MARTA GRZEBUŁA z domu Łukomska
Pseudonim Jarzębina ur. 22 listopada 1960 roku we Wrocławiu. Tu ukończyła
Szkołę Podstawową i Studium Medyczne. Pozostaje pod wpływem poezji J.
Słowackiego, A. Mickiewicza czy A Asnyka., Pisze od 13 roku życia, w Jej zbiorach
jest -400 wierszy. Debiut w 2010 r. Tomikiem poezji: „W cieniu Jarzębiny-
Wydaw. Black Unicorn. Następny to: „ Owoce Jarzębiny” Wydaw. Radwan. Wydane
powieści to: „Pomarańczowe ogrody” „To, co mogło się zdarzyć” – Wyd. RADWAN
„Epizod na dwa serca” Kobieta z okna”, „Dzień, który nie miał jutra Warszawska
Firma Wydawnicza sc J. Majedcki i J. Wernik oraz „Zapomnę imię twoje”
„Dotykając Nieba” Wydawnictwo „ASTRUM” z Wrocławia, Ebookowo- wydaw.
„Szachownica Śmierci”, „Obsesja” Oszukana”, Przepaść samobójców”, „niebawem
„Poznać prawdę”. Autorka tekstu do piosenki, zespołu „Wilczyca” są to połączone
dwa wiersze „Wilk wilkowi i „W galopie” muzykę skomponował Tomasz Derach.
Autorka w swoich powieściach i wierszach, przeprowadza Czytelnika, po świecie,
zmagań wyrzeczeń, prawd, miłości, zdrad, śmierci w taki sposób, by ten
zagłębiając się w kolejne strony, odczuwał nie tylko wzruszenie, sympatię, do
bohaterów, ale budzi w Czytelniku jeden, z największy z darów, jaki sądzi, że
posiada człowiek, empatię. Marta Grzebuła, sama mówi: „ Sercem do serc, piszę”
i to jest chyba najlepsze, podsumowanie, Jej twórczości.
Za
portalem lubimyczytac.pl
Piter Murphy: Marto. Przygotowując się do rozmowy z Tobą ogarnął
mnie lęk. W moim przekonaniu ( a znamy się wirtualnie od dawna) jesteś pewnego
rodzaju fenomenem. Skromna, pracowita, zawsze uśmiechnięta i spiesząca z pomocą
innym ludziom. Jaka jest Twoja recepta na udane życie?
Marta
Grzebuła:
Dziękuję Ci Piotrze za zaproszenie mnie do tej wirtualnej rozmowy. Odpowiadając
na Twoje pytanie stwierdzam z uśmiechem, takim przyjaznym, że Ty sam
odpowiedziałeś już na to pytanie. Cytuję:”… zawsze uśmiechnięta i spiesząca z
pomocą innym ludziom” i to ostatnie słowa są odpowiedzią. Moją odpowiedzią.
Uśmiecham się, - czasem na przekór łzom- bywa, że czuję iż ktoś mnie {czasem
świadomie} rani. Ale ja „staję” ponad to. Bo cóż to by mi dało, gdybym
rozpamiętywała urazę? Nic. Co najwyżej frustrację. A tak, wolę się uśmiechać i
powiedzieć sobie i innym, że życie i tak jest piękne, a to jest tylko smutna
sekunda, nie warta tego, aby pozwolić jej na dominację. Po prostu i mimo
wszystko jestem, bo chcę, być optymistką. Nawet poprzez łzy, uśmiecham się. Moi
bliscy czasem nie pojmują takiej postawy, ale ja czynię to dla siebie, szczypta
egoizmu, bo to przecież ja chcę być szczęśliwa, a uważam, że uśmiechem,
serdecznością i umiejętnością wybaczania pozwalam na to, aby ono-szczęście,
spokój ducha - gościło w moim sercu. Taka jestem…bo taka chcę być. Ufna, szczera i pełna optymizmu. Bo nic ani nikt
{nie mam tu na myśli dramatów, takich wytrącających z orbity spokoju i ładu
życia, typu poważna choroba, czy śmierć}Nie powinno zakłócać tej wewnętrznej
harmonii. I wiem jedynie że to - coś, co wypływa z pewnego rodzaju
niedojrzałości ludzi nie może zaważyć na mojej zdolności doszukiwania się
dobra. Nie, nie jestem idealna, również i ja popełniam błędy, ale potrafię do
nich się przyznać. Nie tylko przed sobą. Ponadto sztuka kompromisu jest cenna i
dość często z niej korzystam.
