Wywiad z Aleksandrą Tyl

Piter Murphy: Witaj Aleksandro. Jest mi niezmiernie miło, że zgodziłaś się na tę rozmowę. Mam w zwyczaju zaproponowanie mojemu gościowi kawę lub herbatę. Przecież nic tak nie pomaga w dyskusji, jak filiżanka ciepłego, aromatycznego napoju.

Aleksandra Tyl:
Poproszę kawę. Czarną i mocną. Wzięłam ze sobą ciasto czekoladowe, do kawy jest idealne, mam nadzieję, że się skusisz.

PM: Jesteś autorką dwóch książek „Aleja bzów” oraz „Miłość wyczytana z nut”. O czym opowiadają Twoje książki?

AT: Najprościej rzec - o kobietach, bo to one są głównymi bohaterkami moich powieści. Natomiast oczywiście problematyka w książkach jest różna. W „Miłości wyczytanej z nut” na pierwszy plan wysuwają się dylematy młodej kobiety, jej rozterki, nie tylko sercowe, ale również te spowodowane oczekiwaniami społecznymi względem kobiet. Czasami naciski są tak mocne, że podejmujemy pod ich wpływem decyzje, wyrzekając się swoich własnych pragnień. To nie zawsze jest złe i nie zawsze się źle kończy, jednak powoduje napięcie emocjonalne i rodzi element pewnego rodzaju „powinności”. Zauważ Piotrze, jak często osoby w naszym otoczeniu próbują nam doradzać – zawsze oczywiście w dobrej wierze – wysuwając się na pozycję osób mądrzejszych, mówią: „powinnaś zrobić tak”, „powinnaś zachować się tak”. Oczywiście, należy ich słuchać, po to jest rodzina i przyjaciele, ale nie zapominajmy, że oni nie są nami, mają inne doświadczenia, inny świat wewnętrzny, nie podejmą za nas decyzji. I to od nas samych zależy, jak pokierujemy naszym życiem. Nawet, gdy popełnimy błędy, to będą nasze błędy i nasze doświadczenia, które nas wzbogacą i być może czegoś nauczą.
„Aleja Bzów” z kolei to powieść która pokazuje, jak ważna jest umiejętność zachowania dystansu do problemów i sytuacji, które nas spotykają. A także jak ważne jest budowanie dobrych relacji z innymi ludźmi. Życie jest dynamiczne, każdy dzień potrafi przynieść coś innego, czasem niepozorne, błahe zdarzenie potrafi wywołać całą lawinę kolejnych, którym musimy stawić czoła. Dobrze jest wówczas mieć przy sobie ludzi, którzy nas wspierają. Nie tylko w smutkach, ale i w radości. To powieść bardzo mi bliska, bowiem umieściłam akcję w miejscach dobrze mi znanych – Aleja Bzów jako miejsce istnieje naprawdę i mam do niej wielki sentyment. Podobnie, jak Warszawa, z którą jestem związana od urodzenia, więc nie są mi obce także i ciemniejsze strony życia tutaj – wyścigi w pracy, bezpardonowość działania, a także duża anonimowość, gdy czasem nie znamy własnego sąsiada. A przecież to ludzie tworzą miejsca i świat, w którym żyjemy i czasem warto się otworzyć, porozmawiać, poznać kogoś bliżej. Warto tworzyć więzi, mieć przyjaciół, wzajemnie się wspierać. To umacnia i daje poczucie, iż jest ktoś, na kogo zawsze można liczyć.

PM: „Aleja bzów” przeszła do kolejnego etapu w plebiscycie na Najlepszą Książkę Roku 2011, organizowanego przez wortal literacki Granice. Na książkę głosowali internauci. Jest to dla Ciebie duże zaskoczenie, że znalazłaś się w finale tego plebiscytu?

AT:
Rzeczywiście, przy tak dużej konkurencji było to dla mnie zaskoczenie, bo oddawana jest ogromna ilość głosów na książki w tym plebiscycie. Tym bardziej się cieszę, że „Aleja Bzów” została dostrzeżona przez internautów i zdobyła ich uznanie. Bardzo dziękuję.

PM: W internecie nie znalazłem wiele informacji na Twój temat. Właściwie tylko parę zdań na stronie Wydawnictwa Prozami, z którym współpracujesz. Może czas, aby stać się osobą bardziej medialną?,

AT: Chyba jeszcze nie dojrzałam do tego. Zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach trzeba być medialnym i taki szum przydaje się również powieściom, ale na razie dobrze mi w cieniu, gdzie po cichu i w spokoju piszę swoje książki.

PM: Czytelnicy wybrali Twoją książkę w plebiscycie, jakby nie patrząc dając Ci wielki kredyt zaufania. Możliwe, że wygrasz plebiscyt. Jak sądzisz – wynik wpłynie w jakiś znaczący sposób na Ciebie i na Twoje życie?

