Wywiad z Marcinem Pilisem

 Piter Murphy: Marcinie, kiedy przygotowywałem się do tej rozmowy postanowiłem postąpić inaczej niż dotychczas. Nie czytałem wywiadów, rozmów i dialogów na portalach społecznościowych. Można powiedzieć że znamy się od jakiegoś czasu, ale jaki jest Marcin Pilis na co dzień? Przecież wyróżniasz się w tłumie współczesnych pisarzy, a raczej wyróżnia się Twoja literatura. Marcinie, dlaczego podejmujesz takie trudne tematy? Przecież podejmujesz tematy egzystencjalne, obnażasz  ludzkie zachowania . Ale robisz to wszystko w taki sposób, że czytelnik nie oskarża główne negatywne postacie, ale stara się je zrozumieć, a może nawet usprawiedliwiać. Potrafisz sprawić że człowiek podchodzi do książki refleksyjnie. Skąd w Tobie takie podejście do tematu? Skąd bierzesz pomysły na kolejne książki?

Marcin Pilis: Widzisz, nie mam poczucia, że te książki w jakimś sensie się wyróżniają, jeśli nawet tak jest, to ja sam tego – nie odczuwam, co być może wynika z ostrożnego stosunku do własnych tworów, więc tak naprawdę, nie wiem. A dlaczego taka tematyka? Krótko mówiąc, bo jest ważna. I na tym można by zakończyć, ale gdybym tak zrobił, zapewne brzmiałoby to co najmniej śmiesznie, więc pozwolę sobie nieco rozwinąć, bo co by to był za wywiad…J Najogólniej mówiąc, w samym pisaniu można, nie wnikając w daleko idącą analizę, wyróżnić dwa podejścia: albo piszemy „sobą”, czyli zarzucamy czytelnika własnym – jak mniemamy - głębokim i niezwykłym wnętrzem, ponieważ naiwnie wydaje się nam, że ono na to z jakichś powodów zasługuje, przy czym takie przeświadczenie bywa najczęściej domeną młodości, albo staramy się pisać „światem”, czyli redukujemy obecność wnętrza do absolutnego minimum na rzecz wyjścia poza siebie. Oczywiście, można snuć domysły, że to i tak autor nadal pisze o sobie, że nawet, kiedy tego autora w książce prawie w ogóle nie widać, to ciągle jest to pisanie o swoim wnętrzu. Ja tak do końca się z tym nie zgadzam. Po napisaniu powieść, jej bohaterowie, sprawiają wrażenie odrębnego bytu, no ale ktoś mógłby powiedzieć, że po wyjściu z ubikacji, też pozostawiamy tam jakiś odrębny byt, więc co to w ogóle za gadka. Nie chcę tego rozwijać, bo wypowiedź rozciągnęłaby się ponad miarę, w każdym razie pisanie o tym, co nam się przedstawia wydaje mi się o wiele bardziej zajmujące, niż o tym, czego doświadcza umysł działającego obserwatora-autora.
No i skoro już chcemy pisać o tym, co widzimy, a nie o tym, jak sami działamy i odczuwamy, z konieczności zatrzymujemy wzrok na tych sferach rzeczywistości, które – jak nam się zdaje – są tego warte. To znaczy, warta jest w zasadzie cała rzeczywistość, ale pewne jej aspekty mogą stać się swego rodzaju gęstym koncentratem kilku stałych, które wiążą to wszystko w jeden nierozwiązywalny supeł. Wiesz, po przeżyciu iluś tam lat, w końcu się rozumie, że szkoda czasu, szkoda życia, a więc każdego dnia, a więc każdej godziny, na zajmowanie się sprawami mniej istotnymi. Jakkolwiek brzmi to banalnie i górnolotnie, to właśnie tak jest, a przynajmniej mnie się tak wydaje. Kiedy idziesz drogą i nie możesz, jak bohaterowie Witkacego w jego powieściach, nadziwić się przedstawiającemu się byciu, to już jest wstęp do czegoś więcej. Masz więc z jednej strony spojrzenie refleksyjno-filozoficzne odnoszące się do bytu jako takiego, a z drugiej socjologiczno-psychologiczne, mające na uwadze losy jednostek i narodów. Jedno z drugim się miesza i wychodzi nam - poczucie tzw. sensu bądź jego brak. I sądzę, że takie podejście w jakimś stopniu samo narzuca nam potrzebę rozważania, a więc i pisania o zjawiskach rodzących w nas najszerzej rozumiane zwątpienie, a nawet pewnego rodzaju zniechęcenie do tego, co jest.


