""Moc i cesarzowa" - Katarzyna Gacek, Agnieszka Szczepańska

  Po książkę sięgnąłem w dzisiejszy poranek i to był błąd. Dlaczego? Gdy zacząłem nie mogłem przestać jej czytać. Ta książka mnie od siebie uzależniła, sprawiła że czytałem ukradkiem w pracy pod blatem biurka przewracając nerwowo kolejne strony.  Po raz kolejny przekonuję się że rodzimi pisarze mogą konkurować z tymi bardziej znanymi na świecie. Niesamowicie skonstruowana historia która nie pozwoliła mi od siebie odpocząć. Autorki trafiły w moje gusta. W pełnym tego słowa znaczeniu...Panie psycholog i prawnik napisały książkę która doskonale trafiła w moje potrzeby intelektualne, literackie i relaksacyjne.

  Komisarz Anna Sarnowicz zostaje skierowana do rozwiązania tajemniczego morderstwa. Grupa licealistów przebywających na wagarach dokonała strasznego odkrycia - nad Wisłą odnajdują zwłoki kochanków w splecionym uścisku. W pobliżu miejsca zbrodni policja znajduje porzucony motocykl oraz egzemplarz "Romea i Juli" jak się okazuje skradziony wcześniej z biblioteki. Policjantka wchodzi w świat ezoteryki, nie wiedząc nawet do końca z czym ma styczność. Czy uda jej się rozwiązać zawiłą zagadkę? Książka jest proporcjonalnie wyważona. Nie ma w niej niepotrzebnej ckliwości i zbyt długich opisów. Książka zaskakuje świeżością i według mnie jest polskim kryminałem na wysokim poziomie.

   "Moc i cesarzowa" jest ostatnią z trylogii dotyczącej pani Komisarz, ale z pewnością sięgnę po poprzednie i wierzę że będę się przy nich równie dobrze bawił. Książkę przeczytałem w rekordowo krótkim czasie i poczułem niedosyt że to już koniec. Chcę więcej...koniecznie muszę przeczytać z tej serii "Maga i diabła" oraz "Wisielca i księżyc".

Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości Wydawnictwa


Czwartkowe spotkanie przy kawie z Romualdem Pawlakiem

Piter Murphy: Od jakiegoś czasu planowałem przeprowadzić tę rozmowę, ale przyjemności trzeba sobie dozować, więc cieszę się że dzisiaj możemy wypić filiżankę kawy i porozmawiać. Jesteś szalenie skromnym człowiekiem ale chciałbym, abyś dzisiaj jednak trochę „napęczniał”. W końcu masz ku temu powody. Debiutowałeś w 1987 roku w czasopiśmie „Na przełaj” opowiadaniami „Deborah” oraz „Stukający wiatr”. Potem współpraca z czasopismami z gatunku fantastyki. Masz już duże doświadczenie w tym temacie. Czy coś przez lata zmieniło się na lepsze na polskim rynku wydawniczym?

Romuald Pawlak: Powiedziałbym, że zmieniło się niemal wszystko, poza jednym: ludzie wciąż chętniej czytają książki dobre niż złe (śmiech). Przede wszystkim, minęła koszmarna dekada lat dziewięćdziesiątych, kiedy to byle Amerykanin był z góry uważany za lepszego pisarza, wobec czego np. niemal nikt nie wydawał polskiej fantastyki, którą wtedy pisałem. Teraz jest ostra, zdrowa konkurencja, bestsellerem czy książką nagradzaną może być zarówno tekst polski, jak i tłumaczony. A przepaść w księgarniach może zarówno Smith, jak i Kowalski.

PM: Skąd czerpiesz tematy do swoich książek? Dla mnie fantastyka to czysta abstrakcja i szczerze podziwiam pisarzy, którzy wchodzą w ten gatunek, a nie należy on do najłatwiejszych.

RP: Fantastyka to zwykle pierwszy wybór młodych ludzi, rzadko kto dla fantastyki odchodzi z innych gatunków. Natomiast skąd biorę tematy? Z życia, z lektur, z rozmów, z mediów… ze wszystkiego, co mnie otacza. Ktoś mądrze zauważył, że pisarzem jest się cały czas, nawet kiedy się śpi. Pomysły przychodzą, bywa, że przybierają postać tekstu, choć częściej – tak jest u mnie – pozostają jedynie w postaci paru notatek i tak kończą swój żywot.

PM: Romku, pisujesz również książki dla dzieci i z tego co wiem masz wielu dziecięcych fanów. Co sprawi Tobie większą przyjemność? Pisanie dla dorosłych czy też dla dzieci?

RP: To są nieporównywalne doświadczenia, mnie równą frajdę sprawia pisanie dla dorosłych, jak i dla dzieci. Różnicę dostrzegam gdzie indziej: w odbiorze. Wiesz, dziecko czy nastolatek, jeśli nudzisz na spotkaniu autorskim albo on nudzi się podczas lektury, to ci to powie, nie będzie mieć zahamowań, nie ograniczą go konwenanse typu „bo nie wypada”. A dorośli… Wiesz, często ktoś cię publicznie poklepie po ramieniu czy pochwali, myśląc coś przeciwnego. Działa to i w drugą stronę: napisze złą recenzję wcale nie dlatego, że książka mu się nie podobała. Tysiąc konwenansów, podtekstów, małych, niskich gierek… Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich czytelników czy krytyków, ale jakiś procent dorosłych tak ma. Dzieci – niemal w ogóle. Stąd jak się któremuś podoba, to wiem, że naprawdę.

