za fiszki dziękuję Wydawnictwu


Wywiad z Karoliną Wilczyńską

Piter Murphy: Witaj Karolino. Dziękuję, że przyjęłaś moje zaproszenie. Jest mi miło, że po raz kolejny udało mi się nawiązać kontakt z osobą, dla której pisanie jest czymś więcej niż hobby. Mam w zwyczaju na początek każdej rozmowy proponować filiżankę kawy lub herbaty.

Karolina Wilczyńska: Poproszę herbatę. Czarną z cukrem, jeśli można. Kawę piję tylko taką, którą zrobię sama. I nie jest to jakaś specjalna mikstura, bo kawosz ze mnie żaden – słaba, dużo mleka i sporo cukru. I koniecznie w moim własnym kubeczku.

PM: Jesteś autorką powieści „Ta druga”. Możesz w paru zdaniach przybliżyć fabułę swojej powieści?

KW: Zawsze mam kłopot z takimi pytaniami. Rzecz w tym, że w moich książkach fabuła jest tłem dla tego wszystkiego, co chcę przekazać. W przypadku „Tej drugiej” akcja sprowadza się do tego, że młoda kobieta przez kilka dni czuwa przy szpitalnym łóżku nieprzytomnej teściowej. Niezbyt ciekawie brzmi? A jeśli dodam do tego, że czytelnik będzie miał sporo retrospekcji, studium postaci oraz przedstawienie z pozoru prostych, a w rzeczywistości pogmatwanych relacji rodzinnych to już staje się ciekawsze, prawda?
Dla mnie w pisaniu najważniejsze jest przekazywanie czuć i emocji. Moim marzeniem jest wciągnięcie czytelnika w świat przeżywany przez bohaterów, a nie tylko towarzyszenie im w „dziejących się” wydarzeniach.

PM: Dlaczego wybrałaś właśnie taki temat, trzeba przyznać że niełatwy do swojej powieści?

KW: Relacje międzyludzkie mnie pasjonują. Obserwuję ludzi i świat z wielką ciekawością. Zajmuję się tym także zawodowo – jestem wykładowcą komunikacji interpersonalnej, udzielam pomocy ludziom, którzy mają problemy. To wszystko sprawia, że widzę jak często nasze kłopoty, frustracje czy niepowodzenia wynikają z nieprawidłowej interpretacji zachowań innych. W wielu wypadkach sami budujemy „jedynie słuszną” wizję świata i na dodatek kurczowo się jej trzymamy. Tak to już z ludźmi jest J A można inaczej, naprawdę. To właśnie pokazuję w moich książkach.
„Ta druga” dotyczy relacji teściowa-synowa, która obrosła już taką warstwą stereotypów, jak chyba żadna inna. Zaznaczam jednak, że równie dobrze mogłaby dotyczyć wielu innych ludzkich „konfiguracji”. Miałam nadzieję pokazać, że nie zawsze teściowa jest „tą złą”, „tą drugą”, że bywa człowiekiem. Z pozytywnych recenzji wnioskuję, że udało mi się osiągnąć cel.

PM: Trzeba przyznać  że „Ta druga” zrobiła furorę wśród recenzentów. Trafiłaś w gusta czytelniczek. Jak odebrałaś jakby nie patrząc duży sukces powieści?

KW: Oczywiście z wielką radością. Książki pisze się dla czytelników i jeżeli głosy płynące od nich są pozytywne, to znaczy, że autorowi udało się zrobić coś dobrze. Pisząc, nie staram się „trafiać w gusta”, ale poruszać tematy, moim zdaniem, ważne, istotne dla każdego człowieka. Jednak nie ma co ukrywać – każde miłe słowo i pozytywna opinia to dla mnie ogromna nagroda. I przy okazji jeszcze raz za nie wszystkie dziękuję.

PM: Czytelnicy są spragnieni książek, z którymi się identyfikują?

KW: Myślę, że tak.  W każdej książce musi być coś, co czytelnika zainteresuje, co będzie mu bliskie. W jednej będzie to na przykład miasto, które zna, w innej bohater podobny do czytelnika, a w jeszcze innej problem, z którym sam się zmaga. Dla mnie, jak już wspomniałam, najważniejsze są emocje. To ich szukam w książkach i sama o nich piszę.

PM: Pisząc tę historię, myślałaś o konkretnych osobach ze swojego otoczenia? Jeżeli tak, nie obawiałaś się negatywnych reakcji, jeżeli ta powieść trafi w ich ręce?

KW: Moje historie powstają z doświadczeń, przeżyć, obserwacji. Pewnie więc są w nich okruchy osób, które znam. Nie mam jednak zwyczaju ścisłego odwzorowywania znanych mi osób na kartach książki. W każdym razie nikt jeszcze pretensji nie zgłaszał, chociaż zdarza się często, że czytelnicy odnajdują w bohaterach siebie.

PM: W sieci pojawiają się również antologie opowiadań w formie e-booków, w których chętnie bierzesz udział. Co sądzisz o takich inicjatywach? Są one potrzebne?

KW: Wzięłam udział w dwóch e-bookowych antologiach, obie były bezpłatne. Zrobiłam to z wielką chęcią z dwóch powodów. Po pierwsze: były inicjatywą pisarzy z facebookowej grupy Tfórca, której członków bardzo cenię, a prywatnie traktuję jak grupę przyjaciół, po drugie: uważam, że rynek publikacji elektronicznych w naszym kraju wymaga promocji i wsparcia. Warto sprawić, żeby e-book kojarzył się z równie dobrą jakością jak książka papierowa, bo przecież to autor, a nie forma o niej decyduje.

PM: W naszym kraju podobno coraz mniej osób czyta książki. Według Ciebie, co jest powodem takowego stanu rzeczy? Wysoka cena książek, a może są inne, nie mniej ważne powody?

KW: Rzeczywiście, ceny książek dla wielu osób są zbyt wysokie. Jednak z moich doświadczeń wynika, że jeśli ktoś czyta, to cena nie będzie przeszkodą. Ludzie pożyczają sobie książki, wymieniają się nimi, korzystają z bibliotek, czasami nielegalnie ściągają z sieci. Z jednej strony to finansowa szkoda dla autora, z drugiej radość, że czytelnicy chcą czytać to, co napisał. I tutaj upatruję szansy dla e-booków, które mogą być tańsze i stać się alternatywą dla piractwa.
Inne powody spadku czytelnictwa? Cóż, chyba pośpiech w jakim żyjemy. Duża ilość bodźców, więcej pracy – książka postrzegana jest jako mniej atrakcyjna, wymagająca wysiłku. Ja jednak jestem zdania, że życie polega nie tylko na działaniu, ale przede wszystkim na przeżywaniu. I w tym pomagają książki. Współczesność każe nam tłumić emocje, nie mamy czasu w pełni kochać, smucić się, cieszyć. Nie wypada. Trzeba być profesjonalnym, wykonywać zadania. A z książką można – popłakać, pośmiać się, wzruszyć. Dlatego nie wierzę, że ludzie przestaną czytać. Może zmieni się forma, ale książka będzie.