PM: Często wspominasz o
najważniejszej osobie, która nosiła Cię pod sercem, dała życie i ukształtowała
światopogląd. Oczywiście mam na myśli Twoją mamę. Czy Twoje relacje z mamą mają
oddźwięk w utworach, które tworzysz? Jeżeli tak, to w jakim stopniu?
MG: Oj, jesteś Kochany zadając mi to
pytanie. Tak, i jeszcze raz TAK. Moja śp. Mama Basia była, jest i pozostanie w
moim sercu, umyśle mamą, która mnie WYCHOWYWAŁA a nie chowała, gro dorosłych
nie dostrzega tej, jakże oczywistej różnicy. I tak…na drugi człon Twojego
pytania… w moich książkach odnaleźć można te wartości, zasady, uczucia {
empatia} które tak mądrze, tak elastycznie wpajała mi moja mama. Zawsze
pozwalała decydować, pozwalała się czuć wartościową osobą poprzez to jakich
dokonywałam świadomie wyborów. Nie krytykowała mnie, ale czasem podszeptem
sugerowała ważny aspekt danej sprawy. A ja nie zawsze Jej słuchałam, czasem to
na mnie się mściło. Ale Ona czuwała nade mną. I zawsze była obok by pomóc mi
się dźwignąć. Jeśli myślimy o tym, że bywają mamy idealne, to moja mama była
nią na pewno. W moich powieściach
zazwyczaj ukazuję tego typu relację między matką a dzieckiem jakie właśnie mnie
łączyły z moją mamą. Odstępem jest powieść OSZUKANA. Tam mamy odwrotność i
dlatego tak ciężko pisało mi się tę powieść. Czułam wręcz fizyczny ból, bo
nagle uświadomiłam sobie, jak wielkie miałam szczęście mając taką mamę. Nie
każde dziecko je ma. A ja czasem o tym zapominam. Sądząc, iż wszystkie mamy są
takie jak moja Mama Basia.
PM: Jesteś autorką prozy i poezji,
Trudno jest Ciebie zaszufladkować. Piszesz romanse,
erotyki, powieści sensacyjne.
Miałem okazję przeczytać kilka Twoich książek i wiem z autopsji, jak są
wciągające. Masz doskonałe wyczucie plastyczności obrazów. To jest kwestia
pracy nad sobą, czy też może z tym się urodziłaś?
MG: Zawsze odpowiadam szczerze…I teraz
nie będę „urabiać „ upiększać prawdy. Po prostu: Nie wiem. Może urodziłam się z
tym? Może lata czytania książek tak a nie inaczej zaowocowały? Nie wiem. Lecz jedno jest pewne; ja „widzę” to o czym piszę. Obrazy są wręcz
namacalne. Jak i emocje odczuwalne. Myślę, że to też zasługa mamy. Ona to od
kołyski uwrażliwiała mnie na ludzi, obrazy na wszystko. Pamiętam jak kładła się
ze mną na trawie, jak lekko odsuwała źdźbła i opowiadała mi o mrówkach mamach,
tatusiach, babciach itd., mrówkach dzieciach i ich domku…Potem bałam się stąpać
po trawię sądząc, że zniszczę ich świat. Bardzo często obejmowałyśmy pień
drzewa i słuchałyśmy jak ono rośnie…I o dziwo – ja to „widziałam” oczami
wyobraźni. W chmurach szukałyśmy postaci ludzi, zwierząt itd…Wszędzie i we
wszystkim mama nauczyła mnie dostrzegać życie i emocje…I tak zostało do dziś.
PM: Poezja jest pisana przez ludzi
wrażliwych. Ty do takowych bez wątpienia należysz. Co Ci daje pisanie kolejnych
liryków? Piszesz o sobie, czy o swoich obserwacjach życia, świata?
MG: Piszę o sobie, o tym, co jest i
moim udziałem, ale również i innych. Pisaniem poezji „oczyszczam” duszę, umysł,
serce - z bólu…bo i tak bywa. Bólu, którego doświadczyłam. Ale dzielę się też
pozytywnymi emocjami…Myślę, że wszystkie moje wiersze przepełniają magiczne
słowa, które towarzyszą mi od ponad 50 lat {od kiedy pojęłam ich znaczenie i
doceniłam wartość} A są to; wiara, nadzieja, miłość. Dzięki nim i ja
przetrwałam zawirowania i porażki w swoim życiu. Pomogły mi, wciąż i pomimo
wszystko uśmiechać się, bo wierzyłam, miałam nadzieję, że będzie lepiej. I że
miłość, taka dobra, nie toksyczna może zaistnieć w moim życiu…I zaistniała.