 PM: Jesteś dziennikarzem i pracujesz jako dziennikarz. Jesteś redaktorem naczelnym  "Kuriera Jurajskiego" oraz prozaikiem. Czym dla Ciebie jest pisanie powieści? Interesuje mnie bardziej skąd się bierze w Tobie potrzeba na pisanie? W pracy cały dzień ślęczysz nad tekstami, redagujesz, piszesz, wiec skąd jeszcze siły na własne książki?
 
MP:  Potrzeba, powiadasz… ech, trudno to ująć w karby wyjaśniania. Mówiąc prosto – nie wiem. Tak już było. W podstawówce pisałem o korsarzach w zeszytach w kratkę, jakieś opowiadania fantastyczne, jakieś tam sobie wymyślałem historie i sprawiało mi to dużo radości. I tak przez następne lata. Sporo tego gdzieś tam jest, ale jakoś przez długi, długi czas nigdy nie starałem się z tym gdzieś wychodzić, wysyłać, dopiero potem mnie naszło… Co tu więcej powiedzieć? Nie wiem. A praca w gazecie rzeczywiście trochę to utrudnia, zwłaszcza ze względu na zabór czasu, no cóż, jakoś trzeba sobie to wszystko godzić.

 PM:  "Relikwia" to książka ukazująca ciemne strony Kościoła Katolickiego. Zaczynasz od niewinnego kłamstwa głównej postaci a kończąc na ludzkich tragediach. Uważasz że drobne kłamstwo rodzi ludzkie dramaty?  W książce pokazujesz problemy duchownych z pedofilią, alkoholizmem, z celibatem. Gdy czytałem to nie mogłem oprzeć się wrażeniu że dużo wiesz na temat nie tylko ludzkiej natury, ale na temat natury człowieka który  decyduje się żyć w życiu konsekrowanym.  Ważne jest to, że podtrzymujesz się od krytyki, nie pozwalasz sobie na oceny. Skupiasz się na konstrukcji psychicznej postaci. Dlaczego właśnie w ten sposób podszedłeś do tematu?

MP: Wspominasz o ciemnych stronach Kościoła. Zarówno sam człowiek, jak i struktury, które tworzy, mają ciemne strony. Kościół jest organizacją skupiającą ludzi, ciemna strona jest więc niejako wpisana w jego naturę. W jednym z wywiadów już mówiłem, że porywając się na powieściowe rozważania o wierze i Kościele, nie warto wikłać w sprośności ludzkie Jezusa, bo on nie jest namacalny jako postać, lepiej pisać o tym, co w religijno-kościelnym kontekście znaczy człowiek, który jest właśnie dotykalny. A wtedy ciemności mnożą się same. Księża znajdują się dziś w trudniejszej aniżeli kiedyś sytuacji, ponieważ wzrasta skala wyrzeczeń z uwagi na rosnącą atrakcyjność świata. Atrakcyjność w sensie dążenia do – zabawy. Widać przecież, że ludzkość najwięcej pieniędzy wydaje na rozmaite formy zabawy – na przykład doprowadzona do absurdu gloryfikacja sportu zawodowego i wmawianie, że jest to jakaś ogromnie istotna dla świata sprawa; kiedy załóżmy komentatorzy telewizyjni lamentują nad stanem polskiej piłki z minami, jakby doszło do kataklizmu, to gęstnieje we mnie poczucie absurdu właśnie; ja lubię czasem obejrzeć mecz, zwłaszcza gdy grają świetne drużyny, to fajna rozrywka, której każdy potrzebuje, ale bez przesady. Inną dziedziną, na którą wydajemy masę pieniędzy są wojny, a przekaz medialny mocno to wszystko podkreśla.