PM: Twoje zainteresowania są ściśle powiązane z literaturą? Którzy pisarz kształtowali Twoje dzieciństwo i czasy młodości?

KW: Interesuje mnie wiele rzeczy, ale literatura zawsze była w czołówce. W młodości (o rany, to znaczy, że jestem już stara? ;) ) najchętniej sięgałam po „kaskaderów literatury” – Stachura, Wojaczek, Hłasko. Uwielbiałam, i to pozostało do dziś, Jerzego Kosińskiego.

PM: Na Twojej domowej półce z pewnością znajdziemy wiele książek. Czy są wśród nich egzemplarze mocno sfatygowane, do których co jakiś czas powracasz?

KW: Moja domowa biblioteczka liczy ponad trzy tysiące tytułów, wiele z nich przeczytałam kilkakrotnie. Mam jednak dwie książki, do których powracam najchętniej. To „Mistrz i Małgorzata” oraz „Przeminęło z wiatrem”. Obie pozwalają mi przetrwać trudne chwile, przywracają wiarę w to, że będzie lepiej. Bo odnaleźć swojego Mistrza i umieć w odpowiedniej chwili powiedzieć sobie: „Pomyślę o tym jutro”, to chyba najlepsze, co może się przytrafić.

PM: Czy w XXI wieku jest trudno się przebić na rodzimym rynku? Co rok wychodzi kilkadziesiąt tysięcy nowych tytułów. Jak wyławiasz perełki?

KW: Nosem ;) A tak serio, to staram się czytać recenzje, przeglądać portale poświęcone literaturze. Poza tym często właśnie przeczucie sprawia, że sięgam po jakąś książkę. No tak, jakaś monotematyczna jestem – ciągle te uczucia. Tak już mam.

PM: Swoja przyszłość wiążesz z pisarstwem?

KW: Będę pisać – to pewne. To mój sposób na przekazanie innym tego, co….czuję (oczywiście;) ). Niedługo ukaże się wznowienie mojej debiutanckiej powieści „Performens”, tym razem w formie e-booka. Piszę także kolejną powieść.

PM: Znasz wielu rodzimych pisarzy. Których z nich cenisz najbardziej za ich książki?

KW: Trudno mi wskazać tylko kilku, bo choćby w naszej grupie Tfórców jest wiele osób, które cenię za ich twórczość. Jeśli jednak muszę, to wybiorę Annę Klejzerowicz, Magdalenę Zimniak i Mariusza Zielke. Ich książki wciągają mnie tak, jak lubię, czyli… oczywiście emocjonalnie.

PM: Karolino. Serdecznie dziękuję za to spotkanie. Było mi niezmiernie miło Ciebie gościć, wierzę że nie po raz ostatni.

KW: Z wielką przyjemnością wypiłam z Tobą herbatę i pogawędziłam. Zwłaszcza, że rozmawialiśmy o mnie ;) Z radością odwiedzę Cię, kiedy tylko zechcesz mnie zaprosić.








Za tydzień spotkanie z Karolem Kłosem, autorem "Latarnika", oraz "Latarniczki". Serdecznie zapraszam.

"Kobieta w lustrze" - Eric Emmanuel Schmitt

  Na „Kobietę w lustrze” czekałem z wielkim zniecierpliwieniem. Właściwie niewiele wiedziałem o nowej powieści Schmitta, ale czułem że to będzie wyjątkowa powieść. Kiedy zobaczyłem okładkę, coś mi mówiło „nie oceniaj książki po okładce”. Przecież to Schmitt – mój mistrz słowa pisanego. Wielkim zaskoczeniem dla mnie była objętość książki. Odetchnąłem z ulgą, że dane jest mi czytać książkę o dużej objętości. Z dużą dawką zniecierpliwienia zanurzyłem się w pierwszych zdaniach, następnie stronach, nasycając się powoli każdym wersem.

 „Kobieta w lustrze” to trzy odrębne czasowo historie, które się przeplatają. Postacie są zupełnie różne, ale mają również wspólny mianownik. Z pewnością jest nim poszukiwanie i dążenie do realizacji własnych marzeń i przekonań, efektem czego jest zapłacenie wysokiej ceny. To kobiety niezrozumiane w swoich środowiskach, nieakceptowane przez społeczność, ale jednocześnie odważne. Nie boją się stawić czoła przeciwnościom, aby ratować własne przekonania.
 Autor doskonale nakreślił nam postacie Anne, Hanny i Anny. Doskonale uchwycił w wysublimowany sposób stany emocjonalne, pozwalając czytelnikowi na delektowanie się nimi i przeżywanie tych stanów razem z bohaterkami. Zaskoczyły mnie, a jednocześnie dały pewną dawkę optymizmu trzy ostatnie rozdziały książki. Autor przeplata historie, powoli obnażając dusze kobiet, co dla czytelnika jest dodatkowym bodźcem do zatrzymania się i analizowania tekstu. A słowa nie są   banalne. Często autor winduje nas w obszary poetyckich uniesień i zapomnienia o wszystkim, co dzieje się wokoło nas. Po raz kolejny otrzymałem piękną historię, o której z pewnością nie zapomnę.  Schmitt przekonał mnie po raz kolejny, że nie ma sobie równych w malowaniu słowem. Dla mnie to genialna książka, którą oceniam bardzo wysoko. Polecam!!!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu


Wywiad z Magdaleną Kordel

Piter Murphy: Witam Ciebie Madziu bardzo serdecznie. Usiądź proszę wygodnie na kanapie i rozgość się. Mogę zaproponować filiżankę kawy, albo herbaty?

Magdalena Kordel:  Bardzo chętnie, herbatę poproszę.

PM: Jesteś autorką czterech książek. Która z nich jest dla Ciebie najważniejsza, a która sprawiła Ci najwięcej trudności w czasie pisania?

MK: Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Bardzo ważną książką było 48 tygodni, bo to od niej wszystko się zaczęło. Ale równie istotna było Uroczysko, bo właśnie w nim pojawiło się Malownicze, które obok Majki i innych ludzkich bohaterów gra w moich powieściach główną rolę. Okno z widokiem pojawiło się nieoczekiwanie i dla mnie samej stanowiło sporą niespodziankę, bo tak naprawdę miałam wtedy pisać zupełnie coś innego… Z kolei praca nad Sezonem na cuda była czystą radością. Jakby się nad tym głębiej zastanowić to każda książka jest dla mnie szczególna. Nie umiem wybrać. A jeżeli chodzi o trudność, to niewątpliwie najwięcej problemu sprawiło mi Uroczysko. Powód tych perturbacji jest banalny i prozaiczny. Gdy pracowałam nad Uroczyskiem mój synek był bardzo malutki i najzwyczajniej brakowało czasu. Ustaliliśmy z mężem zmiany: rano on szedł do pracy a ja zajmowałam się młodym, popołudniu gdy wracał ja siadałam do komputera i pisałam. A tak po przemyśleniu to chyba najważniejszą książką jest ta która właśnie się pisze. Każda nad którą się w danym momencie pracuje, bo to jej poświęca się najwięcej uwagi i czasu.   

PM: Skąd czerpiesz inspiracje do swoich powieści?