PM: W ciągu ostatnich miesięcy
doświadczyłaś wielu wirtualnych (i nie tylko ataków) ze strony nieznajomych,
oraz mobbingu w życiu realnym. Otarłaś się o depresję. Czy te trudne chwile
pokazały Ci inną stronę internetowego świata?
MG: Tak…przejrzałam na oczy…Ale ta
ufność dziecka wciąż we mnie jest. Bo mam nadzieję, że te osoby nie są takie
naprawdę złe, wrogie, że po prostu coś niedobrego wydarzyło się w ich życiu i
tak odreagowały…Może inaczej nie potrafią. A zresztą … Ja to – ja. A oni to
oni…Mój świat jest spokojny i uśmiechnięty, nawet jak popłakuję w poduszkę.
Lekarz, do którego zgłosiłam się z prośbą o pomoc, gdy miałam dołka, gdy
wydawało mi się, że nie dam sobie rady, początkowo zaproponował mi Deprim {
najłagodniejszy środek} ale jakby nie pomógł to zalecił mi inny. Już dość mocny, lecz po dłużej rozmowie – niemal dwu godzinnej- uśmiechnął się i stwierdził:”
Pani sama dla siebie jest najlepszym Deprimem. Szuka pani usprawiedliwienia dla
każdego. A takie podejście ułatwia wyjście z depresji. Ponieważ nie szuka pani
winnych, a usiłuje zrozumieć. „ I wyszłam z niej z depresji, pisanej przez małe
„d”. Ale nie mogę zaprzeczyć, iż sporo popłakiwałam. Nie chciało wstawać mi się
z łóżka…Lecz gdy wróciłam po zwolnieniu do pracy, do szpitala i zobaczyłam tych
umierających ludzi…Pojęłam, że nie ja i nie moje JA jest ważne, a oni. I tak znów
praca pielęgniarki uratowała mnie przed chorobą. To był już trzeci raz.
Pierwszy, gdy leżałam będąc w 7 miesiącu ciąży i okazało się, że pękł mi
wyrostek robaczkowy. Efekt…ja i maleństwo „zaliczyliśmy” sepsę. Gdy
odzyskiwałam przytomność zerkałam w obok. Tam dopiero umierali ludzie. Leżałam
na reanimacji i miałam szansę a oni nie. I chciałam już wstać, wyzdrowieć
urodzić synka i wrócić do pracy…I dokładnie tak się stało. Mój syn, Marcin ma
dziś 23 lata…Mimo, że twierdzono iż: „ciąża obumarła” Żadne z nas nie poddało
się. Trzeci raz to, jak umarła moja mama. Do teraz nie potrafię pisać, czy mówić
na ten temat. W powieści DOTYKAJĄC NIEBA, uzewnętrzniłam to, co czuję do dziś.
Książka ta pomogła mi uporać się z bólem. Ale tez nie do końca.
PM: Napisałaś już trzynaście
książek, pracujesz nad kolejnymi. Wszystkie wydałaś jako self- publishing. Nie
rozważałaś debiutu w tradycyjnym wydawnictwie, które zapewni Ci być może o
wiele więcej?
MG: Nie wszystkie wydałam jako
self-publishing, tylko ostatnie trzy. A co do wydawnictwa tradycyjnego…No cóż,
trzy razy próbowałam. Trzy razy wykazano się zainteresowaniem. Odpowiedzi były
obiecujące. Ale niestety to moja wina, bo to ja jestem nieco „w gorącej wodzie
kąpana” { mama też tak o mnie mówiła, jak widać miała rację} I gdy minęło pół
roku okazało się, że dla mnie to za długo. Pierwsze książki wydałam ze
współfinansowaniem, {koniec 2010 roku} bo nawet nie wiedziałam, że w ogóle mogę
słać teksty do wydawców. To dopiero na FB o tym dowiedziałam się – chyba na
przełomie lat 2011 / 2012. Zasugerowano
mi, abym odważyła się. I tak uczyniłam.