  Wracajmy jednak do rzeczy. Chcąc dochować wierności swojemu powołaniu, a więc duchowej głębi, ku której dążą, a jednocześnie uciec od kuszącej atrakcyjności, księża sądzą, że muszą trzymać się mentalnie systemu pojęć nieprzystającego do dzisiejszej rzeczywistości. To rodzi poczucie frustracji. Nie wszyscy są jednakowo silni. W „Relikwii” główny bohater doświadcza zwątpienia i w swe siły, i w znaczenie swego powołania i wyrzeczenia. Jest na rozdrożu. Nie wie, jaki jest. Jeśli zgodzimy się, że księdzem powinien być człowiek dobry, to zgodzimy się z tym, że jest dobry nie dlatego, że został księdzem, ale stał się księdzem, ponieważ był dobrym człowiekiem.
I w związku z tym Augustyn diagnozuje w sobie poważny problem tożsamościowy, nie wiem czy nazwać go chorobą, jeśli tak, no to jest ona udziałem niemal każdego z nas.
Kłopot w tym, że bycie człowiekiem oznacza rozwój, ruch, przemianę. David Hume pytał, czy można odnaleźć jedną, spójną i właściwą dla całego naszego życia osobowość, taką rozciągającą się na cały dany nam czas. Gdyby tak było, zapewne znoszenie wyrzeczeń i wierność wyborowi z czasów młodości byłoby łatwiejsze, a może całkowicie pozbawione trudu. Ale świat wydaje się wyglądać inaczej. Nie można być zupełnie pewnym, że mając wiarę, nie utraci się jej pewnego dnia lub że złorzecząc Bogu nagle nie zostanie się najgłębiej wierzącym. Takiej pewności żaden człowiek mieć nie może. Księża rezygnują z kapłaństwa nie tylko dlatego, że zakochują się w kobietach, ale też dlatego, że ich rozwój umysłowy prowadzi do pytań, których może wcześniej nie zadawali, albo formułowali odpowiedzi, które – z obecnego punktu widzenia – tylko pozornie rozwiązywały problem. I wtedy rozum i wiara stają naprzeciwko siebie.
Dlatego istotna wydała mi się w podejściu do tematyki Kościoła redukcja do poziomu człowieka, jednostki tkwiącej w sieci zależności utkanej przez setki innych jednostek i odpowiedź, co to dla niej oznacza.
Pytasz o wiedzę na temat natury człowieka tkwiącego w życiu konsekrowanym. Nigdy nie miałem tego typu doświadczeń, nie byłem też ministrantem. Ale właśnie pisanie powieści w znacznej mierze polega na pewnego rodzaju wyczuciu i intuicji, bo w końcu nie robimy wtedy nic innego, jak tylko to, że staramy się najgłębiej wniknąć w naszego bohatera, nie jesteśmy nim zupełnie, lecz w miarę możliwości najbliżej. Dlatego pisząc o księdzu Augustynie, może byłem trochę jak ksiądz, a pisząc postać Eli, może byłem trochę jak Ela, ale z pewnością nigdy nie byłem nimi, tak jak oni nie są mną. Oczywiście całe tego typu wyczucie opiera się na doświadczeniu, które wynika po prostu z życia, czy też namysłu nad życiem. To wszystko.
A konstrukcja psychiczna postaci, no cóż, bez tego powieść byłaby niepełna, bohaterowie nie potrafiliby nas wzruszyć. Chodzi tylko o to, żeby tej psychologii nie włożyć do powieści zbyt wiele, bo wtedy mogłoby wyjść coś niestrawnego. Obraz psychiki bohaterów powinien być namalowany poprzez wzajemne oddziaływanie na siebie warstwy refleksyjnej, behawioralno-sytuacyjnej i strukturalnej, czyli: myślenia, działania i układu. A proporcje między tymi warstwami to też już – intuicja. Po prostu czuje się podczas pisania, że np. dialog trzeba zakończyć w określonym miejscu, przemyślenia wstawić tu, a nie gdzie indziej i przerwać bądź jeszcze ciągnąć w zależności od tempa sceny itd.
Pytałeś jeszcze o dramaty ludzkie. One są nieprzewidywalne i mogą je rodzić w równej mierze kłamstwo, jak prawda.