MK: Życie jest jedną wielką inspiracją. Wystarczy uważnie patrzeć i zapamiętywać. Czasami zdarza się tak, że jeden mały szczegół jest początkiem całej historii. To trochę tak jak z lawiną, wystarcza mały kamyk żeby ruszyła.

PM: Pisanie traktujesz jako autoterapię, a może terapię dla innych?

MK: Hmmm… To przede wszystkim moja praca. Ale jeżeli rozpatrywałabym to pod tym kątem to chyba bardziej pisanie traktuję jako odskocznię. Dla siebie, bo pisząc mogę kreować rzeczywistość tak jak mi się żywnie podoba, dla innych, bo mam nadzieję, że przy czytaniu będą się dobrze bawić.

PM: Twoje bohaterki dojrzewają w Tobie wraz z kolejnymi napisanymi stronami, czy też przygotowujesz wcześniej plan i jego się trzymasz od początku do końca?

MK: Pracuję z planem, ale nie takim  od A do Z. Planuje główne wydarzenia, reszta powstaje na bieżąco. Co więcej książki mają zwyczaj żyć swoim własnym życiem i płatać figle. Często okazuje się, że dzieje się w nich coś co w ogóle nie miało się zdarzyć, albo pojawiają się niezaplanowani bohaterowie. Wtedy można powiedzieć, że właśnie nam się samo coś napisało.  

PM: Pamiętasz początki swojego pisania? Pierwsze strony? Kto zainspirował Ciebie, aż powiedziałaś sobie w myślach „będę pisarką i basta”.

MK: Pisać to ja chyba zaczęłam zanim nauczyłam się literek. Gdy rodzice czytali mi książki zdarzało się, że nie podobały mi się zakończenia więc je przerabiałam. Potem na klasyczne pytanie: a kim zostaniesz w przyszłości? – odpowiadałam, że będę pracować w zoo, albo zostanę pisarką. Z zoo nie wyszło, ale jak to mówią nie można mieć wszystkiego. A pierwsze strony? Piotrze to była naprawdę dramatyczna historia, bo pierwszym dziełem, które wyszło spod mojego długopisu była historia o piesku Barim. To z założenia miała być bardzo tragiczna i smutna historia, sama nad nią lałam łzy i za nic nie mogłam zrozumieć dlaczego dorośli czytając tą tragedię śmieją się do rozpuku… Teraz rozumiem ich nieco lepiej.

PM: Piszesz z lekkością i prawdziwością. Czytelnik wierzy w to, co czyta, a nie jest to prosty zabieg. Dokładnie się przygotowujesz do opisania kolejnych historii? Zbierasz wcześniej materiały, robisz notatki?

MK: Zbieram informacje o rzeczach konkretnych. Na przykład w „Oknie” archeolodzy prowadzili poszukiwania. No więc zbierałam wiadomości o tym co się z reguły wykopuje, co znajduje się w miejscach w których było gospodarstwo, a co tam gdzie kiedyś stała karczma. Tutaj korzystając z okazji chciałabym serdecznie podziękować Maćkowi, koledze archeologowi, który służył mi swoją wiedzą z tej dziedziny. Poza tym uwielbiam wszelkie historie związane z miejscami gdzie dzieje się akcja powieści. Malownicze jest fikcyjnym miasteczkiem, ale leży w Sudetach. Dlatego gdy tam jesteśmy słucham uważnie tego co ludzie opowiadają, potem te historie wykorzystuje w fabule. W pisaniu kieruję się też tym o czym mówił Hemingway: nie należy pisać o czymś o czym nie ma się bladego pojęcia. A notatki robię, ale takie bardzo luźne. Mój podręczny zeszyt pełen jest różnych myśli, pojedynczych słów, fragmentów wierszy. I ja je potem wykorzystuję, chociaż przypuszczam, że dla kogoś innego byłyby totalnie nieprzydatne.   

PM: Jestem prawie pewny, że jeżeli ktoś napisze i wyda pierwszą książkę myśli o napisaniu następnej.  Czy to jest rodzaj uzależnienia? A może w Twoim przypadku jest inaczej?

MK: Pewnie, że się myśli. Ja staram się pisanie traktować jak pracę. Zgadzam się z Kingiem, który mówi, że pisarz to rzemieślnik. Nie wiem czy jestem uzależniona, natomiast pisanie to coś co lubię i w czym się odnajduję. A jak wiadomo ważne jest żeby robić to co sprawia nam przyjemność i jestem szczęśliwa, że moja praca zawodowa to właśnie mi zapewnia.

PM: Madziu, jesteś osobą towarzyską, uśmiechnięta i gadatliwą. Ja pisarzy kojarzyłem z samotnością, z ogromną ilością petów i regularnym nadużywaniem alkoholu. Pokutuje przekonanie, iż czym bardziej pisarz nieszczęśliwy, tym lepsza książka. Jesteś przykładem tego, że sztuka nie zawsze rodzi się  w mękach?

MK: Matko, gdybym miała nad tym swoim laptopem konać w bólach i tonąć we łzach chyba sama bym sobie w łeb strzeliła. Nie wiem wprawdzie czym, ale coś bym wymyśliła. Absolutnie nie jestem typem męczennika. Jak zauważyłeś, słusznie zresztą, jestem gadułą i to gadułą pogodną. Piszę też raczej na wesoło, chociaż nie omijam trudnych spraw. Tyle tylko, że dbam o to by moi bohaterowie byli bardziej szczęśliwi niż nieszczęśliwi. W końcu po to jestem pisarką by mieć z tego przyjemność, a dla mnie przyjemnością są dobre zakończenia. Samotnicą tez nie jestem (zresztą niech ktoś kto ma dwójkę dzieci, męża, psa, kota i rozdartą świnkę morską spróbuje być samotnikiem), co nie znaczy, że nie cenię spokoju i ciszy. Ale we wszystkim potrzebny jest umiar. Lubię ludzi, dobre towarzystwo, kieliszkiem czegoś mocniejszego też od czasu do czasu nie pogardzę i czasami lubię posiedzieć całkiem sama i pogapić się w gwiazdy. Ale potem lubię wrócić do domu i do swojego braku samotności. Stanowczo tworzyć można bez bólu i wicia się w konwulsyjnych bólach.

PM: Twoje książki są szeroko komentowane przez recenzentów – blogerów. Czytujesz te recenzje? Zgadzasz się z nimi? Są według Ciebie trafne?

MK: Czytuje namiętnie. Głównie po to by wyłapać co czytelnikom się podoba, a co nie. Mądre recenzje są bardzo pomocne. Pozwalają w przyszłości unikać błędów, no i poznać gust czytelników. Zresztą pisarz też człowiek i czasami nie zauważa różnych rzeczy, a opinie czytelników pozwalają mu skorygować to i owo. Nie mnie oceniać trafność takich recenzji, bo jak mówią o gustach się nie dyskutuje, no i nie ma takiego człowieka na ziemi, który dogodzi wszystkim. Jedno tylko mnie niezmiennie zaskakuje. Otóż jeżeli nie lubię danego autora, to po pierwszym czy drugim nieudanym i niesatysfakcjonującym podejściu po prostu po niego nie sięgam. A niestety jest grupa tych samych czytelników, którzy uparcie czytają książki z danego gatunku i równie uparcie mieszają je z błotem. Po co? Nie lepiej dać sobie spokój i zająć się czymś co sprawi im przyjemność? No chyba, że ta przyjemnością jest właśnie krytyka, zwykle w takich przypadkach nie konstruktywna.   

