"Joyland" - Stephen King


 Autora przedstawiać nie trzeba. Król pisarzy jest tylko jeden. Konia z rzędem dla tego, kto nie czytał chociaż jednej powieści, albo opowiadania Stephena Kinga. Po lekturze "Joylandu" odetchnąłem z ulgą. W tej opowieści poczułem i zobaczyłem starego, dobrego Kinga. Pisarz tym razem bawi się z nami formami. Nie jest to utwór, który można jednoznacznie kategoryzować i zaszufladkować. Nie będę się rozpisywał o fabule, gdyż myślę że ta jest wystarczająca znana z innych stron. 

  Wesołe Miasteczko kojarzy mi się z dzieciństwem i radością. A King pokazuje nam także inne oblicze tego miejsca, pozwalając zajrzeć za kulisy takowego miejsca i poznać historię, która chociaż w części mogła się zdarzyć. Ilu z nas nie przeżyło zawodu miłosnego? To teren, który  żyje nawet wtedy, gdy nie jest dostępne dla zwiedzających. Morderstwo, pojawiający się duch, jasnowidzenie i tajemnice parku rozrywki. Wszystko doprawione szczyptą grozy i narastającego napięcia. Kiedy nam się wydaje że zaraz będzie wielkie BUM, jest coś zupełnie innego. Prawdziwy mistrz zaskakiwania.

 Akcja w "Joyland" miejscami toczy się opieszale, ale przecież nie mamy tutaj do czynienia z książką akcji. Mimo tego, autor potrafi zatrzymać przy sobie czytelnika. Kiedy przeskakiwałem na kolejną stronę na Kindlu -  (książka w formie ebooka) - czekałem na to, co wydarzy się dalej. Kocham dopracowane sceny, dopowiedziane historie i wyraziste postacie. Wtedy mój umysł pracuje na pełnych obrotach.

  Styl Kinga nie jest możliwy do skopiowania. Dokładnie zaplanował miejsce swojej narracji, dokładnie opisał miasteczko, pracowników i kolejne postacie, które wprowadzał stopniowo. Ujęła mnie historia niepełnosprawnego chłopca z darem jasnowidzenia, podoba mi się historia opowiedziana z perspektywy czasu. Oczywiście takowych smaczków jest o wiele, wiele więcej. King potrafi zaczarować każdą stronę, zahipnotyzować swoją formą i przesłaniem. Osobiście uwielbiam historie, które dzielą się w przeszłości. Amerykańskie miasteczka które opisuje King w swoich książkach żyją własnym życiem. Tytułowy park rozrywki jest taki sam. Po lekturze zapragnąłem wyjechać do tego miejsca (jakby naprawdę istniało). Brawo Mistrzu. Uwierzyłem, że Joyland naprawdę istnieje.

 Samo zakończenie powieści nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem, ale to nie wpłynęło na ogólny odbiór. Czy ta historia kończy się szczęśliwie? Warto się samemu przekonać. Nie zawiedziesz się czytelniku. Polecam!

Książkę przeczytałem dzięki Wydawnictwu


Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...