Wywiad z Małogorzatą Kursa

Piter Murphy: Witaj Gosiu. Dziękuję za przyjęcie zaproszenia do rozmowy. Staram się zapraszać ludzi, którzy mają coś do powiedzenia. Do naszej rozmowy życzysz sobie kawę, czy tez herbatkę?

Małgorzata J. Kursa:
Herbatkę. Jestem jednokawowcem, bo moje ciśnienie nie lubi inaczej.

PM: Jesteś autorką paru poczytnych książek, które wywołują uśmiech na twarzy. Uwielbiasz bawić ludzi? Masz duże poczucie humoru?

MK: Mogłabym jeszcze wkurzać, ale inni robią to lepiej. Doszłam po prostu do wniosku, że śmiech daje więcej przyjemności niż płacz, więc czemu nie? Poczucie humoru mam, owszem. Nie wiem, czy duże, ale z pewnością nie całkiem normalne. Często śmieszą mnie rzeczy, na które inni nie zwróciliby uwagi. Pewnie mam jakiś defekt w genach.

PM: W jakich okolicznościach rozpoczęła się Twoja przygoda z pisarstwem? Pisanie jest trudną dyscypliną?

MK: Pisałam chyba od zawsze. Za moich młodych lat sztuka epistolografii miała się całkiem nieźle, więc pisywałam przeraźliwie długie listy. W podstawówce zaczęłam pisać kryminał, ale od razu na pierwszych stronach zamordowałam bohaterkę i zabrakło mi weny na ciąg dalszy. Pisywałam też wiersze. Na szczęście dopadłam poezji przez duże „P” i szybko mi przeszło. Przez rok współpracowałam z miejską gazetką, gdzie miałam własny kącik. Nigdy bym nie zabrała się za większe pisanie, gdyby nie moje Dziecko, które nauczyło mamunię korzystać z komputera. Więc pisałam sobie do szuflady, szczęśliwa jak dżdżowniczka po deszczu, a sterty papierów rosły powoli i w końcu zaczęłam je przeglądać. A potem wysyłać. Bez specjalnej nadziei, że coś z tego będzie. Byłam bardzo zdziwiona, gdy okazało się, że tak. Nie traktuję pisania jak dyscypliny, tylko jak rozrywkę. Jeśli ja się przy nim dobrze bawię, to mam nadzieję, że czytelnicy też.

PM: Parę dni temu powiedziałaś mi w prywatnej rozmowie, że nie czujesz się pisarką. Co się musi wydarzyć, aby to się zmieniło?

MK:
No, pewnie, że się nie czuję. I nic tego nie zmieni. Ja jestem stare pokolenie, wychowałam się na klasyce. To byli majstrowie… Kurczę, już nie mogę powiedzieć, że jestem taki sobie gryzipiórek, bo to archaizm. Może gryzimyszka?

PM: Do swoich tekstów podchodzisz emocjonalnie? Skąd czerpiesz pomysły do ich pisania?

MK: Wiesz, jakie to trudne pytanie? To trochę jak z tym Dobromirem z dobranocki – kuleczka podskoczy i jest pomysł. A zaraz potem meldują się przede mną postacie i robią swoje. Ja to tylko opisuję. Mam ogólny zarys, ale nigdy do końca nie wiem, co one sobie wymyślą. Pewnie, że podchodzę emocjonalnie. Przy pisaniu ostatniej książki chichotałam jak półgłówek, aż Kropka patrzyła na mnie z dezaprobatą.

PM: Jak się rozpoczęła Twoja kariera (wiem że nie lubisz tego słowa)? Tak czy inaczej coraz więcej osób czyta Twoje książki i je recenzuje.

MK:
Jasne, że nie lubię. Kariera kojarzy mi się z drabiną, a z niej się łatwo spada. Jeśli ja potrafię zlecieć z niziutkiego stołeczka, to co mówić o wysokościach… Jak się zaczęło? Wygrzebałam z szuflady „Babską misję”, siadłam przy komputerze i zaczęłam wysyłać na wszelkie dostępne mi adresy. Odezwał się Grasshopper (który mi zresztą potem nie zapłacił za całość), a po nim PROZAMI. Grasshopper był pierwszy i to z nimi podpisałam umowę, ale „Tajemnicę Sosnowego Dworku” wysłałam już tylko do PROZAMI.

PM: Dużo czytam, ale nie natknąłem się jeszcze na mężczyznę, który pisze z dużą dawką humoru.   Kobiety mają to w genach? Nie jesteś pierwszą, która pisze tak zabawnie.

MK:
Pierwsza i największa jest Joanna Chmielewska. Nie wiem, czy akurat kobiety mają to w genach (może jesteśmy większe śmieszki), ale moje poczucie humoru kształtowała właśnie ta mistrzyni. Uważam się nawet za kombatantkę, bo za „Wszystko czerwone” wyleciałam za drzwi. Zapomniałam, że czytam w czasie lekcji i parsknęłam na cały głos. Mężczyźni podobno inaczej odbierają świat. Jestem skłonna się z tym zgodzić.

PM:
Małgorzata prywatnie jest osobą z dużą dawką humoru i dystansem do siebie?