PM: Nie mogę nie zapytać o ulubionych pisarzy zarówno krajowych, jak i zagranicznych. Wiem, że z polskimi może być problem, gdyż przyjaźnisz się z wieloma, ale szepnij coś do ucha. Ja nikomu nie powiem…

MK: Aaaa, toś mi dał pytanie drogi Piotrze! I jeszcze składasz obietnice bez pokrycia. Czytam bardzo dużo i właściwie wszystko co mi wpadnie w ręce. Polskich autorów darze szczególną estymą, bo ich książki zwykle dzieją się w naszych krajowych realiach, ja się w nich najlepiej odnajduję. Trudno mi wskazać ulubionych, mogę tylko powiedzieć, że ostatnim moim odkryciem jest Agnieszka Lingas – Łoniewska. Poza tym przeczytałam jakiś czas temu Pannę Ferbelin Stefana Chwina i jestem oczarowana. Bardzo lubię kryminały Krajewskiego, w szczególności te o Breslau, książki Agnieszki Krawczyk i samą Agnieszkę. Czytałam też Kasię Enerlich i jej prowincję (Kasia mnie zaraziła Mazurami), książki Małgorzaty Gutowskiej – Adamczyk, Małgorzaty Kalicińskiej, Sosnówkę Marii Ulatowskiej. W stercie przy łóżku czekają książki Hanny Cygler i Renaty Górskiej i ogólnie długo bym tak mogła jeszcze wymieniać. Z góry przepraszam, że nie wszystkich wyszczególniłam, ale obawiam się, że Piotr by mi tego zwyczajnie nie puścił. A co do zagranicznych to naprawdę będę się streszczac: Gavalda, Nesbo – to od niedawna, Jan Karon, Musso, Sparks, King, John Irving i… Hemingway. W tym ostatnim jestem rozkochana. I to nie tyle w jego prozie (bardzo ją cenię i znam), ale w nim samym. Hemingway fascynuje mnie jako człowiek i marzy mi się napisanie kiedyś jego biografii.  Poza tym namiętnie czytuje wszelkie pamiętniki, listy i biografie. I już milknę, bo robi się niebezpiecznie.     

PM: Czytałaś ostatnio książkę, która zostawiła w Tobie ślad na dłużej?

MK: „Niebo bez ptaków” Danuty Brzosko – Mędryk. Tej książki nie sposób zapomnieć. Poza tym zachwyciłam się  „Bez przebaczenia” pani Agnieszki Lingas – Łoniewskiej, no i „Po prostu razem” Gavaldy – chociaż ją czytałam dawniej, ale chętnie do niej wracam i należy do moich ulubionych.

PM: Jak oceniasz nasz krajowy rynek książki? Jak oceniasz książki elektroniczne? Według Ciebie mają szanse wyprzeć z rynku książki drukowane?

MK: Uważam, że polscy autorzy są niedoceniani. Zarówno przez polskich wydawców jak i przez zagranicznych, ale jedno niestety ściśle wiąże się z drugim. Można to podsumować powiedzeniem: cudze chwalicie swego nie znacie. A książka elektroniczna? Moim zdaniem znalazła swoje miejsce na rynku, ale nie wyprze tej papierowej. Szelest kartek, z mojego punktu widzenia, bezcenny.

PM: Nad czym aktualnie pracujesz? Tylko nie pisz, że zrobiłaś sobie przerwę.

MK: Piotruś ja nie mam czasu na przerwy.  Kończę „Wino z Malwiną”, (to trzecia i prawdopodobnie ostatnia opowieść o Majce) i jestem już makabrycznie spóźniona. W kolejce czeka „Piękne nigdzie”, którego fragment zamieściłam ostatnio na blogu (kto nie widział zapraszam: http://magdalenakordel.pl), a w kolejce czekają jeszcze dwie już wymyślone powieści. Przerwa będzie tylko w wakacje, wtedy będę się regenerować i odpoczywać.

PM: Dziękuję Madziu za rozmowę. Było mi bardzo milo ciebie gościć. Wierzę, że to nie po raz ostatni.

MK: Również mam taką nadzieję i ze swojej strony bardzo dziękuję za przemiłą rozmowę. Mam nadzieję, że nie zagadałam Cię na śmierć.

PM: Nie zagadałaś mnie. A czas spędziłem bardzo przyjemnie. Jeszcze raz dziękuję za przyjęcie zaproszenia.


"Niebo istnieje naprawdę" - Todd Burpo

   Ta żółta książka jest niewielka objętościowo, ale to zawiera w sobie coś więcej niż zwykłą treść. To historia opowiadająca o małym chłopcu o imieniu Colton i jego rodzinie. Opowieść oparta na faktach i napisana przez ojca, który jest pastorem na małej parafii w Stanach Zjednoczonych. Mały chłopiec trafia do szpitala, gdzie lekarze walczą o jego życie. Wczesne, nietrafne diagnozy sprawiają, że chłopiec cudem unika śmierci. Jakiś czas potem malec (niespełna czteroletni), w okresie rekonwalescencji zaczyna mówić o niebie. Jest to dla niego naturalne i nie widzi  tym niczego nadzwyczajnego, ale spotyka się ze zdumieniem najbliższych. Opowiada o spotkaniu z Jezusem, opisuje anioły i porusza ważne kwestie teologiczne, o których nie mógł wiedzieć. Dokładnie opisuje moment "swojej śmierci", mówi gdzie się w tym momencie znajdowali rodzice, co robili etc.

  "Niebo istnieje naprawdę" to ciepła i jakże potrzebna książka, która niesie nadzieję dla tych, którzy mają wątpliwości. Nie można przejść obojętnie przy słowach tego niezwykłego dziecka, które jakby od niechcenia w różnych odcinkach czasu mówi o tym, co przeżyło. 
  Ta książka nie jest powieścią, ale opisana oczami pastora, prywatnie ojca małego chłopca, który również pisze o własnym buncie w trakcie "trudnych chwil życia". Autor pozwala nam zmierzyć się z czymś, co jest łaską -  z wiarą, z naszymi przekonaniami i uprzedzeniami. Książka na świecie szybko stała się bestsellerem. Nie mogło być inaczej. W końcu niewielu ludzi za życia doświadcza tego, co spotkało małego Coltona. To właśnie malec został wybrany do  Zapraszam serdecznie do lektury, która przeniesie nas w inny świat, na moment pozwoli skupić się na tym o czym tak często zapominamy. Niebo jest tak blisko. Dzięki tej książce prawie go dotykamy.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu


"Pan potwór" - Dan Wells

  Uważaj na mroczną, ciemną strunę duszy. Lepiej się tam nie zapuszczaj w ciemnościach. Tak mogę podsumować drugi tom autorstwa Daniela Wellsa, który mnie zaskoczył mnie mniej niż pierwszy i pozwolił na konfrontację samego ze sobą. Tym razem oprócz znanych już postaci spotkałem nową postać - agenta FBI. Kolejne morderstwa, przypadkowo odkryte zwłoki szybko i trafnie skierowały moje podejrzenia na mordercę. Nie pomyliłem się, ale to nie przeszkodziło mi w tym, abym się delektował tą historią. Opisy, które czasami mogą szokować swoją brutalnością są nieodzowną częścią tej historii.  Książka sama w sobie jest doskonałym studium ludzkiej zmiany osobowości. Autor ma to coś w swoim pisaniu, co powoduje że drastyczne sceny nie są tak straszne, jak je opisuje, ale są naturalną konsekwencją budowania scen. Dobre dialogi i konstrukcja powieści sprawiają że przeczytałem ją szybko i czekam z niecierpliwością na kolejną część. W każdym z nas jest kawałek Johna Cleavera. Uśpiony stan pana potwora czeka na przebudzenie. 

 Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu


Wywiad ze Zbigniewem Masternakiem "Eksperyment zwany życiopisaniem".


Piter Murphy
: Witam Cię serdecznie Zbigniewie i dziękuję za to, że   zgodziłeś się na tę rozmowę. Mam w zwyczaju proponować moim gościom na początek rozmowy filiżankę kawy lub herbaty.

Zbigniew Masternak: Wolę wodę mineralną niegazowaną…

PM: Kiedy w księgarni natknąłem się na „Chmurołapa” Twojego autorstwa i pobieżnie przeczytałem wybrane losowo strony, wiedziałem już że muszę do Ciebie dotrzeć i zaproponować Ci rozmowę. „Chmurołap” to Twoja druga książka, którą chyba jednak trudno jest obsadzić jednoznacznie w ramach literackich. Jest jakby naturalnym ciągiem debiutanckiej powieści „Niech żyje wolność”. Skąd pomysły na te powieści?

ZM: Pomysły podsuwa życie. Tak jest w przypadku wszystkich części mojego cyklu „Księstwo”. Najpierw żyję, a potem opisuję, taka jest prosta zależność. Nigdy nie przedłożyłbym literatury ponad życie.

PM: Jesteś szalenie uzdolnionym człowiekiem. „Chmurołap” jest opowieścią o Tobie, o Twoim dojrzewaniu. Nie ukrywasz tego. Nie obawiałeś się tak dużego ekshibicjonizmu i powrotu do przeszłości, do okresu adolescencji? Czasami to bolesny okres.

ZM: Czasem czuję się jak biolog. Przeprowadzam na sobie eksperyment, który nazywa się „życiopisanie”. Jedną rękę wkładam do ognia, a drugą opisuję, czy i jak boli. Dla niektórych takie eksperymenty źle się skończyły. Na przykład dla Stachury. Mam nadzieję, że mnie spotka inny los.

PM: W 2009 roku napisałeś scenariusz filmowy „Jezus na prezydenta”. Zastanawiam się nad genezą jego powstania  tego utworu. Chciałeś zaszokować potencjalnego odbiorcę, wywołać skandal? A może chodziło o autopromocję?

ZM: Po prostu zadałem sobie pytanie, czy rzeczywiście paruzja, czyli drugie przyjście Jezusa na ziemię rzeczywiście nastąpi. I co by było, gdyby to się stało teraz, w Polsce. Książka wywołała duży skandal, ale można ją było lepiej dopracować.

PM:
Na podstawie jednego rozdziału „Scyzoryk” pochodzącego z opowiadania „Stacja Mirsk” powstał film, którego byłeś współproducentem. Z kolei w 2011 roku Andrzej Barański zrealizował film „Księstwo” na podstawie Twoich trzech książek. Premiera odbyła się w Gdyni w 2011 w czasie 36 przeglądu FPFF, a światowa miała miejsce w lipcu 2011 w Karlovych Varach.  Jak czuje się autor, którego książka, albo jej fragment  doczekała się ekranizacji?

ZM: Znacznie ważniejszy od „Stacji Mirsk” jest dla mnie film „Księstwo” z 2011 roku w reżyserii Andrzeja Barańskiego, który w znacznym stopniu bazuje na powieści „Niech żyje wolność”. To udana adaptacja, sporo w tym filmie mnie samego, więc jestem zadowolony. Nie obraziłem się na reżysera, jak to często bywa pomiędzy pisarzami a filmowcami. Najlepszym dowodem niech będzie fakt, że Barański przygotowuje kolejną adaptację mojej trylogii „Księstwo”.

PM:
Uważasz, że wiele osiągnąłeś w świecie literackim? Jak wysoko mierzysz?

ZM: Nie, to dopiero początki, jestem jeszcze takim literackim juniorem. Niektórzy prozaicy zaczynali w moim wieku dopiero pisać. Ja jeszcze dość szybko biegam po boisku za piłką. Jak przestanę, to zajmę się prawdziwym pisaniem.

PM: Jesteś porównywany do Gombrowicza i Żeromskiego. Masz swój własny plan na siebie w swoich książkach?

ZM: Gombrowicz i Żeromski to moi krajanie, więc stanowią ważny punkt odniesienia. Ale jest jeszcze Stanisław Czernik i Wiesław Myśliwski. To ważne dla mnie nazwiska. Przede wszystkim jednak to co piszę, jest moje, bo w znacznym stopniu o mnie. I jeszcze ważniejsze od tych polskich nazwisk są tacy pisarze jak Marcel Proust i Balzac. Pierwszy skupia się na sobie, drugi podgląda społeczeństwo. Mój cykl „Księstwo” stanowi wypadkową tych dwóch idei. Filmy go tylko dopełniają, chociaż stanowią to dość skutecznie.

PM:
Uważasz siebie za skandalistę albo buntownika? Ile jest prawdziwego Zbyszka w Twoich książkach?

ZM: Skandalista, buntownik? Po prostu robię swoje, biorę się za bary z życiem. Nie odpuszczam, bo tego nauczyła mnie gra w piłkę nożną. Nie zawsze gram fair, tego też nauczyłem się na boisku. Niektórzy mogą uważać niektóre moje zachowania za skandaliczne lub buntownicze, ale ja po prostu nie potrafię się powstrzymać, żeby nie oddać, jak ktoś mi próbuje dokopać. Może jakbym pozwolił się bezkarnie kopać, nie byłoby buntu albo skandalu?

PM:
Twoja pasją jest futbol? To taka miłość , jak pisanie, czy też wymaga więcej zachodu? Gdybyś musiał dokonać wyboru, aby wycofać się z pisania, lub futbolu, z czego byś zrezygnował?

ZM: Piłki trzeba się uczyć od dziecka. Tego nie nadrobisz w późniejszym wieku. Możesz być szybki albo silny, ale techniki się nie nauczysz. Żałuję, że nie postawiłem na futbol bardziej zdecydowanie, bo była szansa na profesjonalną karierę. Teraz bym właśnie skończył granie po Euro 2012 i zajął się opisywaniem swoich piłkarskich przygód. Szkoda.

PM: Jak zapatrujesz się na przyszłość na niwie literackiej i sportowej? Jesteś optymistą, czy realistą?