AT:
Oj, jestem w tym przypadku realistką, nie sądzę abym wygrała z tak mocną konkurencją. A czy wygrana w plebiscycie wpłynęłaby na mnie? Raczej nie. Po prostu cieszyłabym się, że czytelnikom podoba się książka, to oni są dla mnie najważniejsi i to dla nich piszę. Konkursy, plebiscyty są tylko zawodami, podczas gdy tworzenie, pisanie, biegnie swoim torem.

PM: Aleksandra Tyl to optymistka, humanistka i romantyczka. Posiadasz jeszcze inny talent, oprócz pisania. Malujesz akrylami na płótnie. Malowanie jest pasjonujące na równi z pisaniem?

AT: Tak, malowanie mnie odpręża, pozwala zilustrować wrażenia, myśli, uczucia, których nie sposób opisać słowami. Malowania nie da się porównać do pisania, ale rzeczywiście, potrafi być równie pasjonujące.

PM: Twoje obrazy można gdzieś zobaczyć, lub nabyć? Co przedstawiają?

 AT: Nie sprzedaję swoich obrazów. Nie czuję się malarką, to raczej hobby na użytek własny. Obrazy zdobią ściany mojego domu oraz domów przyjaciół, którym się podobały, więc dostali je ode mnie w prezencie. A co przedstawiają? Każdy może interpretować je dowolnie, ponieważ nie są te pejzaże czy portrety, raczej abstrakcja, gdzie główną rolę gra kolor oraz sposób nałożenia farby.

PM: Fascynują Ciebie ludzie, co jest podstawą, aby dobrze pisać. Bez dobrej znajomości człowieka nie można o nim pisać. Swoich bohaterów wymyślasz, czy bohaterami są prawdziwe postacie?

AT: Moi bohaterowie są oczywiście zmyśleni, jednak cechy, które im nadaję, czerpię z rzeczywistych osób.

PM: Same pomysły na książki rodzą się w głowie, czy są gdzieś zasłyszane? Wielu pisarzy miesza fikcję z rzeczywistością, budując coś nowego. Jak Ty się w tym odnajdujesz?

AT:
Pomysły do mnie przychodzą. Podobnie jak dialogi, sytuacje. Nie potrafię tego wytłumaczyć, to dzieje się samo. Nie siedzę i nie męczę się, jak pisarze na niektórych filmach, którzy z braku weny drą kolejne kartki. Słowa wypływają ze mnie naturalnie, żyję życiem swoich bohaterów, przeżywam ich problemy, jestem z nimi na co dzień.

PM: Kochasz pisać, więc jak mniemam, nie mniej kochasz czytać. Twoi ulubieni pisarze to...?

A.T:
Oj, długo by wymieniać. Czytam właściwie codziennie, co chwila kogoś nowego odkrywam, dlatego lista ulubionych pisarzy stale się wydłuża. W dodatku jestem typem, który – w zależności od humoru – sięga po różne gatunki literackie, czasem skrajnie odległe. Jednego dnia zagłębiam się w mroczny świat Dostojewskiego, innym razem przeżywam przygodę z Ludlumem, a jeszcze innym razem sięgam po coś lekkiego i zaśmiewam się przy Chmielewskiej lub Kursie. Są również pisarze, do których wracam, na przykład Sonia Raduńska, której książki pozwalają się wyciszyć, skłaniają do refleksji. Do ostatniej z nich – „Solo” pisałam zresztą recenzję na okładkę. Ogólnie temat książek to dla mnie temat rzeka, ale chyba Cię to nie dziwi. Mogłabym gadać o tym w nieskończoność. Dodam jeszcze, że bardzo lubię piszących współcześnie mężczyzn, Coetzee, Llosę, Zafona. A ostatnio zakochałam się w Andresie Neumanie. Co prawda jego książkę „Podróżnik stulecia” dopiero zaczęłam czytać, jestem może na dwudziestej stronie i pewnie szybko nie skończę, bo mój wzrok ciągle biegnie na okładkę, gdzie jest jego zdjęcie.
PM: Piszesz o stałych porach, czy też jednak czekasz „na wenę”? Masz jakiś rytuał z tym związany? Kawa, herbata, lampka wina na biurku? A może towarzyszy Ci ulubiona muzyka?

AT: Na wenę nie czekam, ona ciągle we mnie jest. Ale rzeczywiście mam stałe pory pisania – późny wieczór i noc. Gdy cały świat już śpi i nic mnie nie rozprasza. Nie słucham w tym czasie muzyki, w domu panuje kompletna cisza. Owszem, zdarza się, że stoi obok lampka czerwonego wina lub kubek z herbatą, ale nie jest to reguła.

PM: Mieszkasz w Warszawie, mieście które daje wielkie możliwości. Mam na myśli tutaj spotkania z czytelnikami, mnogość wydawnictw i możliwość bezpośredniej autoreklamy poprzez organizowane spotkania itd. Korzystasz z takowych rozwiązań?

AT: Rzeczywiście, Warszawa jest miastem, w którym wiele się dzieje. Na razie jednak nie korzystam z tych rozwiązań, które wymieniłeś - bardziej póki co koncentruję się na pisaniu i to mnie pochłania.

