Wywiad z Anną Strzelec


Piter Murphy: Witaj Haniu. Dziękuję za przyjęcie zaproszenia do tej rozmowy. Usiądźmy sobie i porozmawiajmy. Do rozmowy proponuję kawę lub herbatę.

Anna Strzelec: Sprawiłeś mi niewątpliwą przyjemność Twoim zaproszeniem. Nescafe` poproszę, przyniosłam ciasteczka.

PM: Na Twoim blogu na stronie głównej znalazłem sentencję ”Zadowolenie z siebie samego jest połową szczęścia…”. Jak to wygląda w Twoim przypadku?

AS: Tak, to mój aforyzm i gdyby się nad nim głębiej zastanowić zawiera sporo prawdy. Satysfakcja jaką daje nam to, czym się zajmujemy na co dzień sprawia, że czujemy się szczęśliwi. Połowicznie, ale jeszcze bardziej, gdy efekty naszej pracy są doceniane przez innych: rodzinę, przyjaciół, czytelników.

PM: Jesteś kolejną osobą z która rozmawiam, a która oprócz pisania maluje lub rzeźbi. W Twoim przypadku jest to malarstwo. Z wykształcenia jesteś artystą plastykiem. Oprócz malowania i uprawiania prozy piszesz wiersze. Skąd w Tobie taka mnogość posiadanych talentów?

AS: Zdradzę Ci jeszcze, że chętnie szyję patchworki dla siebie i w prezencie. ( Anna śmieje się). Skąd taka mnogość, pytasz? Może lubię urozmaicenie w życiu? Studiowałam malarstwo i malowałam, a potem w czasie pobytu w Niemczech zainteresowałam się techniką Louisa Tiffany’ego. Wspaniała dziedzina sztuki, którą wiele ludzi zna jako: Tiffany, to lampy. A to nie tylko lampy, ale i obrazy, okna, zawieszki, witraże i nowoczesne formy użytkowe. Tworzenie szklanych kompozycji, układanie obrazu z kawałków specjalnie produkowanego na ten cel szkła, dobór kolorów do tematu, sprawiało mi tyle samo satysfakcji, co operowanie pędzlem i farbą. Podświetlenie dzieła, gdy promienie słoneczne wzbogacają zawieszony obraz są ostatecznym i zadowalającym twórcę efektem.

PM: Wydałaś cztery książki, traktujące o zupełnie różnych sprawach. Skąd czerpiesz pomysły? Czy to proza Twojego życia?

AS: Zadałeś mi bardzo istotne pytanie… gdyż zamiarowi napisania pierwszej książki towarzyszył diametralny zwrot w moim życiu… Pewnego dnia, po dwudziestu latach mojego pobytu w Niemczech pomyślałam, że chyba warto byłoby ten czas opisać. Kto pamięta lata osiemdziesiąte, ten wie, że nasza Ojczyzna borykała się z trudnościami nie tylko politycznymi ale i gospodarczymi. Ludzie wyjeżdżali na Zachód, szukając azylu tam, gdzie powinno żyć się piękniej i dostatniej, a i codzienność pod każdym względem byłaby łatwiejsza. Podobną decyzję podjęła bohaterka moich dwóch książek. W moim laptopie najpierw powstało: Tylko życz mi spełnienia marzeń. Przewrotny tytuł, prawda? Bo wszyscy sobie życzymy 100 lat i spełnienia marzeń.
Absolutnie nie chcę dożyć stu lat… A co z resztą? Jakże zachłanni potrafimy być snując nasze marzenia… Po wydaniu - Tylko nie życz mi… (najpierw na www.mybook.pl) posypały się ku moim zdziwieniu i pierwszemu uczuciu satysfakcji - maile, komentarze i recenzje. Są one dostępne na mojej internetowej stronie www.annastrzelec.eu . Były też podziękowania od młodych czytelników za opisanie możliwości wyjazdu za granicę i związanych z tym faktem perypetii w tamtych latach. A ponieważ akcja pierwszej książki kończy się w zawieszeniu, otrzymywałam też pytania od czytelników: co było dalej??? Siadłam więc i napisałam Drugą porę życia – czyli jak zabija się miłość. Podtytuł trochę kryminalny, prawda? Bywa, że potrafimy miłość zabijać stopniowo i wytrwale każdego dnia: słowem, postępowaniem… bez użycia typowych narzędzi zbrodni.     