ZM: Jeżeli chodzi o sport, zamierzam grać tak długo, dopóki zdrowie pozwoli. W zeszłym roku wywalczyłem Mistrzostwo Polski w piłce błotnej, w barwach BKS Roztocze Krasnobród. Zostałem też królem strzelców tej imprezy. Postawiłem na jednej półce statuetkę za króla strzelców i medal z mistrzostw oraz moje dzieła zebrane – „Księstwo. Trylogia młodzieńcza”. Taka równowaga, harmonia pomiędzy ciałem i umysłem. W tym roku chcemy obronić tytuł. Jedziemy też na klubowe Mistrzostwa Świata w piłce błotnej do Inverness. Zagramy w otwartych Mistrzostwach Belgii w piłce błotnej. Ponadto jestem kapitanem Reprezentacji Polskich Pisarzy w Piłce Nożnej. Na przełomie maja i czerwca zagramy w Euro Pisarzy, w Krakowie i Charkowie. Trwają przygotowania, gramy sparingi. Jeżeli chodzi o literaturę, mam na warsztacie pięć nowych książek, w różnym stopniu dopracowania, wszystkie z cyklu „Księstwo”. Będę je systematycznie drukował. Trwają też prace nad adaptacjami filmowymi dwóch z nich. Piszę też serial edukacyjny dla dzieci „Plamuchy”. Także jest co robić.

PM: Ile dziennie poświęcasz czasu na pisanie? Pomysły rodzą się w głowie i piszesz na gorąco, czy też misternie układasz plany kolejnych rozdziałów?

ZM: Dziennie wychodzi mi jakieś siedem - osiem godzin, to systematyczna robota. Jak jestem w domu, wstaję o siódmej i piszę do dziesiątej. Potem czas na telefony i korespondencję mejlową. O czternastej idę pobiegać godzinę do lasu. Potem spacer z synem, albo gra w piłkę. Piszę od szesnastej do osiemnastej. Idę na trening piłkarski. Wracam o dwudziestej pierwszej. Piszę do dwudziestej czwartej. Ale około 100 – 130 dni spędzam poza domem, w podróży na spotkaniach autorskich. Wtedy piszę podczas podróży, zwykle w pociągu lub hotelu. Wożę też buty do biegania i biegam wieczorem, po spotkaniach autorskich.

PM: Aktualnie pracujesz nad…?

ZM: To jak już mówiłem, pięć książek oraz serial dla dzieci. Chcę napisać w tym roku kolejny scenariusz filmu pełnometrażowego.

PM: Mówiłeś o mistrzach literackich. Nie mogę nie zapytać o Twoich mistrzów sportowych?

ZM: Bardzo ceniłem sobie takiego zapomnianego nieco napastnika czeskiego Pavla Kukę.

PM: Bywasz na spotkaniach z czytelnikami. Co o nich sądzisz? Takowe spotkania są potrzebne? Wnoszą coś do Twojego życia?

ZM: W tym roku tych spotkań będzie około stu, co znaczy, że chyba są dla mnie ważne, skoro poświęcam na nie 1/3 roku. To nie tyle dodatkowe źródło dochodu, co możliwość zbierania doświadczeń i obserwacji do nowych książek. Za biurkiem trudno wysiedzieć ciekawe historie, chyba że się jest Franzem Kafką albo Fernando Pessoą.

PM: Co kochasz w życiu najbardziej, a czego najbardziej nienawidzisz?

ZM: Staram się na życie patrzeć z wielu perspektyw i czasem to, co  nienawidzisz, okazuje się bardzo ważne i odwrotnie, to stan płynny.

PM: Dziękuję za rozmowę. Było mi niezmiernie miło Ciebie gościć. Życzę kolejnych sukcesów literackich i adaptacji filmowych Twoich książek.

ZM: Zdrowia przede wszystkim.





Życzenia

Wszystkim blogerkom składam serdeczne życzenia w dniu Waszego Święta - Dnia Kobiet. Dziękuję za rok bycia razem, za to że jesteście tutaj i życzę Wam kolejnych pięknych słów zaklętych w kolejnych tomach, odkrywania tego co ukryte i pięknych recenzji.


"Aleja bzów" - Aleksandra Tyl

  Na przeczytanie tej książki czekałem z niecierpliwością. Obsypana pozytywnymi recenzjami sprawiła, że nie mogłem się oprzeć i jej nie przeczytać. Jak się okazało bardzo słusznie. Historia Izabeli Wieniawskiej , jej rywalizacji z dziennikarzami o awans i babcia...Chyba tym autorka mnie kupiła. Ja kocham wiejskie, spokojne miejsca, a jeżeli w takowych mieszka babcia, wtedy nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba. Do tego problemy z Morawskim, nowym właścicielem nieruchomości i miłość rodząca się z nienawiści sprawiły że książkę pochłonąłem. Podoba mi się lekkość pisania, jaką posiada autorka. Aleksandra Tyl doskonale buduje historię i dba o detale opisów, które nie są ani nudne, ani długie. Do tego ciekawe dialogi i temat, z którym doskonale sobie poradziła. Dawno nie czytałem tak ciepłej historii, która autentycznie mnie porwała swoją prawdziwością. Mimo że książka jest skierowana dla kobiet, ja sam odnalazłem wiele interesujących scen dla siebie. Niektóre mnie rozbawiły do łez, inne sprawiły że się zamyśliłem i zatrzymałem nad tekstem. Autorkę dopisuje do prywatnej listy ulubionych, polskich autorów.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu


Pierwsza rocznica i coś więcej...

  Za kilka godzin mój blog będzie obchodził roczek. To doskonała okazja, aby podziękować wam drodzy Blogerzy za obecność, oraz za wsparcie i cenne rady. Ten rok był dla mnie rokiem wyjątkowym. Poznałem tutaj wielu wyjątkowych ludzi, przeprowadziłem mnóstwo wywiadów z ciekawymi pisarzami,nawiązałem ciekawe znajomości. Zgodnie ze wcześniejszymi zapowiedziami ogłaszam początek konkursu, który potrwa do jedenastego marca do północy. Do jury zaprosiłem pisarzy, na nich spadnie decyzja komu należą się nagrody. Kim są członkowie jury? No cóż..Na dzień dzisiejszy zdradzę tylko, że są to osoby, z którymi przeprowadzałem wywiady. A teraz pytanie konkursowe. Wychodzimy od cytatu :

"Część naszego życia polega na poszukiwaniu tej jednej osoby, która zrozumie naszą historię. Często okazuje się, że wybraliśmy niewłaściwie. Człowiek, o którym sądziliśmy, że rozumie nas najlepiej, odnosi się do nas później ze współczuciem, obojętnością albo wręcz antypatią. Z kolei ludzie, których obchodzimy, dzielą się na dwie grupy: tych, którzy nas rozumieją i tych, którzy wybaczają nam najgorsze grzechy. Rzadko zdarza się trafić na kogoś, kto ma obie te cechy naraz" - Jonathan Carrol "Szklana zupa".

 Pytanie konkursu to swobodne odniesienie do cytatu na podstawie bohaterów z ksiązek. Nie narzucam długości tekstu, ani formy. Ważne, aby było w miarę na temat.

