O Katarzynie Enerlich pisałem wielokrotnie. Ale ciągle wracam do jej ksiązek i nie było innej możliwości, niż przeczytanie najnowszej powieści "Studnia bez dnia". Nie bałem się, że się zawiodę. Wręcz przeciwnie. Książkę dosłownie połykałem. Byłem zaskoczony, kiedy zacząłem czytać i na początku widzę tekst, który ukazał się w już archiwalnym numerze "Bluszcza". Autorka potrafi dzielić tak swoje dzieła, że może powstać opowiadanie i powieść. Tym razem Katarzyna Enerlich opuszcza swoje ukochane Mazury i wita nas w Toruniu. Jak zwykle przeplata ludzkie losy z legendami, jak zwykle doskonale jej się to udaje. W książce nie ma miejsca na zbędne dialogi, albo puste słowa. Mam ochotę teraz wykrzyczeć, że gdy czytam takie książki to chcę pisać tak pięknie i posiadać taką wrażliwość w słowie pisanym. Słowo banalność jest autorce nieznane. Poznajemy Marcelinę i jej historię. Jak zwykle po takiej lekturze mam ochotę zobaczyć miejsca, o których pisze, dotknąć kawałka drewna które należało do tajemniczego kupca Martinusa Teschnera i rzucić kamyka do studni w środku zakładu konserwatorskiego. Powieści Kasi Enerlich się nie zapomina. To dostojne wędrówki po miejscach często magicznych, innym razem zwykłych, ale zaczarowanych przez autorkę. Zamykam oczy i płynę. Z pewnością długo przed snem będę rozmyślał o Marcjannie, o Anyszcze rozlewającej olej słonecznikowej i innych postaciach, które zapadają w pamięć.Gorąco polecam!!!
Za egzemplarz dziękuje Wydawnictwu