PM: Tomik wierszy „Miłość niejedno ma imię” traktuje o rzeczach ważnych i pięknych, widzianych oczami kobiety. Miałem okazję przeczytać kilka  z nich i z Twoich wierszy bije wiele ciepła. Aż tak bardzo kochasz ludzi i świat?

AS: Coś w tym jest, ale nie wszystkich ludzi i nie cały świat. (Anna uśmiecha się) Jak głosi tytuł - miłość niejedno ma imię, ale przede wszystkim inspiruje nas. Zarówno ta piękna i szczęśliwa, jak i pełna momentów rozpaczy. Nasze uczucia możemy wypowiedzieć zarówno w prozie, jak i poezji. Zależy to od nastroju, bo inspirować może moment przyjścia dziecka na świat jak i zadumań nad nadchodzącą drugą porą życia. W przygotowaniu mam drugie, uzupełnione wydanie moich wierszy pt. „Cóż wiemy o miłości” . Ukaże się niebawem.

PM: Haniu, pisanie jest dla Ciebie ucieczką w świat sztuki, czy też potrzebą podzielenia się z innymi ciekawymi historiami?

AS: Piter, przyznać muszę szczerze, że jednym i drugim. Uciekam w codzienność stworzonych przeze mnie bohaterów, a wielu piszących przyzna mi rację, że postacie w naszych książkach bądź to wymyślone, bądź posiadające tylko niektóre cechy charakteru znanych nam ludzi, zaczynają żyć własnym życiem. Przeważnie lubię moich bohaterów. W mojej ostatniej książce, mam na myśli Wizę do Nowego Jorku zawarte są jednak fakty i pastisze. ( śmieje się. Rodzaj zemsty, jak chcesz, usuń to zdanie.) Ale wracając do treści Wizy: oczywiście chętnie dzielę się wrażeniami z podróży, bo zaproszona na uroczystość rodzinną naprawdę spędziłam dwa tygodnie w NY, a pozwoliłam sobie na ten wyjazd z myślą, że taka okazja może mi się już w życiu nie zdarzyć. Spałam na farmie w Long Island i rozmawiałam tam przy ognisku z młodymi ludźmi, Polakami studiującymi w Stony Brook. I tak bardzo pokochałam moich bohaterów, że w pisaniu mam już drugą część Wizy.

PM: Bywasz zapraszana na spotkania autorskie. Liczba Twoich fanów regularnie rośnie. Co jest dla Ciebie największą zachętą do dalszego pisania?

AS: Ależ oczywiście rodzina, moi przyjaciele i czytelnicy! Nadchodzi wiosna, będą spotkania autorskie, a najbliższe już w poniedziałek na Uniwersytecie Gorzowskim. Nic nie sprawia więcej satysfakcji, jak otrzymywane od czytelników maile, właśnie z zachętą do dalszego tworzenia, no i pozytywne ( jak dotąd recenzje ).
PM: Którzy pisarze Ciebie inspirują. Czy na rzecz pisania porzuciłaś malarstwo?