PM:  Kto jest dla Ciebie literackim wzorem? O ile ktoś taki istnieje.

RP: Z wzorami ciężka sprawa, aczkolwiek da się wytypować kilkoro pisarzy, którzy na mnie wpłynęli. Na pewno Bułhakow, Eco, Kossak, na pewno też za moje skrzywienie w stronę obyczaju odpowiadają Czechow, Babel i Zoszczenko skrzyżowani z Faulknerem. Ostatnio Raspail sprawił mi wiele przyjemności „Ja, Antoni de Tounens, książę Patagonii”, książką tak niekomercyjną, ale zarazem tak wielką, że kiwałem głową podczas lektury – szczególnie dlatego, że sam popełniłem coś podobnego, jeszcze nie znając jego dzieła, znacznie lepszego od mojego „Cabezano”.
PM: Znajdujesz czas na czytanie książek innych autorów?

RP: Z trudem, chociaż staram się. Ale częściej niż beletrystykę czytam książki non-fiction, szczególnie historyczne. Chociaż coś tam zawsze wygospodaruję dla dobrej prozy. Ostatnio, dzięki uprzejmości jednego ze znajomych, w porę, czyli tuż przed serialem, przeczytałem całość „Pieśni Ognia i Lodu” Martina.

PM: Masz jakieś rady dla przyszłych debiutantów?

RP: Mam wrażenie, że nie ma dobrych rad, wszystkie one zabrzmią niewiarygodnie, bo każdy idzie swoją drogą. Ale na pewno trzeba mieć wyczulone ucho na słowa sensownej krytyki, nie odrzucać jej, tylko wykorzystywać do nauki. Ale zarazem trzeba nauczyć się nie przejmować krytyką w stopniu niszczącym. Dziś, szczególnie w sieci, nie brakuje ani frustratów, ani tym bardziej dyletantów, upowszechniły się tzw. „recki” zamiast recenzji. Z całym szacunkiem, ale czasem spotykam tam kosmiczne bzdury – i mówię to nie na podstawie obserwacji swoich książek, tylko raczej cudzych. Trzeba więc, aspirując do pisania, nauczyć się umiejętnie traktować krytykę. Przy czym chciałbym wyraźnie zaznaczyć: nie tylko negatywna bywa niszcząca, ja w sumie nie wiem, czy nie więcej szkody wyrządza takie poklepywactwo, chwalenie wszystkiego, co autor napisał – bo wtedy się nie rozwija.
Inna rada: regularnie pisać i czytać. Kto nie maszeruje, ten ginie, powiada dewiza Legii Cudzoziemskiej, i jest to prawda. Nie wystarczy napisać dobry tekst, w chwili znalezienia dla niego wydawcy, on staje się historią, a my znów musimy udowodnić, że coś potrafimy. Wspominam o tym, chociaż pytasz o debiutantów, gdyż ci często popełniają błąd, myśląc w kategoriach jednego tekstu. Nie, należy myśleć o kilku opowiadaniach, kilku książkach… choć niekoniecznie z jednym bohaterem (śmiech).

PM: Które ze swoich dzieł uważasz za najlepsze, a które za najgorsze?

RP: To pytanie z gatunku „Bardziej kochasz tatusia czy mamusię?”, więc chociaż ja mam opinię w tej sprawie i ze dwie książki uważam za takie, że błędem było ich publikowanie, to się nie przyznam, niech sobie żyją w spokoju. Odpowiedź poznasz, kiedy inne będę wznawiać, a tych – nie. A propos wznowień i odpowiedzi, które lubię, to na pewno bardzo lubię „Inne okręty”, skoro starałem się je w wersji bardzo mocno przerobionej i oczyszczonej z debiutanckich błędów wznowić. W lipcu będzie można sprawdzić, czy to dobra książka… i zobaczyć, dlaczego dorzuciłem długi wątek o polskich koloniach w Ameryce Łacińskiej (śmiech).

PM: Nad czym aktualnie pracujesz?

RM: Nad kilkoma projektami równocześnie. No cóż, niespokojny duch ze mnie, pisujący różne dziwne rzeczy, chyba więc nikogo nie zaskoczy, że jestem w 1/3 dużej powieści obyczajowej, równocześnie pracuję nad książką dla młodzieży, opowiadającą o pewnej klątwie – nosi zresztą tytuł „Klątwa Ezechiela”. A poza tym wreszcie zacząłem na serio pisać o joannitach i ich smokach, więc tu także dużo się dzieje, choć efekty będzie widać w przyszłym roku.

PM: Romek.  Dziękuję za rozmowę i życzę wielu wielkich hitów literackich.

RP: Dziękuję


  To ostatnia rozmowa w okresie wakacyjnych. Do spotkań cyklicznych z autorami wrócimy po wakacjach. Sam zastanawiam się nad rozszerzeniem nie tylko do piszących, ale również chcę rozmawiać z artystami wykonującymi inne zawody i ich fascynacjami czytelniczymi.

Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...