"Przebudzenie" -Stephen King



 King nie po raz pierwszy wprowadził mnie w pewien stan, który nie jest jednoznaczny i trudny do zdefiniowania. Po każdej kolejnej książce pisarza spodziewam się czegoś świeżego, ujmującego, zapadającego w pamięć. Jak było tym razem?
 Historia o duchownym – cudotwórcy nie jest nowa. Takie połączenie występowało już w motywach książkowych i filmowych. Zacznę od plusów. Największy z nich to wprowadzanie czytelnika w ciekawie wykreowany świat, jak zwykle pełen szczegółów i amerykańskich dodatków. Dla mnie to akurat zaleta. Nigdy nie byłem w USA, a dzięki talentowi Kinga czuję, jakbym był w środku książki. Chłonę krajobrazy i historie, niczym gąbka chłonie wodę. King ma niesamowity talent do wymyślania, zacierając granicę między tym, co możemy przyjąć za fakty oczywiste, a tym co jest czystą wyobraźnią. Podoba mi się postać młodego, niewinnego chłopca, jego pasji przeradzającego się w degenerata, którego pochłania uzależnienie od narkotyków. Trudno tutaj się oprzeć w kilku wątkach od szukania elementów autobiograficznych autora, znając jego przeszłość.

 Minusem jak dla mnie jest zbyt rozwleczona akcja. Niewiele się dzieje. Kilka razy w trakcie czytałem odczuwałem znużenie i pojawiały się pytania, kiedy zacznie się coś dziać. A generalnie niewiele się dzieje, ale tutaj dodam że to nie zmienia wartości książki. Pisarz miał takie spojrzenie i koncepcję planu, ale w moim mniemaniu w kilku miejscach po prostu jest to „pijacki bełkot”. Zawsze uważałem, ze jak się nie ma nic do powiedzenia, nie trzeba zabierać głosu. Zmęczyło mnie żółwie tempo i brak elementów zaskoczenia, które są znane z innych książek.
King mnie nie zaskoczył, King mnie nie porwał, nie wywołał u mnie dreszczu emocji, na które tak bardzo czekałem. Niestety tylko utarte schematy – śmierć najbliższych, walka z uzależnieniem, dziwne eksperymenty uznawane za cuda. Odniosłem wrażenie, jakbym czytał tekst napisany na siłę, właściwie coś w stylu „bo fani czekają”. Tak nie można…Nie ma nic gorszego dla pisarza jak powolna literacka śmierć. Mam nadzieję (i tego serdecznie Kingowi życzę) że wkrótce otrząśnie się i powali świat na kolana swoimi historiami. 

 Tak naprawdę „Przebudzenie” nadaje się bardziej na rozbudowane opowiadanie niż na powieść. Jak dla mnie książka zbyt przewidywalna, za mało akcji, za dużo opisów. Oczywiście nie oznacza to niczego złego. To tylko moja indywidualna ocena i moje zdanie. Po mistrzu spodziewam się tylko czegoś bardziej genialnego, nie daję zgody na zaniżanie poziomu. A ostatnio z tym coraz gorzej. Jednak wierzę że dostane coś, co mnie rzuci na kolana i pozwala mi czcić literackiego Boga na kolanach.

Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...