AS: Nazwijmy to nie porzuceniem, ale zmianą kierunku życiowej drogi. Muszę teraz sięgnąć do rodzinnych tajników… moja Mama była nauczycielką, polonistką i bardzo chciała abym również skończyła studia polonistyczne… a ja ją zawiodłam i nie zdałam egzaminu z… historii. Czasem myślę, że spogląda z nieba i jest teraz choć trochę ze mnie dumna. Zresztą poświęciłam Jej kilka stron w moich dwóch pierwszych książkach.
Jacy pisarze inspirują? Trudno tu wszystkich wymienić. Lubię Anne R. Siddons, Williama Whartona, Trzynastą opowieść Diany Setterfield i książki Richarda Evansa. Chętnie czytam książki biograficzne, ostatnio czeka na mnie dotycząca Astora Piazzolli, a wciągnęła mnie bez granic niegruba książeczka, jak elementarz dla wszystkich piszących - „Listy do młodego pisarza”, której autorem jest bardzo ceniony peruwiański pisarz Mario Vargas Llosa.  

PM: Którą ze swoich powieści uważasz za najlepszą, a która rodziła się w największych bólach?

AS: Za najlepszą została już w gronie recenzentów uznana Wiza do Nowego Jorku Ji ja ją też bardzo lubię. Postaram się, by dalszy jej ciąg nie okazał się gorszy od poprzednich.
Bardzo trudno pisało mi się dwie pierwsze… łatwo jest to sobie wyobrazić, a niektóre czytelniczki skrapiały podobno łzami strony moich książek. Okazało się, że napisanie ich było dla mnie dobrą terapią. Historia została zamknięta. 

PM: Do swoich książek przemycasz swoje marzenia i tęsknoty?

AS: Nie mam marzeń, mam plany i nadzieję, że wystarczy mi czasu na ich realizację.  Ponieważ w mojej następnej książce troszkę będzie się działo, między innymi i w Prowansji, chciałabym pojechać tam, a przy okazji odświeżyć moją znajomość języka francuskiego. I
pozwolę sobie nasze spotkanie zakończyć zdaniem, które jednak jak marzenie zabrzmi:
Nie wszystko, co kocham jest moją własnością, ale od dziś chciałabym móc i umieć delektować się moim życiem.

PM: Dziękuję za rozmowę. Haniu, życzę kolejnych ciekawych książek i rosnącej grupy fanów Twojej twórczości. Pozdrawiam

AS: Spędziliśmy razem miłe popołudnie, również dziękuję i pozdrawiam. 


"Mężczyzna z lasu" - Scott Spencer

  Scott Spencer jest amerykańskim pisarzem, autorem dziewięciu powieści, w tym światowego bestsellera 'Miłość bez granic". Na co dzień współpracuje ze znanymi czasopismami - "Rolling Stone", "New York Times", "New Yoker" i "Harper's". 

 "Mężczyznę z lasu" czytałem bardzo powoli, starając się strawić każde kolejne zdanie. Główną postacią jest Paul, człowiek który długo pozostaje samotnikiem. W końcu to się zmienia, kiedy poznaje Kate i jej córkę. Jeden dzień zmienia jego życie w koszmar, stawiając jego samego po drugiej stronie barykady. Tego feralnego dnia w parku stanowym jest świadkiem bicia psa przez obcego mężczyznę. Tak to się zaczyna. A dzieje się wiele.
 Scott ukazuje, że jest doskonałym znawcą ludzkiej psychiki, w tym również jej ciemnej strony. Za zasłoną ciemnej strony mocy kryje się demon, którego jest trudno ujarzmić. W powieści Scotta wszystko jest perfekcyjnie dopracowane, stąd też warto zatrzymać się na wybranych fragmentach wchodząc głębiej w umysł kreślonej postaci. Ta książka mnie dziwnie zaskoczyła, a do tej pory sądziłem że czytałem wiele. Autor odkrywa dla mnie coś nowego, pozwala mi się poczuć jak gościowi, który jest wezwany do pojedynku z gospodarzem. Kto wygrywa? To chyba zależy od zaangażowania czytelnika. Ale uprzedzam. Tej książki nie można czytać pobieżnie. Warto sięgnąć. Świeży pomysł i ciekawa historia sprawiły, że do książki będę powracał.


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu



Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...