Wywiad z Piotrem Lipińskim


Piter Murphy: Witaj Piotrze serdecznie. Dziękuję za przyjęcie zaproszenia. Usiądź proszę. Mogę Ciebie poczęstować kawą lub herbatą.  Czego sobie życzysz?

Piotr Lipiński: Poproszę kawę, chyba jestem od niej uzależniony. Rzadko piję herbatę - najczęściej w górach. Na nizinach kawa stawia mnie na nogi, a w górach  - herbata. Nie mam pojęcia, dlaczego.

PM: Piotrze, jesteś reporterem, pisarzem i scenarzystą. Która z tych dyscyplin jest Tobie najbliższa?

PL: Zdecydowanie reportaż. Od niego zaczynałem ponad dwadzieścia lat temu i jemu poświęciłem najwięcej mojego twórczego czasu. Na dokładkę moja ulubiona „działka“ to reportaż historyczny. Żartem czasami mówię, że interesuje mnie każdy news, pod warunkiem, że zdarzył się pół wieku temu. Od jakiegoś czasu dodaję też: albo taki, o jakim myślą tylko fantaści. Bo coraz częściej piszę też teksty związane z nowoczesnymi technologiami. Pisarz i scenarzysta z kolei kapitalne doświadczenia, które pojawiły się sukcesywnie w moim rozwoju. Pierwszą książkę - „Humer i inni“ - wydałem kilkanaście lat temu. To typowy gatunek non-fiction, opowieść o procesie zbrodniarza stalinowskiego. Wkrótce zamierzam ją wznowić jako ebooka. A scenarzysta to „nowość“ ostatnich lat. Zaskakująca dla mnie, bo nie miałem pojęcia, że potrafię pracować nad filmem. A za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem“ dostałem na łódzkim festiwalu nagrodę Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Opowiada historię Jacka Karpińskiego, genialnego twórcę komputerów, który za sprawą władz PRL-u musiał porzucić swoją pasję i zająć się... hodowlą świń. Podczas pracy nad filmem zebrałem bardzo dużo materiału, który chcę wykorzystać też w książce biograficznej. Lubię takie przeplatanie - pokazywanie tego samego tematu w formie i pisanej, i filmowej.

PM: Śledzę Twoje wpisy na fb, a także na Twoim autorskim blogu. Jesteś autorem „Piątej komendy”. Jakiś czas temu pisałeś o tym, że Twoja książka znalazła się na chomiku. Wtedy dokonałeś czegoś, co mnie się nie mieści w głowie. Możesz o tym opowiedzieć?

PL: Kiedy znalazłem swoją książkę na chomiku, zamiast pójść na policję, postanowiłem wydać ebooka. Życie jest zbyt krótkie, żeby walczyć z „piratami“ - to jak zmaganie się z wiatrem. Lepiej spróbować zarobić mimo funkcjonowania „piratów“.
Bardzo ważne było to, że „spiratowana“ książka nie była już dostępna w księgarniach. Wyprzedał się cały nakład. W przypadku papierowych książek często jest to istotny problem. Gdyby ktoś chciał ją przeczytać, to miał do wyboru albo iść do biblioteki, albo szukać w antykwariatach. To niezbyt wygodne rozwiązania. Trzecie wyjście było najprostsze, choć nie przez wszystkich akceptowalne - udać się na „chomika“. W takiej sytuacji postanowiłem czytelnikom dać lepszy wybór - samemu przygotować ebooka. Tak właśnie powstała „Piąta Komenda“. Najpierw to było trochę eksperyment, bardzo mało wiedziałem o przygotowywaniu elektronicznej publikacji i w ogóle o rynku elektronicznych książek. Ale poznawanie wszelkich niuansów okazało się kapitalną przygodą. Mam nadzieję, że jeszcze długi będę się uczył i nie zabraknei mi zapału.