  A teraz coś o nagrodach. Będą to audiobooki oraz  książki. Aktualnie nie mam pełnego zestawu, więc go nie podaję. Postanowiłem jednak, że książkami nie będą nowości wydawnicze, do których mamy dostęp w każdej księgarni, ale książki niespodzianki. Oczywiście ze zwycięzcami skonsultuję tytuły, aby nie okazało się, iż posiadają dany tytuł w swojej biblioteczce.

  Osoby, które zwyciężą są zobowiązane do przesłania mi w ciągu maksymalnie trzech dni swoich danych adresowych. A teraz o wyborze nagród. Sprawiedliwie będzie, jeżeli każdy będzie miał szanse do wyboru nagrody z puli, dlatego tez proszę w razie wytypowania o kontakt e-mailowy. Każdy członek jury będzie dysponował pewną pulą punktów i będzie przyznawał je według uznania. Każde kolejne miejsce w rankingu to niższa pula nagród. W ostatecznym rozrachunku sumuję punkty i na ich podstawie wyłaniam zwycięzców. Wtedy wysyłam e-maile z propozycjami. Oczywiście im mniejsze miejsce na liście, (suma punktów od jury), tym mniejsza pula nagród do wyboru. Nie zdecydowałem jeszcze o ilości nagród, ale z pewnością nie będzie ich mniej niż sześć. Przewiduję również nagrody pocieszenia dla tych, którzy nie dostaną nagród. Są nimi e-booki z moją powieścią "Trzy". Oczywiście dla tych, którzy zechcą przeczytać.

 Jeszcze raz dziękuję za to, że jesteście drodzy Blogerzy, Pisarzom za współpracę, a współpracującym Wydawnictwom za zaufanie. Życzę powodzenia w typowaniach. Na koniec dodam, że dane zwycięzców będą użyte wyłącznie do wysyłania nagród, po czym usuwane z poczty.


Kilka zdań

 Zbliża się rok, od chwili gdy pojawiłem się na blogu. Od początku podszedłem do tego miejsca z powagą, pisząc o książkach i prowadząc rozmowy z autorami. Niestety, ostatnio dopadł mnie jakiś kryzys dotyczący częstszego się udzielania w tym miejscu. Jestem zmęczony tłumaczeniem się z czegoś, co mi się zarzuca i obroną. Wcześniej z przyjemnością otwierałem tego bloga i z przyjemnością czytałem to, co napisali czytelnicy. Niestety, pojawia się coraz więcej osób, które liczą na to, że mój blog umrze śmiercią naturalną, albo też że go usunę. Póki co nic z tego. Będę dalej pisał, a piszę dla tych którzy chcą to czytać. Zupełnie nie rozumiem osób, które epatują nienawiścią do mojej osoby. Tym bardziej jest to dla mnie dziwne, gdyż nie znamy się osobiście. Dlatego dzisiaj postanowiłem zabrać głos w tej sprawie po raz ostatni. I ostatni raz wyjaśniam - nie jestem przewrażliwiony na swoim punkcie, ale gdy chcesz mnie zaatakować czyń to kierując wiadomość na pocztę. Komentarze są publikowane według mojego uznania i teksty w stylu..."czemu boisz się tego opublikować?" są dla mnie niezrozumiałe i nie pojawią się w rubryce "komentarze". Powtarzam - chcesz sobie po ujadać, czyń to na maila. Tam się odniosę do tekstu, ale jak mam doświadczenie w tej kwestii na tym się kończy. Nie pozwolę się obrażać nikomu, gdyż ja również nikogo nie obrażam i nie atakuję. Nie będę publikował u siebie czegoś, co jest nadinterpretacją lub też nie dotyczy tematu postu. Kolejna sprawa - dziękuję wszystkim, którzy bywają w tym miejscu, za słowa ciepła i dobra kierowane  w moją stronę. Dziękuję za ponad sześćdziesiąt trzy tysiące wejść w blisko rok istnienia bloga. Jest mi bardzo miło, że poznaję tutaj fantastycznych ludzi. Na koniec dziękuję tym, którzy przeczytali mojego debiutanckiego e-booka. Niestety - otrzymaliście wersję z błędami bez korekty. Dziękuję za pozytywne recenzje, jakie się pojawiły na Waszych blogach. Za dwa dni będzie rok istnienia bloga i w związku z tym mam zamiar zorganizować konkurs, do którego zapraszam tych, którzy wcześniej bywali u mnie. Wkrótce szczegóły. Pozdrawiam.

Wywiad z Anną Strzelec


Piter Murphy: Witaj Haniu. Dziękuję za przyjęcie zaproszenia do tej rozmowy. Usiądźmy sobie i porozmawiajmy. Do rozmowy proponuję kawę lub herbatę.

Anna Strzelec: Sprawiłeś mi niewątpliwą przyjemność Twoim zaproszeniem. Nescafe` poproszę, przyniosłam ciasteczka.

PM: Na Twoim blogu na stronie głównej znalazłem sentencję ”Zadowolenie z siebie samego jest połową szczęścia…”. Jak to wygląda w Twoim przypadku?

AS: Tak, to mój aforyzm i gdyby się nad nim głębiej zastanowić zawiera sporo prawdy. Satysfakcja jaką daje nam to, czym się zajmujemy na co dzień sprawia, że czujemy się szczęśliwi. Połowicznie, ale jeszcze bardziej, gdy efekty naszej pracy są doceniane przez innych: rodzinę, przyjaciół, czytelników.

PM: Jesteś kolejną osobą z która rozmawiam, a która oprócz pisania maluje lub rzeźbi. W Twoim przypadku jest to malarstwo. Z wykształcenia jesteś artystą plastykiem. Oprócz malowania i uprawiania prozy piszesz wiersze. Skąd w Tobie taka mnogość posiadanych talentów?

AS: Zdradzę Ci jeszcze, że chętnie szyję patchworki dla siebie i w prezencie. ( Anna śmieje się). Skąd taka mnogość, pytasz? Może lubię urozmaicenie w życiu? Studiowałam malarstwo i malowałam, a potem w czasie pobytu w Niemczech zainteresowałam się techniką Louisa Tiffany’ego. Wspaniała dziedzina sztuki, którą wiele ludzi zna jako: Tiffany, to lampy. A to nie tylko lampy, ale i obrazy, okna, zawieszki, witraże i nowoczesne formy użytkowe. Tworzenie szklanych kompozycji, układanie obrazu z kawałków specjalnie produkowanego na ten cel szkła, dobór kolorów do tematu, sprawiało mi tyle samo satysfakcji, co operowanie pędzlem i farbą. Podświetlenie dzieła, gdy promienie słoneczne wzbogacają zawieszony obraz są ostatecznym i zadowalającym twórcę efektem.

PM: Wydałaś cztery książki, traktujące o zupełnie różnych sprawach. Skąd czerpiesz pomysły? Czy to proza Twojego życia?

