Książkę miałem zamiar przeczytać świeżo po jej
wydaniu. A jednak okoliczności mi na to nie pozwalały, aż do tego czasu. Kolejne
zachwycające recenzje, oraz najważniejsze nagrody literackie przyznawane w
naszym kraju przekonywały mnie o fakcie sięgnięcia po niebanalną literaturę,
którą miała się okazać „Morfina”. Z wielkim zainteresowanie czytałem opisy i
recenzje i tym bardziej podsycałem w sobie pragnienie poznania twórczości tego
autora, do tej pory mi znanego jedynie z wywiadów.
„Morfinę” jest trudno skategoryzować literacko. Znajdujemy tam elementy
historyczne, obyczajowe, sensacyjne i psychologiczne. Poznajemy Konstantego
Willemanna o bliżej nieokreślonej tożsamości i narodowości. Jego postać, jak każdą
inną w powieści jest trudno określić i zaszufladkować. Pisarz budzi do życia postacie,
będące same w sobie kameleonami, zmieniającymi się pod wpływem określonych
sytuacji. To dziwny zabieg, ale jednocześnie dojrzały i dający szersze
spojrzenie na całokształt utworu.
Miałem wrażenie, że czytam przekaz od człowieka
(narratora), który jest w ciągłym upojeniu narkotykowym, tudzież alkoholowym. Nie
będę tutaj opisywał fabuły. Ona jest ogólnie dostępna w sieci i dla większości
znana. Willemann chce o czymś zapomnieć, stłumić w sobie ból istnienia, ból
rozdarcia i braku zgody na świat, w którym przyszło mu żyć i brak możliwości
wyborów. A są to wyjątkowo trudne czasy. Autor nie skupia się na ukazaniu tego,
co było ważne dla państwa w 1939 roku. Zamiast tego dostajemy wewnętrzne rozterki
i próby wyjścia z impasu. Osobiście odebrałem narratora jako postać niezwykle egoistyczną
i neurotyczną. Nie może być inaczej, kiedy pozostałe postacie nie należą
również do filantropów. Konstanty wiedzie drogę poszukiwacza, ale po drodze zapomina,
czego albo kogo właściwie poszukuje miotając się w bezsilności. Swoje lęki
tłumi przez alkohol i silne doznania erotyczne. Ciągłe poszukiwania tytułowej
morfiny wyczerpują go.
Autor stworzył opowieść w stylu tych, które zapadają
na długo w pamięci. Technika pisania w pewnych chwilach ogromnie działała mi na
nerwy, potęgując moje odczucia towarzyszące wydarzeniom. Nie jestem
przyzwyczajony do wulgarności w tekstach. Generalnie unikam ich, wychodząc z założenia,
że literatura powinna być czysta jak łza. A jednak po zakończeniu lektury
stwierdziłem, że przeczytałem wyjątkową powieść, niezwykle dojrzałą literacko,
ale trudną w odbiorze i dla wymagającego czytelnika. Odkryłem jeszcze coś.
Czasami trzeba napisać coś dosadnie, aby przekaz był pełen i autentyczny. Trudno
to było stwierdzić po przeczytaniu pierwszych stu stron. Twardoch pisze w
sposób działający mi na nerwy, ale jednocześnie nie pozwolił mi porzucić
czytania w trakcie. Nagroda jest na końcu. Czytelnik odkłada opasłe tomisko i dokonuje
ważnego odkrycia. W tym momencie każdy doświadczy czegoś innego.
O „Morfinie” można pisać wiele i na różne
sposoby. I tak właśnie się dzieje. Autor sam w sobie pokazał klasę, a styl jego
pisania kojarzy mi się z utworami klasyków. Twardoch nie głaska czytelnika, ale
szczerzy zęby i kąsa. Doskonale wie, że jego powieść jest tego warta i wybroni
się sama.
Autorowi gratuluje odwagi i talentu.Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Szanowny czytelniku. Jeżeli masz jakieś zapytanie lub też chcesz się ze mną podzielić spostrzeżeniami to proszę o kontakt mailowy, gdyż rzadko odpisuję na komentarze pod postami. Proszę o wyrozumiałość i dziękuję za obecność w moich skromnych progach. Komentarze anonimowe, wulgarne oraz obrażające innych są kategorycznie usuwane.