PM:  "Łąka umarłych" to książka o zupełnie innym wydźwięku, chociaż czytelnik może odnaleźć coś co charakteryzuje Twoje książki . Znowu zaskakujesz, znowu szachujesz emocjami i napięciem.  Tym razem mieszasz czasy, co wydaje mi się trudne, ale Tobie udaje się doskonale. Stworzyłeś powieść wielowarstwową, poruszasz stosunki polsko - żydowskie, tworzysz zamkniętą społeczność w zapadłej wiosce. Właściwie jest tam ciągły moment zaskoczenia. Podobnie jak przy "Relikwii" zastanawiałem się co tutaj może być literacką fikcją, a co mogło się naprawdę wydarzyć? Opisujesz szczegółowo miejscowości, wnętrza pomieszczeń, ubiory. Miałem wrażenie że wędrujesz gdzieś sobie i zapisujesz to co widzisz bez jakiegoś większego trudu. Skąd pomysł na "Łąkę umarłych"? Nie obawiałeś się ze czytelnik może inaczej zinterpretować Twoje przesłanie i nie zrozumieć tej książki?

MP: Wiesz, ja w ogóle lubię obszerności czasowe...J, jakieś takie rozdęcie, bo życia nie da się streścić w prostym – teraz. Wszystko to jest takie zagadkowe, te współistotne relacje między różnymi odcieniami naszej osobowości usidlonej przez czas, niezliczonymi czynnikami zewnętrznymi, zmieniającymi się na każdym najmniejszym etapie życia. To fascynuje, bo patrząc na całe dane życie widzisz, że jesteś nieustannie ewoluującym fenomenem – w znaczeniu zjawiska. I dlatego bohaterowie powieści muszą być określeni mocno z perspektywy czasu.
W „Łące...” przenikanie się i zależność czasowa wydarzeń jest bardzo mocno podkreślona, mocniej niż w „Relikwii”, choć i niej są przecież ładne retrospekcje. No i jest tu rzeczywiście mała wioska, w której toczy się wszystko, ale za to pokazana w trzech oddalonych od siebie momentach. Mamy więc wędrówkę nie w przestrzeni, tylko w czasie, i za każdym razem Wielkie Lipy są inne. Mam nadzieję, że układ powieści jest w miarę czytelny i zachęcający. Właśnie bardzo mi zależało, żeby w każdym rozdziale czy podrozdziale znajdowały się jakieś elementy częściowo wyjaśniające losy bohaterów, a jednocześnie wprowadzające nowe zagadki. I tak miało być do ostatniej strony właściwie.
„Łąka…” należy do tego typu powieści, gdzie zagadki fabularne odgrywają dużą rolę. I tu mi się coś nasunęło, więc dodam coś na marginesie. Otóż chodzi mi o recenzje. Właściwie jedną. Ukazała się dwa czy trzy miesiące temu w pewnym miesięczniku, duża, na całą stronę. Autor recenzji przeprowadził kapitalne streszczenie fabuły, tak dogłębne, że właściwie nie ma po co czytać, bo już się wszystko wie. Dosłownie! Na przykład, wydarzenie mające miejsce w ostatnim rozdziale, ogromnie ważne dla wątków powieści, jest opowiedziane, zostaje dokładnie podane, co kto zrobił, a takich przykładów w tejże recenzji mamy kilka. A to miesięcznik szanowany, z tradycjami, aż dziw bierze. I to pokazuje, jak bezbronna jest książka w takich sytuacjach. Szkodę jednak ponosi przede wszystkim czytelnik. Na szczęście w innych recenzjach, np. blogowych, takich rzeczy nie było, za co dziękuję Tobie i wszystkim, którzy o książce pisali.
Ale wróćmy do rzeczy, nie miałem obaw o to, jak ludzie zrozumieją powieść, bo wiem, że jedni zrozumieją, a inni nie zrozumieją. Tak już jest, to trzeba zaakceptować, gdyż tego się nie zmieni.

PM"Łąka umarłych" została nominowana w 2011 roku do Nagrody Literackiej Srebrnego Kałamarza. Czy dla Ciebie to było duże zaskoczenie? Przecież stosunkowo niedawno istniejesz jako pisarz, a to jest jak sądzę duża nobilitacja. Znalazłeś się w gronie doskonałych autorów. Czy ta nominacja wpłynęła w jakiś znaczący sposób na Twoje życie?
MP: Byłem zaskoczony, tak, nie spodziewałem się jakiejś nominacji. Cóż tu powiedzieć, to miłe bardzo, bo znaczy, że ktoś uznał, iż książka niesie z sobą jakąś wartość. A życie nie zmieniło się, bo co by się miało zmienić… Ot, odliczam kolejne dni i patrzę, czy gdzieś tam na horyzoncie nie ujawnia się schyłek.