Niemniej jednak- raz, że nie odpowiadają mi tak długie terminy oczekiwania,
dwa; że nie na każdy e-mail otrzymałam odpowiedz, a trzy; że wydawcy nie chcą
inwestować w mało znane nazwiska. Zniechęciło mnie. Ale może i tak być, że styl
i tematyka w jakiej piszę nie odpowiada im. A tych trzech wydawców będących na
TAK, { po wymianie dwóch e-maili} napisali, że: „ Jesteśmy zainteresowani,
skontaktujemy się”
I nic, cisza od kilku miesięcy. Raz zdarzyło się, że {przypadek „Jokera” i „Oszukanej”} że zadeklarowani wydawcy „spóźnili się” Książki były już wydane.
I nic, cisza od kilku miesięcy. Raz zdarzyło się, że {przypadek „Jokera” i „Oszukanej”} że zadeklarowani wydawcy „spóźnili się” Książki były już wydane.
PM: Która z Twoich książek jest dla
Ciebie najważniejsza? Kiedy piszesz, opracowujesz szczegółowy plan, a może
piszesz spontanicznie? Jak bardzo są to ważne dla Ciebie postacie, które
tworzysz? Zawsze są fikcyjne?
MG: Najważniejsza to „Dotykając
nieba”{jak wspomniałam – to powieść hołd. To książka z nutami autobiografii.
Czy opracowuję plan? Bywa różnie.
Czasem tak a innym razem nie. Ja nazywam to intuicyjnym = spontanicznym
pisaniem. Nie muszę robić notatek, bo mam to szczęście, mieć dobrą pamięć. Ale
bywa, że jeśli robię notatki to tylko wówczas, gdy łączę przeszłość z
teraźniejszością, jeśli sięgam do historii. Tak jak w przypadku „Zapomnę imię
twoje” „Kiedy ktoś nocą puka do drzwi” czy „Dzień, który nie miał jutra”. A czy
postacie są fikcyjne? Tak. Jedynie w powieści „Dotykając nieba” jestem Kingą {
notabene to moje drugie imię} - główną
postacią. A mama Kingi…to moja mama Basia…więcej nie chcę zdradzać, ale wierz
mi, to powieść, przy której – tak gdzieś od połowy- zawsze lecą mi łzy…Tam
jestem. Tam jest mój ból, choroba, smutek i śmierć …Ale kogo? No cóż, zapraszam
do książki Ciebie i Czytelników.
PM: Aktualnie pracujesz nad książką
pod intrygującym tytułem „Tajemnice guwernantki”. Nie ukrywam, że czekam na nią
z niecierpliwością. Co jakiś czas rzucasz swoim fanom kilku zdaniowe fragmenty w
postaci wyciętego tekstu, co jest doskonałym wybiegiem marketingowym. O czym
traktuje nowa powieść?
MG: Świetnie bawię się pisząc tę
powieść. Łączę gatunki {co zresztą uwielbiam} uczę się historii { to, co
pamiętam nie wystarcza} I przede wszystkim oddaję hołd wielkim pisarzom,
filmowcom i współczesnym wielkim ludziom, twórcom. Powieść ta jest historią o
tajemnicy z przeszłości, którą usiłuje poznać młoda i ambitna bibliotekarka.
Jakiś czas temu trafia ona na listy Marthy Demurely. Guwernantki z epoki
wiktoriańskiej. I to one zaprowadzą ją do Anglii. A tam spotka nie tylko się z
magią, ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, nie tylko z sensacją, wątkiem
kryminalnym, ale i z miłością. W tej powieści mamy dosłownie wszystko. Pisząc
ją bawię się, ale nie tylko również –sama straszę- to fajne, tak wejść, wniknąć
w obrazy, które stwarza twoja wyobraźnia i fajnie jest móc dać się porywać.
Ciekawostką jest to, iż tytuły rozdziałów, to tytuły świetnych książek. I tak
na przykład mamy „Trędowatą” H. Mniszkówny
„ Kostkę” Izy Korsaj „Dusza” Luizy
Dobrzyńskiej – z tych pisarek współczesnych – ale nie tylko. Lecz niech to
pozostanie tajemnica, kto i jakie powieści są tytułami rozdziałów „TAJEMNICE
GUWERNANTKI”. Przy każdym jest oczywiście podane nazwisko autora. Ale nie
tylko książki, wspominam także filmy.
Wplatam tytuły w tekst powieści. Więcej nie zdradzę, ale dodam, że to powieść w
której niektóre nazwiska bohaterów są kluczem do wyjaśnienia tajemnicy
guwernantki do poznania przyczyn jej śmierci. Ale czy tylko jej? To się okaże.
PM: Kochasz ludzi i zwierzęta. Swoją
miłość wylewasz również na swoich fanów. Skąd
w Tobie taki potencjał wiary w człowieka?