AS: Zadałeś mi bardzo istotne pytanie… gdyż zamiarowi napisania pierwszej książki towarzyszył diametralny zwrot w moim życiu… Pewnego dnia, po dwudziestu latach mojego pobytu w Niemczech pomyślałam, że chyba warto byłoby ten czas opisać. Kto pamięta lata osiemdziesiąte, ten wie, że nasza Ojczyzna borykała się z trudnościami nie tylko politycznymi ale i gospodarczymi. Ludzie wyjeżdżali na Zachód, szukając azylu tam, gdzie powinno żyć się piękniej i dostatniej, a i codzienność pod każdym względem byłaby łatwiejsza. Podobną decyzję podjęła bohaterka moich dwóch książek. W moim laptopie najpierw powstało: Tylko życz mi spełnienia marzeń. Przewrotny tytuł, prawda? Bo wszyscy sobie życzymy 100 lat i spełnienia marzeń.
Absolutnie nie chcę dożyć stu lat… A co z resztą? Jakże zachłanni potrafimy być snując nasze marzenia… Po wydaniu - Tylko nie życz mi… (najpierw na www.mybook.pl) posypały się ku moim zdziwieniu i pierwszemu uczuciu satysfakcji - maile, komentarze i recenzje. Są one dostępne na mojej internetowej stronie www.annastrzelec.eu . Były też podziękowania od młodych czytelników za opisanie możliwości wyjazdu za granicę i związanych z tym faktem perypetii w tamtych latach. A ponieważ akcja pierwszej książki kończy się w zawieszeniu, otrzymywałam też pytania od czytelników: co było dalej??? Siadłam więc i napisałam Drugą porę życia – czyli jak zabija się miłość. Podtytuł trochę kryminalny, prawda? Bywa, że potrafimy miłość zabijać stopniowo i wytrwale każdego dnia: słowem, postępowaniem… bez użycia typowych narzędzi zbrodni.     

PM: Tomik wierszy „Miłość niejedno ma imię” traktuje o rzeczach ważnych i pięknych, widzianych oczami kobiety. Miałem okazję przeczytać kilka  z nich i z Twoich wierszy bije wiele ciepła. Aż tak bardzo kochasz ludzi i świat?

AS: Coś w tym jest, ale nie wszystkich ludzi i nie cały świat. (Anna uśmiecha się) Jak głosi tytuł - miłość niejedno ma imię, ale przede wszystkim inspiruje nas. Zarówno ta piękna i szczęśliwa, jak i pełna momentów rozpaczy. Nasze uczucia możemy wypowiedzieć zarówno w prozie, jak i poezji. Zależy to od nastroju, bo inspirować może moment przyjścia dziecka na świat jak i zadumań nad nadchodzącą drugą porą życia. W przygotowaniu mam drugie, uzupełnione wydanie moich wierszy pt. „Cóż wiemy o miłości” . Ukaże się niebawem.

PM: Haniu, pisanie jest dla Ciebie ucieczką w świat sztuki, czy też potrzebą podzielenia się z innymi ciekawymi historiami?

AS: Piter, przyznać muszę szczerze, że jednym i drugim. Uciekam w codzienność stworzonych przeze mnie bohaterów, a wielu piszących przyzna mi rację, że postacie w naszych książkach bądź to wymyślone, bądź posiadające tylko niektóre cechy charakteru znanych nam ludzi, zaczynają żyć własnym życiem. Przeważnie lubię moich bohaterów. W mojej ostatniej książce, mam na myśli Wizę do Nowego Jorku zawarte są jednak fakty i pastisze. ( śmieje się. Rodzaj zemsty, jak chcesz, usuń to zdanie.) Ale wracając do treści Wizy: oczywiście chętnie dzielę się wrażeniami z podróży, bo zaproszona na uroczystość rodzinną naprawdę spędziłam dwa tygodnie w NY, a pozwoliłam sobie na ten wyjazd z myślą, że taka okazja może mi się już w życiu nie zdarzyć. Spałam na farmie w Long Island i rozmawiałam tam przy ognisku z młodymi ludźmi, Polakami studiującymi w Stony Brook. I tak bardzo pokochałam moich bohaterów, że w pisaniu mam już drugą część Wizy.

PM: Bywasz zapraszana na spotkania autorskie. Liczba Twoich fanów regularnie rośnie. Co jest dla Ciebie największą zachętą do dalszego pisania?

AS: Ależ oczywiście rodzina, moi przyjaciele i czytelnicy! Nadchodzi wiosna, będą spotkania autorskie, a najbliższe już w poniedziałek na Uniwersytecie Gorzowskim. Nic nie sprawia więcej satysfakcji, jak otrzymywane od czytelników maile, właśnie z zachętą do dalszego tworzenia, no i pozytywne ( jak dotąd recenzje ).
PM: Którzy pisarze Ciebie inspirują. Czy na rzecz pisania porzuciłaś malarstwo?

AS: Nazwijmy to nie porzuceniem, ale zmianą kierunku życiowej drogi. Muszę teraz sięgnąć do rodzinnych tajników… moja Mama była nauczycielką, polonistką i bardzo chciała abym również skończyła studia polonistyczne… a ja ją zawiodłam i nie zdałam egzaminu z… historii. Czasem myślę, że spogląda z nieba i jest teraz choć trochę ze mnie dumna. Zresztą poświęciłam Jej kilka stron w moich dwóch pierwszych książkach.
Jacy pisarze inspirują? Trudno tu wszystkich wymienić. Lubię Anne R. Siddons, Williama Whartona, Trzynastą opowieść Diany Setterfield i książki Richarda Evansa. Chętnie czytam książki biograficzne, ostatnio czeka na mnie dotycząca Astora Piazzolli, a wciągnęła mnie bez granic niegruba książeczka, jak elementarz dla wszystkich piszących - „Listy do młodego pisarza”, której autorem jest bardzo ceniony peruwiański pisarz Mario Vargas Llosa.  

PM: Którą ze swoich powieści uważasz za najlepszą, a która rodziła się w największych bólach?

AS: Za najlepszą została już w gronie recenzentów uznana Wiza do Nowego Jorku Ji ja ją też bardzo lubię. Postaram się, by dalszy jej ciąg nie okazał się gorszy od poprzednich.
Bardzo trudno pisało mi się dwie pierwsze… łatwo jest to sobie wyobrazić, a niektóre czytelniczki skrapiały podobno łzami strony moich książek. Okazało się, że napisanie ich było dla mnie dobrą terapią. Historia została zamknięta. 

PM: Do swoich książek przemycasz swoje marzenia i tęsknoty?

AS: Nie mam marzeń, mam plany i nadzieję, że wystarczy mi czasu na ich realizację.  Ponieważ w mojej następnej książce troszkę będzie się działo, między innymi i w Prowansji, chciałabym pojechać tam, a przy okazji odświeżyć moją znajomość języka francuskiego. I
pozwolę sobie nasze spotkanie zakończyć zdaniem, które jednak jak marzenie zabrzmi:
Nie wszystko, co kocham jest moją własnością, ale od dziś chciałabym móc i umieć delektować się moim życiem.

PM: Dziękuję za rozmowę. Haniu, życzę kolejnych ciekawych książek i rosnącej grupy fanów Twojej twórczości. Pozdrawiam

AS: Spędziliśmy razem miłe popołudnie, również dziękuję i pozdrawiam. 


Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...