PM: Marcinie, czy możesz zdradzić czytelnikom nad czym aktualnie pracujesz? Przypuszczam że nikt nie wierzy że osiadłeś na laurach, zresztą masz już dużą grupę fanów swojej twórczości którzy czekają na Twoje kolejne książki.
MP: Ach tam, fanów… ludzi, którzy po prostu wolą przeczytać książkę, niż robić inną rzecz w tym samym czasie. Ale cieszę się, że odbiór jest pozytywny, mam nadzieję, że uda mi się jeszcze napisać coś, co spotka się z taką reakcją. Teraz powstaje powieść o stosunkach damsko-męskich, to tak ogólnie, również o wykorzystywaniu kobiet przez mężczyzn do niecnych czynów. Na razie ją nazwałem „Zemsta kobiet”, ale co wyjdzie na sam koniec, to jeszcze nie wiem.

PM: Ja stosunkowo niedawno pytałem o Twoją książkę w znanej sieci księgarskiej. Sprzedawczyni sprawdziła tytuł w komputerze i poinformowała mnie że nie mają żadnej książki  o Ciebie jako pisarza nie kojarzy. Dodam że tam są zatrudniane osoby z pasjami czytelniczymi. Stąd moje pytanie. Czy polskiemu pisarzowi jest łatwo funkcjonować w środowisku w którym księgarnie są zasypywane literaturą zachodnich pisarzy? Mam wrażenie że w naszym kraju ciągle pokutuje wiara w to że wszystko co zachodnie jest dobre, a polskie gorszej jakości. Czy podobnie jest z literaturą? A może to wina zbyt słabej promocji wydawnictw?

MP: Pewnie jest wiele czynników. Rzeczywiście, chyba nastawienie do polskich wytworów, czy to spożywczych, czy innych jest takie, że są one gorszej jakości niż zachodnie. To pewnie zbyt daleko idące uogólnienie, ale coś może w tym być, że i reszta, czyli owa duchowa strawa, też marniejsza…J Chyba jednak coraz więcej osób przekonuje się, że jest inaczej. W Polsce powstają świetne, rewelacyjne książki, bo przecież to nie jest tak, że czas się zatrzymał na np. Gombrowiczu i już nie rodzą się rewelacyjni pisarze w naszym kraju, już nie piszą się dobre powieści. Piszą się, piszą. Mam nawet wrażenie, że polskie są bardziej wartościowe niż zachodnie. Tak, w grę wchodzi również problem promocji. Niestety, dziś, żeby dotrzeć do dużej grupy odbiorców, trzeba potężnie zareklamować. Poza tym, umysły ludzkie tak już są ukształtowane, że do promowanego produktu dodają w domyśle i być może podświadomie wartość, o której nie mogą nic sądzić, bo jeszcze go nie poznali, i w konsekwencji wychodzi, że to, co reklamowane jest bardziej wartościowe niż to, co niereklamowane. Tak, jakby sama reklama napychała książkę wartością. Czy nie ma w Polsce kryminału na miarę np. książek Stiega Larssona? Oczywiście, że jest taki kryminał, ale w pojęciu rzesz Larsson – to jednak Larsson – natomiast polski kryminał, to – tylko polski kryminał. A stoi za tym nic więcej, jak tylko – reklama, wywołująca złudzenie, że ta książka ma w sobie coś niby więcej, czego tamta nie ma. To mit.


PM:  Marcinie. Dziękuję serdecznie za to, że znalazłeś czas, aby przybliżyć swoim czytelnikom siebie, swoje książki. Życzę w imieniu czytelników i swoim kolejnych dobrych pomysłów na kolejne książki. Serdecznie pozdrawiam.
MP: Piotrze, ja także dziękuję. Wywiad to dla autora duże wyróżnienie, cieszę się, że mogłem się tu znaleźć.

PM:Cała przyjemność po mojej stronie. Pozdrawiam

O książce pisałem:

http://pisanyinaczej.blogspot.com/2011/03/relikwia.html

http://pisanyinaczej.blogspot.com/2011/03/aka-umarych.html




Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...