PM: „Piąta komenda” od jakiegoś czasu jest „bestsellerem” w Virtualo. Twoja książka sprzedaje się lepiej niż książki Beaty Pawlikowskiej, Jacka Dukaja czy Cormaca McCartheya. Na innych portalach i w księgarniach sprzedaje się równie dobrze. Jak zaczarowałeś polskiego czytelnika, że wybiera polskiego pisarza, przekładając go nad zagranicznych twórców?

PL: Sam tym jestem zaskoczony, bo kiedy znalazłem się na pierwszym miejscu listy bestsellerów Virtualo, to byłem tam jedynym autorem, który jednocześnie był swoim wydawcą. „Piąta Komenda“ wyszła w zdobywającym w USA popularność systemie self-publishingu, czyli samowydawnictwa. Teoretycznie więc moje szanse w starciu z tradycyjnymi wydawnictwami były niewielkie. Ale moja przewaga polegała na czymś innym: moim całkowitym skupieniu się na promocji ebooka. Tradycyjnie wydawcy na razie nie poświęcają dużej uwagi elektronicznym książkom. Dochody z tego rynku są dla nich zbyt małe. O czym zresztą wprost świadczą ich statystyki: mój znajomy sprzedał w ubiegłym roku kilkanaście tysięcy egzemplarzy papierowych swojej książki i... trzydzieści ebooków.

PM: Czy Twoja „Piąta komenda” jest znakiem, że czas e-booków jest coraz łaskawszy dla twórców self – publishing?

PL: Samowydawnictwo jest znakomite z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względów finansowych. Na papierowej książce autor zarabia 10-15 procent, na ebooku - 30-70 procent. Ale żeby nie było zbyt różowo - selfpublisher zarabia więcej, ale też musi napracować się dużo więcej. Najpierw musi zająć się stroną techniczną przygotowania ebooka i wstawienia do różnych księgarni - czyli jest jednocześnie redaktorem, grafikiem, łamaczem i działem sprzedaży. Potem jednak pojawia się poważniejsze wyzwanie - reklama książki. To wymaga dużo czasu i pracy. Obecności na blogu - www.piotrlipinski.pl/blog, Facebooku - www.facebook.com/pilmedia, Twitterze - www.twitter.com/PiotrLipinski,  forach internetowych. Oczywiście, to przyjemna „praca“, ale pochłaniająca bardzo dużo czasu.
Druga zaleta - być może nawet ważniejsza - samowydawnictwa, to absolutna wolność twórcza. Autor nie traci czasu na szukanie wydawcy, nie wysyła swojej twórczości do kilkunastu wydawnict i nie czeka miesiącami na odpowiedź - tylko od razu przekazuje swoje dzieło do najważniejsze oceny, czyli przedstawia go czytelnikom. Ta droga może okazać się szczególnei interesująca dla debiutantów.

PM: Z wykształcenia jesteś prawnikiem. Wiele lat Twoje teksty ukazywały się w „Gazecie Wyborczej”, a także w innych poczytnych  czasopismach. Fascynuje Cię historia, to głównie o niej pisujesz. Język prawniczy jest językiem trudnym, w pewnym sensie obwarowanym ograniczeniami niezrozumienia  przez laików. W Twojej pracy jest pożądany, czy też pisujesz unikając trudnych terminologii?

PL: Staram się unikać języka prawniczego. Stosuję go tylko wtedy, kiedy użycie potocznego zwrotu mogłoby wprowadzić czytelnika w błąd. Wiele razy przekonywałem sędziów czy prokuratorów, że dla czytelnika nie ma żadnej różnicy między zwrotem „posiedzenie sądu“ czy „rozprawa“ - choć w języku prawniczym to istotne rozróżnienie. Ale oczywiście nie napiszę „pozew w sprawie karnej“, bo pozwy mamy w sprawach cywilnych a nie karnych.

PM: Na kanale „Discovery historia” prowadzisz cykl „Zwarte szeregi”. Możesz nakreślić, czego ten program dotyczy?