PM: Nie ma Ciebie na facebooku, a podobno jak kogoś nie ma na facebooku, to ta osoba nie istnieje. To taki powszechny slogan. Może czas, aby zacząć się bardziej promować w sieci i dawać się poznawać czytelnikom również w tym miejscu, z którego wielu pisarzy intensywnie korzysta?

 AT: Masz rację (śmiech), wciąż o tym słyszę. I dlatego, za namową przyjaciółki stworzyłam jednak stronę na facebooku, gdzie będę wrzucać bieżące informacje o swoich książkach. Do tej pory taką rolę spełniał mój blog, na którym zamieszczam także od czasu do czasu swoje luźne przemyślenia. Polubiłam tę formę przekazu i na pewno strona na fb będzie pewnego rodzaju uzupełnieniem, czy może raczej dopełnieniem.
PM: Gdzie można odnaleźć Aleksandrę Tyl w sieci? Z pewnością wielu fanów, fanek Twojego pisania chce z Tobą porozmawiać, nawet drogą internetową. Stwarzasz im takową możliwość?

AT:
Można mnie znaleźć na blogu aleksandratyl.blogspot.com oraz od kilku dni także na facebooku. Do tej pory nie podawałam adresu mailowego, ponieważ nie sądziłam, że może zajść taka potrzeba. Ale oczywiście mam mail, jeśli więc ktoś miałby ochotę ze mną porozmawiać, to byłoby mi bardzo miło. Adres mailowy uzupełnię na blogu, bo na fb już jest wpisany.
PM: „Miłość wyczytana z nut” została wydana również w formie audiobooka. Teraz czas na e-booka?

AT: Obydwie moje książki zostały wydane, oprócz wersji książkowych (Wydawnictwo Prozami) również w formie audiobooków (Lissner Studio). Co do e-booka, to nie ma na razie takich planów, nie sądzę aby powstał w najbliższym czasie.

 PM: Aleksandra na co dzień to...?

AT: Dobre pytanie! Kobieta codzienna PiotrzeJ

PM: Jakiś czas temu w rozmowie z jedną z piszących osób spotkałem się ze stwierdzeniem, że pisanie dla niej jest chałturą. Jak jest u Ciebie? Piszesz dla przyjemności, dla misji, a może dla pieniędzy, które w końcu nie są powalające w naszym kraju?

AT: Pisanie nie jest i mam nadzieję, że nigdy nie będzie dla mnie chałturą. To ogromna przyjemność i pewnego rodzaju także misja, ponieważ staram się w swoich książkach poruszać również tematy ważne emocjonalnie, a często także ważne społecznie, a nie tylko opisać jakąś tam historię. Co do pieniędzy, to są, owszem, miłym akcentem, ale jak chyba wszyscy wiemy, autorzy w Polsce kokosów nie zarabiają.

 PM:
Pewnie aktualnie znowu stukasz w klawiaturę, pracując nad kolejną powieścią. Uchylisz rąbka tajemnicy o czym ona będzie, oraz kiedy orientacyjnie można się jej spodziewać w księgarniach?
AT: Tak, zgadłeś, stukam w klawiaturę! Kończę właśnie kontynuację „Alei Bzów”, która ukaże się w maju. Na razie tytuł jest roboczy, być może się zmieni, dlatego go nie ujawnię. Natomiast co do samej książki, to będą to dalsze losy bohaterów, sporo się zadzieje, będzie bardziej dramatycznie, główna bohaterka stanie przed trudną decyzją. Wszystkie niedokończone wcześniej wątki się wyjaśnią.

PM: Gdybyś miała wybrać na bezludną wyspę trzy książki, które by pomogły Ci przetrwać, to byś zabrała ze sobą...?

AT:
Skoro miałabym tam przetrwać, to na pewno wzięłabym ze sobą poradnik surwiwalowy, oprócz tego „Przeminęło z wiatrem” M. Mitchell i „Grę w klasy” J. Cortazara.

PM: Na koniec chcę Ciebie zapytać, czy uważasz że Polska jest krajem, który jest przychylny dla pisarzy? Wiele osób nie otrzymując odpowiedzi z wydawnictw, decyduje się na publikację w formie elektronicznej. Warto czekać i pukać do kolejnych drzwi?

AT: Myślę, że warto uzbroić się w cierpliwość. Czasem odpowiedź przychodzi po kilku miesiącach. Myślę, że to naturalne, bo przecież książka jest najpierw czytana, recenzowana – to musi trwać. W Polsce nie ma agentów, którzy funkcjonują w innych krajach i spełniają również rolę pierwszego recenzenta. Taka książka, w zależności od prestiżu danego agenta, może być tam przyjęta od ręki, jeśli wydawca ma do niego zaufanie i na tej podstawie przyjmuje, że książka ma potencjał. W Polsce ten proces wygląda inaczej i dlatego czasem to tak długo trwa. Ale myślę, że Polska jest przychylna dla pisarzy tak jak każdy inny kraj.

PM: Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę kolejnych wielkich sukcesów literackich i w życiu osobistym.

AT: Ja również dziękuję, było mi bardzo miło u Ciebie gościć. Pozdrawiam ciepło wszystkich czytelników.


Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...