MK:
Małgorzata prywatnie jest typowym Bliźniakiem – nigdy nie wiadomo, który kawałek akurat łeb wystawi. Bluźnię do telewizora, wrzeszczę na rodzinę, kiedy usiłuje o mnie dbać, uciekam natychmiast, gdy na horyzoncie pojawia się głupota i chamstwo. Z drugiej strony tę samą rodzinę kocham nieprzytomnie, ryczę jak zarzynane cielę, oglądając niektóre filmy i nie jestem do końca pewna, czy to światło w lodówce naprawdę gaśnie, kiedy ją zamykam. Chyba jestem trochę dziwna.

PM: Niedawno wysłałaś do wydawnictwa kolejną książkę. O czym tym razem przeczytamy i kiedy możemy się jej spodziewać w księgarniach?

MK: W marcu wyjdzie w nowej serii i z nową okładką „Tajemnica Sosnowego Dworku”. Na pewno jeszcze w tym roku wyjdzie „Ekologiczna zemsta”, ale nie wiem dokładnie, kiedy, bo czekam na umowę. O czym tym razem? O dwóch przyjaciółkach, które rozczarowane ślamazarną działalnością organów ścigania biorą sprawy w swoje ręce i po swojemu wymierzają sprawiedliwość.

PM: Gosiu. Pisujesz regularnie?  Potrzebujesz do tego spokoju i stałej pory, czy kradniesz czas na kolejne strony? Masz dzienny minimalny limit pisania?

MK: Czego Ty wymagasz od Bliźniaka? Regularnie to ja karmię rodzinę (kiedy akurat przebywa w domu) i Kropkę. Piszę wtedy, kiedy mnie pcha. Ostatnio jakoś przestało i jestem zła. Ale to może dlatego, że „Ekologiczną zemstę” pisałam przez siedem miesięcy.

PM: Czy zgodzisz się ze stwierdzeniem, że pisanie uzależnia? Małgorzata Kursa pisze dla sławy, pieniędzy, a może są inne przesłanki?

MK: Zgodzę się, czemu nie. Coś się pałęta po łepetynie i czujesz przymus, żeby to zapisać. Małgorzata Kursa pisze, bo ma już dość tych skwaśniałych, nadętych pyszczków wyglądających z telewizora, a śmiech jest najlepszą bronią. Nie będę hipokrytką i powiem uczciwie, że pieniądze też mają swój urok. Miliony to nie są, ale przyjemność sprawiają. A sława? Rany boskie, co to za stwór?

PM: Byłabyś w stanie napisać horror, lub powieść obyczajową?

MK: Typową powieść obyczajową chyba nie. Znam swoje możliwości i obawiam się, że od razu poleciałabym w banały. To, co w życiu brzmi prawdziwie, na papierze już niekoniecznie. Horror jak najbardziej. Wystarczyłoby spisywać na bieżąco to, co się dzieje w sejmie. Ale mogłabym napisać melodramat. Ja bym szlochała, pisząc, a czytelnicy ryczeliby ze śmiechu, czytając.

PM: Ile czasu zajmuje Ci pisanie jednej książki? Ktoś ją czyta przed wysłaniem do wydawnictwa?

MK:
Różnie. Ostatnią pisałam przez siedem miesięcy. „Teściową” chyba krócej. Jestem wyrodną matką, bo przed wysłaniem zmuszam do czytania moje Dziecko. Potem jeszcze kłócimy się o przecinki i pojedyncze słowa. Jeśli bardzo narozrabiam, staram się to odrobić kulinarnie.

PM: Dziękuję za rozmowę. Życzę kolejnych sukcesów na niwie prywatnej i literackich. Życzę samych bestsellerów.  

MK: Na niwie prywatnej popieram. Mogę trochę zmodyfikować resztę? To poproszę tak: won z wodą sodową i innymi głupotami; trzymaj poziom, kochana, i pisz, dopóki potrafisz wywołać uśmiech. Dzięki.


"Czekając na Lolumba" - Thomas Trofimuk

  "Czekając na Kolumba" jest opowieścią o człowieku, który trafia do szpitala psychiatrycznego w Sewilli. Uparcie twierdzi że jest Kolumbem. Pacjentem opiekuje się doktor Fuentes, oraz pielęgniarka Consuela. Siostra szybko ulega wpływowi przystojnego pacjenta i rodzi się między nimi romans. Okazuje się, że tropem Kolumba podąża agent Interpolu. Kim naprawdę jest Kolumb? Jakie nosi w sobie tajemnice? Bohater funkcjonuje w dwóch światach. Bardzo dobre ujęcie tematu i udana próba ujęcia funkcjonowania osoby z rozwiniętą chorobą psychiczną.

  Mnie najbardziej zadziwiła scena, w której Kolumb dostaje telefon do reki i rozmawia z królową, prosząc aby potwierdziła jego tożsamość. W trakcie trzeba być bardzo skupionym, aby nie pogubić się w opowiadaniu historii podróżnika. Musze przyznać, że opowieść mnie wciągnęła. Autor doskonale odwzorowuje znane szczegóły z życia Kolumba. Czy Kolumb który posługuje się przedmiotami z XX wieku może kogoś przekonać co do swojej osoby? Tempo akcji może nie jest zawrotne, ale autor wynagradza nam to w inny sposób. Ciekawy pomysł, konstrukcja i dobrze napisane dialogi sprawiają, że serdecznie zachęcam do sięgnięcia po tę książkę. 

Za egzemplarz recenzyjny dziękuję Wydawnictwu


Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...