PL: Przedstawiam filmy dokumentalne, wyprodukowane przez wytwórnię „Czołówka“. Przed każdą projekcją prowadzę rozmowę z zaproszonym gościem. Lubię rozmawiać - dlatego nagrania do tego cyklu zawsze sprawiały mi przyjemność.

PM: Jesteś autorem takich dokumentów jak: „Siedem rolek pożądania”, oraz „Co się stało z polskim Billem Gatesem?” Trudno jest tworzyć takowe dokumenty, które wymagają ponad podstawowej wiedzy i dostępu do szeregu dokumentów? Przychodzi jakieś zwątpienie, kiedy piętrzą się trudności?

PL: Zwątpienie przychodzi zawsze pod koniec pracy - ale tak samo jest przy pisaniu reportażu, książki czy robieniu filmu. W pewnym momencie autorowi już nic się nie podoba. Kiedy po raz dziesiąty, dwudziesty czytam albo oglądam swój materiał jestem już nim okropnie znudzony. Znam go na pamięć, niczym mnie nie zaskakuje. Przydaje się wówczas oderwanie od tematu, odłożenie go chociaż na kilka dni. Ale kiedy materiał ma swój „deadline“, trzeba go oddać w konkretnym terminie, bardzo trudno o te kilka wolnych dni na zdystansowanie się. Z drugiej strony lubię pracę pod presją, w stresie. Jestem wówczas maksymalnie skoncentrowany. Najgorsza jest praca bez pośpiechu.

PM: Piotrze, jesteś autorem siedmiu książek i współautorem paru kolejnych. Czy możesz powiedzieć, które Twoje dziecko jest Ci najbliższe?

PL: Najmilsza jest zawsze ta ostatnia. W moim przypadku to „Piąta Komenda“. Choć w sensie pisarskim to w znacznym stopniu wznowienie, choć uzupełnione aktualnymi informacjami, ale w sensie twórczym jest dla mnie czymś zupełnie nowym. Bo to wejście w cyfrowy świat. Bardzo duża zmiana. Z Internetu korzystam prawie dwadzieścia lat, jeszcze od czasów, kiedy było to właściwie wyłącznie narzędzie informatyków. Posługuję się więc nim w miarę swobodnie. Ale przez większość tego czasu byłem konsumentem. Czytałem grupy dyskusyjne, blogi. Oczywiście od dawna miałem swoją stronę www.piotrlipinski.pl ale wpisy na moim blogu wrzucałem raczej rzadko. Niedługo przez wydaniem „Piątej Komendy“ zacząłem pisać więcej w Internecie - stałem się w twórczym sensie częścią sieci. Pewnie zresztą też to doświadczenie twórcze było jednym z powodów, dla których zdecydowałem się na wydanie „Piątej Komendy“.

PM: Myślałeś kiedyś o napisaniu książki z gatunku kryminału, powieści obyczajowej, albo fantastyki?

PL: Świetne pytanie! Jeszcze niedawno powiedziałby zdecydowanie: nie. Ale teraz zaczynam myśleć o innej tematyce, pojawiają się jakieś pierwsze szkice. W dzieciństwie zaczynałem od czytania kryminałów i science-fiction. Fantastyka na wiele lat pozostała moją ulubioną czytelniczą tematyką. Co ciekawe, w ogóle nie mogłem się przekonać do fantasy. Dopiero niedawno, kiedy mój trzynastoletni syn przeczytał pięć tomów „Wiedźmina“, ja też postanowiłem mu dać kolejną szansę. Kilkanaście lat temu w ogóle mi się nie podobał, a teraz wciągnął mnie na długie godziny. Do niedawna Wiedźmin wydawał mi się zarozumiałym bucem, a okazał się sympatycznym facetem, z którym można wypić piwo.

PM: Nie mogę nie zapytać o Twoich ulubionych współczesnych pisarzy. Wzorujesz się na jakimś?