MG: Nie chcę zabrzmieć infantylnie,
ba! Niedorzecznie, czy już „wyjść na świętą”, ale ja naprawdę kocham ludzi a
zwierzęta uwielbiam. Jakoś trudno uwierzyć mi w to, że ludzie są wredni. Myślę,
że są po prostu nieszczęśliwi, więc po co ja mam im dostarczać negatywnej
energii, emocji? Tak niewolno. Wolę zapytać ich czy mogę im w czymś pomóc…To
moim zdaniem tak powinno działać. A nie inaczej.
PM: Ostatnia książka, jaką wydałaś
to „Obsesja”. Właśnie nią zyskałaś największą rzesze czytelników. Czy w naszym
kraju jest duże zapotrzebowanie na pikantne historie? Skąd pomysł na ten utwór?
MG: Powieść OBSESJA to niemal zakład,
zresztą wspominam o tym w tzw. słowie od autora. Moja koleżanka z pracy
Agnieszka Połetek założyła się ze mną, że potrafię napisać „mocną, pikantną powieść ze
smakiem” cytując jej słowa…. Aga we mnie wierzyła. Z czasem dowiedziałam się Ona rzeczywiście
traktowała to jak zakład, przegrany stawiał pizzę, ale tak konstruowała zdania,
które kierowała do mnie i tak emanowała z Niej stanowczość, że odebrałam to jak
wielką wiarę we mnie. I nie chciałam zawieść. I nie zawiodłam…napisałam. A Aga
czytała każdy kolejny rozdział i rumieniła się…ale nie tylko, jak powiedziała
mi, również - wzruszała się. Emocje w Niej buzowały. A fakt, że powieść ta
cieszy się uznaniem i dobrymi recenzjami, to dla mnie wielka radość…A czy
istnieje potrzeba na tego typu gatunek? Myślę, że ludzie szukają silnych,
emocji…a nie seksu. Więc ja budując fabułę na tym co wnosi w nasz świat uczuć,
emocji, seks, starałam się być szczera, dosłowna i prawdziwa. Ale i subtelna.
Czy to udało się? Niech oceni to Czytelnik. A czy to „zapotrzebowanie”
rzeczywiście istnieje? Nie, ludzie szukają miłości, jak wspomniałam, ale ze
wszystkimi jej odcieniami. Czasem by zrozumieć, czasem, aby móc zaznać czegoś
innego…sięgają po tego typu książki. Tak myślę. Lecz czy ma rację? Nie wiem.
PM: Na co dzień jesteś żoną, matką,
pracujesz zawodowo, do tego etat w charakterze gospodyni domowej. Kiedy czytasz
i piszesz?
MG: Moi synowie są daleko…Już
„zwolnili” mnie z ”etatu: MAMA” owszem martwię się o Nich, ale moi synowie,
żyją już na własny rachunek w szeroko rozumianym tego słowa znaczeniu. Nigdy
nie byłam mamą - ” kurą” Moje dzieci to już dorośli mężczyźni. Dziećmi są tylko
wtedy, gdy zbliża się Gwiazdka. Uśmiecham się, ale to prawda. Myślę, że Oni
nadal wierzą w św. Mikołaja. A co do pracy…kocham to, co robię. Już jako
kilkuletnie dziewczynka leczyłam misie i lalki. Zresztą powieliłam – bo
chciałam- scenariusz zawodowy mojej mamy Basi. Ona również była pielęgniarką. A
gospodyni domowa? Oj, już nie…Od 2007 roku moje życie, moja miłość ma na imię
Henryk. Żyję już inaczej… Nie wszystko jest na moich barkach. Jesteśmy
partnerami i na tym polu…kuchni, garnków, zakupów itd., itp.
PM: Jakie marzenia ma Marta
Grzebuła? Masz kochającą rodzinę, która się o Ciebie troszczy. Czy jest jeszcze
coś, co zamierzasz osiągnąć, również na niwie literackiej?
