"Kilka przypadków szczęśliwych " - Magdalena Zimny - Louis



 Do tej pory twórczość autorki znalem wyłącznie z wielu wpisów blogerów, którzy na temat Magdaleny Zimny – Louis wypowiadali się z wielkim entuzjazmem. Nie mogłem więc przejść obojętnie obok jej powieści, a kiedy nadarzyła się okazja sięgnąłem po e-booka z najnowszą książką. Liczyłem na dobrą zabawę i gloryfikowanie autorki. A jak było? 

  Okładka przyciąga wzrok. Postać młodej kobiety (tak sądzę) w czerwonym płaszczyku i bez twarzy sugeruje tajemnicę. Kryminał, powieść obyczajowa, a może romans? Czytanie rozpocząłem przed ukazaniem się wersji papierowej na rynku, licząc na dobrą zabawę, jak i ciekawą lekturę. Streszczenie zapowiadało fascynującą lekturę na wiele godzin. A jak było w moim przypadku?

 Po przeczytaniu książki (dobrnięciu do końca) mam mieszane uczucia. Nie liczyłem, że znajdę tam tematykę prostytucji itd. Cała historia nie wciągnęła mnie na tyle, abym się nią specjalnie zachwycił i piał peny pochwalne.  Książka sama w sobie napisana jest w sposób przemyślany, postacie są wyraziste, dialogi ciekawe, ale mnie jednak czegoś brakuje. Nie uwierzyłem w to, co czytałem. Przesłanie tej historii jest jasne. Każde nasze działanie zmienia kolej rzeczy i sytuacji, na które nie mamy wpływu. Być może sięgnąłem po lekturę w złym czasie? Nie wiem. „Kilka przypadków szczęśliwych” z pewnością nie zapadnie mi w pamięć i nie jest to lektura, do której będę powracał. Powieść wywoływała we mnie szereg emocji, niestety w większości miały one wydźwięk negatywny. Nasuwa mi się tutaj pewien cytat „” Co by było gdyby…” To miała być historia pełna humoru, ja go jednak za wiele w tekście nie znalazłem. 

 Autorka pokazuje problem emigracji na przykładzie dwóch krajów, którymi są Polska i Anglia. Robi to w sposób jak sądzę znany z autopsji. Jak możemy wyczytać na portalach, autorka od dwudziestu lat mieszka poza granicami kraju.

 Polskim pisarzom stawiam wysoko poprzeczki, a szczególnie mającym kolejne powieści w swoim dorobku. Magdalena Zimny – Louis po prostu nie przekonała mnie do swojej książki, co nie oznacza jednak że książka nie jest warta polecenia. Tak nie jest. Ja się po prostu nie identyfikuje z tekstem i męczyły mnie pewne tematy, o których autorka wspomina. Rzecz jasna ma do tego prawo. Jest w końcu autorem utworu i ma jasną wizję tego, co chce przekazać. Pisarka z pewnością zyska zrozumienie u większości czytelników, czego jej z całego serca życzę. To, że ja odbieram lektury jako zachwycającej, nie znaczy że inni nie znajdą tam czegoś dla siebie.  Tym razem bez wielkiego rozwodzenia się nad całością. Chcę pozostać uczciwy względem czytelników i siebie, stąd takie a nie inne słowa.


Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...