PL: Mój ulubieniec to Kurt Vonnegut. Moje ulubione motto pochodzi od niego: „Wszystko to zdarzyło się mniej więcej naprawdę“. Bo choć piszę czysty reportaż, wierny wydarzeniom, zdaję sobie sprawę, że dziennikarz, choćby nie wiem jak się starał, nie zdoła oddać w pełni rzeczywistości.

PM: Czytujesz inne gatunki, niż literaturę faktu?

PL: Miałem okresy, że czytałem mnóstwo literatury sensacyjnej, Folletta, Ludluma, Forsytha. Wcześniej dziesiątki książek science-fiction, Lema, Zajdla, Clarke’a. Ale niedawno przyjrzałem się swoim półkom z książkami i okazało się, że zdecydowanie dominuje literatura historyczna. Czas więc wyrównać proporcje. Jak już wspomniałem, zaczyna mnie wciągać fantasy. Pewnie będę więc nadrabiać zaległości w tym gatunku.

PM: Dociera do ciebie, że przełamałeś pewien stereotyp, że autor który sam wydaje własną książkę w formie e-booka jest grafomanem?   Czy Twoje rekordy sprzedaży „Piątej komendy” dają Ci do myślenia? Spodziewałeś się takowego obrotu sprawy? 

PL: Mam nadzieję, że uda się przekonać czytelników, że samowydanictwo nie wynika ze słabości pisarza ale z jego potrzeby jak największej wolności twórczej. Byłoby mi niezwykle miło, gdyby „Piąta Komenda“ przyczyniła się do tego. Choć pewnie przełamywanie tego stereotypu potrwa jeszcze jakiś czas, bo też rynek publikacji elektronicznych dopiero się rozwija.

PM: Z pewnością nie osiadłeś na laurach i aktualnie nad czymś pracujesz? Zdradzisz tajemnicę, o czym będzie traktowała kolejna książka?

PL: W ciągu najbliższych tygodni powinien się ukazać mój ebook „Humer i inni“. To był mój książkowy debiut. W latach 90. ubiegłego toczył się proces Adama Humera, w latach stalinizmu ważnego funkcjonariusza Ministerstwa Bezpieczeństwa Publiczego. Oskarżano go o torturowanie więźniów. Odpowiadał za znęcanie się nad wieloma ludźmi z antykomunistycznego podziemia. Przeprowadzałem z nim wywiady, kiedy siedział w więzieniu na warszawskim Mokotwie - tym samym miejscu, gdzie prawie pół wieku temu znęcał się nad swoimi ofiarami.

PM: Masz jakieś rady dla początkujących autorów, którzy chcą zostać niezależnymi pisarzami? Jak widzisz najbliższą  przyszłość takowych „szaleńców”? Jawi Ci się apokaliptyczna wizja, a może jest to pozytywna i dobra przyszłość?

PL: Rada jest prosta - po pierwsze pisać. Eksperymentować. I oczywiście jak najwięcej czytać. A potem robić na raz dwie rzeczy - proponować część swojej twórczości tradycyjnym wydawnictwom ale równolegle też wydawać samemu. W końcu to i tak musi trafić pod osąd czytelników. Tradycyjny wydawca czy selfpublishing - to tylko pośrednicy w drodze do czytelnika.


PM: Serdecznie dziękuję za rozmowę. Było mi niezmiernie miło Ciebie gościć. Życzę samych hitów, które wyjdą spod Twojego pióra, a właściwie spod klawiatury.

PL: Również dziękuję za miłą rozmowę! A czytelników bloga zapraszam do „wypróbowania“ mojej „Piątej Komendy“. W Virtualo - ale też w Apple iTunes czy Ebookpoint - można za darmo przeczytać spory fragment. To też duża zaleta ebooków - bez ruszania się z domu można przejrzeć obszerne fragmenty. 



 Fot. Sławomir Kamiński

Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...