"Doktor sen" - Stephen King



 „Doktora sen” przeczytałem jakiś czas temu, ale musiałem sobie dać czas na napisanie swoich przemyśleń na temat tej lektury. Nie wiedziałem, jak mam napisać o tym, co czuję. Nawet nie wiem, czy teraz jestem na to gotowy. Pierwsza część „Lśnienie” jest moją ulubioną książką Kinga, do której co jakiś czas wracam, a przynajmniej do jej ulubionych fragmentów.
 W „Doktorze…” ponownie wracamy do postaci znanej ze „Lśnienia”, z tą różnicą, że Dan Torrence jest już duży mężczyzną i żyje w innej rzeczywistości. Czy ma możliwość odcięcia się od wspomnień z dzieciństwa? Co wyniósł przez te lata? Miałem mnóstwo pytań, licząc na odpowiedzi. Zacierałem dłonie na ucztę, która miała mnie wynieść wysoko w górę, porwać w zapomnienie i powrót do przeszłości.
 Kiedy zacząłem czytać pierwsze strony, poczułem pewien rodzaj rozczarowania. Zaskoczyło mnie wprowadzenie. Sprawdzałem, czy to na pewno jest test Kinga. Wychowany na utworach króla zdążyłem nauczyć się intuicyjnie rozpoznawać jego styl. Tego stylu brakowało mi przez pierwsze kilkanaście stron. A dalej? Kiedy w końcu dotarłem do dobrze mi znanego stylu, poczułem pewne rozczarowanie. Wiele znoszę w literaturze, ale nie nadmiar wulgarności. Tego nie wybaczam nikomu. Sądzę, że niepotrzebnie autor epatuje brzydkim słownictwem. Kiedy to czytałem, myślałem sobie…”Jest królem. Może sobie na to pozwolić”. Miał do tego prawo, w końcu to on ma coś przekazać, ale jak dla mnie było tego za dużo.
 Sam pomysł na fabułę jest doskonały, ale we mnie został pewien niedosyt po przeczytaniu tekstu. Nie pieję penów w kierunku autora, gdyż widzę pewne niedociągnięcia. Obawiam się, że stary dobry King jest przeszłością. Pisanie pod publikę nikomu nie wychodzi na dobre. Nie wiem jak jest naprawdę, ale mnie „Doktor sen” rozczarował. Być może wysoko stawiam poprzeczkę, ale mam chyba do tego prawo, jeżeli mam czytać tekst kogoś, kogo powszechnie uważa się za mistrza gatunku.
 Brakło mi podniecenia, które towarzyszy mi w czasie czytania „Lśnienia”. Kiedy przeczytałem gdzieś (zupełnie przypadkowo) jakim King jest płodnym pisarzem to zrozumiałem, że bez pomocy „duchów” nie może być inaczej. Coś za coś. Autor ma zapewnione miejsce w czołówce rankingów, niezależnie od tego, co napisze. To jest przywilej Kinga. Jest królem, a król jest tylko jeden.
 Być może odbieram tak książki przez pryzmat chorób, z którymi się zmagam od jakiegoś czasu, a które mnie wyczerpują fizycznie i psychicznie. Nie mam pojęcia. W skrytości serca liczyłem na coś, co mnie powali, a dostałem test tylko zadowalający. Od Kinga spodziewam się wielkiej poprzeczki, nie pójścia z prądem.
 Czy polecam? Jak najbardziej polecam. Fani Kina z pewnością będą się rozpływali, nie zauważając pewnych niedociągnięć. A może ich nie ma? Może to tylko moje wyobrażenia? Wiem, że ja z pewnością nie przeczytam ponownie. To moja ocena, która z pewnością nie pokryje się z opinią większości czytelników. Jednak miałem do niej prawo i nie mogłem jej napisać. Staram się być szczery w swoich odczuciach, niezależnie od autora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szanowny czytelniku. Jeżeli masz jakieś zapytanie lub też chcesz się ze mną podzielić spostrzeżeniami to proszę o kontakt mailowy, gdyż rzadko odpisuję na komentarze pod postami. Proszę o wyrozumiałość i dziękuję za obecność w moich skromnych progach. Komentarze anonimowe, wulgarne oraz obrażające innych są kategorycznie usuwane.

Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...