MG: Mam tylko jedno marzenie. Choć
powinnam nazwać to silnym pragnieniem, wiarą, byśmy { moi bliscy i ja} cieszyli
się dobrym zdrowiem. Zawsze i wszędzie mówię: „ Jeśli Bóg da zdrowie to na
wszytko inne zapracuję sama”. A czy na niwie literackiej coś chcę osiągnąć? Jak
wiesz wszędzie doszukuję się warstw. Nawet w pytaniach {nie tylko
odpowiedziach} –zależy co mamy na myśli tak pytając. Ponieważ jeśli chodzi o
doskonalenie warsztatu, to TAK chcę osiągnąć więcej. Chcę się rozwijać. Jeśli
chodzi o inne sytuacje, takie jak – sukces itp…To myślę czasem i o tym, ale
boję się szumu, hałasu, zbyt kocham i cenię spokój…a to wiąże się z faktem bycia –znanym. A tego też
już troszkę zaznałam. I bywało, że nie do końca umiałam się odnaleźć. Więc
wybieram spokój. A pisać i tak będę, ponieważ nie zawsze łączy się to z
rozgłosem. Ci Czytelnicy, co już mnie poznali, i ci co z czasem „odkryją” to i
tak, jak ma to miejsce teraz, odnajdą do mnie drogę…Jak ja do Nich. Bez tego co
medialne. Kiedyś, dawno, dawno temu tego
nie było, a tak liczni znali współczesnych im twórców. Dlaczego teraz tak by
nie mogło być? Ostatnio w szpitalu, na korytarzu, zaraz po tym jak zakończyłam
dyżur, wynikło przypadkowe spotkanie z Czytelnikami. A zaczęło się od pani,
która przeczytała „Oszukaną”. Rozpoznała mnie ponieważ na okładce jest moje
zdjęcie. Spytała mnie czy nazywam się Marta Grzebuła i czy jestem autorką tej
książki. Potwierdziłam. I tak rozpoczęła się nasz rozmowa. Owa pani twierdziła,
że po raz pierwszy czytała e-booka, i gdyby nie wnuczka nie wiedziała by nawet
jak włączyć „to cudeńko”. I połknęła bakcyla. A tym czasem wokół nas tworzył
się wianuszek ludzi. Po pół godzinie siedzieliśmy w parku na terenie szpitala i
do niemal 21 rozmawialiśmy o mnie, o moich książkach. Nie mam wizytówek, nie
rozdaję darmo książek, ale numer telefonu owszem. I tak dzięki temu mam mieć
zorganizowane spotkanie, takie kameralne, z Czytelnikami. Bowiem okazało się,
że Pani Ala B. { jak kiedyś Kamila B.
Opola} są emerytowanymi bibliotekarkami. Świat naprawdę bywa mały. To
nie było jedyne tego typu spotkanie na terenie szpitala. Czasem na ulicy
podchodzą do mnie zaintrygowani przechodnie i z niedowierzaniem pytają czy ja
to ja…Ta, co napisała tę, lub tamtą powieść. Padają tytuły…I to naprawdę jest
miłe, i takie sytuacje jak najbardziej mi odpowiadają.
PM: Dziękuję za rozmowę. Niezmiernie
mi miło, że wyraziłaś na nią zgodę. Życzę wielkich sukcesów, również
międzynarodowych. Nie zapominaj, że za Tobą stoją Twoi czytelnicy, którzy
wierzą w Twój talent, który bez wątpienia posiadasz. Dlatego też życzę Tobie,
aby w końcu ktoś oszlifował diament nazywający się Marta Grzebuła i pozwolił,
aby jego blaskiem nacieszyć innych.
MG: I ja dziękuję Ci za możliwość tej
wirtualnej rozmowy. Zapraszam do reala, na kawę lub herbatkę. Zapraszam do
Wrocławia. A i Tobie oraz Czytelnikom dziękuję za uwagę i życzę przede
wszystkim zdrowia, i siły aby móc spełniać Wasze, Twoje, marzenia. A co do
„szlifowania”… tak, masz rację, przydałaby mi się pomocna dłoń. A czy
„diament”? oj, miło…ale nieco na wyrost. Mogę być i cyrkonią, abym tylko nie
zatraciła tego co nadaje blasku moim oczom, sercu i rozjaśnia umysł: ”Wiary, że
coś, co pragniemy, uda się zrealizować. Nadziei, która doda skrzydeł. I miłości, że mimo wszytko, mimo łez może
zaistnieć w naszym życiu. Pozdrawiam Ciebie Piotrze i wszystkich Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Szanowny czytelniku. Jeżeli masz jakieś zapytanie lub też chcesz się ze mną podzielić spostrzeżeniami to proszę o kontakt mailowy, gdyż rzadko odpisuję na komentarze pod postami. Proszę o wyrozumiałość i dziękuję za obecność w moich skromnych progach. Komentarze anonimowe, wulgarne oraz obrażające innych są kategorycznie usuwane.