"Martwy punkt" - Louise Penny




  Po raz drugi zanurzyłem się w osadzi Three Pines. Zacząłem od drugiego tomu, co nie przeszkadza kontynuacji. Każdy tom to inne morderstwo. W pierwszy tomie „Martwy punkt” Inspektor Armand Gamache ma do rozwiązania rozwiązanie zagadki morderstwa emerytowanej nauczycielki Jane Noel, której śmierć brano początkowo za nieszczęśliwy wypadek. Miasteczko nie potrafi się otrząsnąć po zagadkowym morderstwie. Wcześniej nie dochodziło do takich czynów. Inspektorowi towarzyszy w śledztwie Jane Neal. Można powiedzieć, że jest fanką mężczyzny, którego karierę śledziła od lat. Trzecią osobą jest asystent Gamachea - Beauvoire. Trójka tworzy team, który rozwiąże każdą zagadkę.
 Jak to bywa u Louise Penny kryminał jest napisany na mistrzowskim poziomie. Pisarka pozwala poznać dokładnie każdą postać, uwypuklając jej zalety i wady. Wodzi nas za nos, wprowadzając czytelnika na fałszywe tropy. A finał jak zwykle zaskakuje.
 Po raz drugi miałem wrażenie, że czytam książkę Agathy Christe. Niewielu autorów potrafi pisać w taki sposób i takim językiem, zbliżonym do języka kultowej pisarki uwielbianej przez kolejne pokolenia. Tutaj wielki szacunek na tłumacza. Czytelnik czuje się klimat opowieści, miejsca, postacie są idealnie zarysowane, dialogi porywające. Autorka, podobnie jak w drugim tomie zaczyna powoli, nie spiesząc się ze swoją opowieścią. Książka od pierwszej strony wciąga, pozwala czytelnikowi wejść w klimaty miasteczka, zapoznać się z mieszkańcami. Kiedy ktoś morduje, niż nie będzie takie jak do tej pory. Widzimy metamorfozy mieszkańców, ich obawy, podejrzenia.
 Po raz drugi sięgnąłem po kolejną zagadkę do rozwiązania i nadal czuję niedosyt. Pragnę więcej, o wiele więcej. Nie jestem wielkim fanem tego gatunku, ale po książki napisane przez Louise Penney będę sięgał z prawdziwą przyjemnością. Jako wielki fan książek pióra nieżyjącej Agathy Christie odnalazłem tutaj jej godną następczynię. Od dawna jestem zmęczony skandynawskimi kryminałami. Odkrycie Louise Penny i pisane przez nią historie przywraca mi wiarę w doskonałe kryminały. Okazuje się, że nie potrzeba dziesięciu morderstw, aby kryminał być wciągający. Wystarczy talent i wielka wyobraźnia, do tego znakomite pióro.  Za takimi historiami czekam. Bez pościgów, masy trupów, ale z inteligentną fabułą i językiem, który czaruje.Polecam gorąco.

Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...