Autorka dla pisarstwa porzuciła karierę prawniczą. W 2001 roku wyprowadziła się z Nowego Jorku do Londynu, gdzie znalazła agenta i podpisała z wydawcą kontrakt na dwie książki ("Something Borrowed" oraz "Something Blue"), które okazały się wielkim sukcesem i trafiły na listę bestsellerów „The New York Times”. W Polsce nakładem Wydawnictwa Otwartego ukazały się wszystkie cztery powieści Emily Giffin: "Coś pożyczonego", "Coś niebieskiego", "Dziecioodporna" i "Sto dni po ślubie". Obecnie Emily wraz z mężem i trójką dzieci mieszka w Atlancie.
Wiele osób na blogach zachwyca się pisarką i jej twórczością. W rezultacie i ja w końcu postanowiłem się przekonać, czy mnie również porwie swoją opowieścią. Kiedy nadarzyła się okazja, zamówiłem "Sto dni po ślubie". Kilka dni temu zabrałem się za lekturę. W sumie wiedziałem w co się pakuję, wiedziałem że lektura ma duże szanse na to, abym ją odrzucił. Ale chciałem się z nią jednak zmierzyć. I tak się stało. Zmierzyłem się.
Autorka serwuje nam historię małżeństwa i tego trzeciego. Ten trzeci to były chłopak, do którego młoda małżonką coraz częściej wzdycha, wspominając jak to było. Czy współpraca z Leo, który jest byłym miłością i zmiana miejsca zamieszkania coś zmieni? O tym dowiedzą się osoby, które sięgną po książkę.
Najpierw kilka słów o minusach. Dla mnie minusem jest sama historia. Nie czytałem innych ksiązek Emilly Giffin, ale ile stron tekstu można drążyć temat ożywienia miłości do byłego chłopaka i relacji z mężem? Uważam, że autorka mogła pokazać wiele wspaniałych wątków pobocznych, które by z pewnością ożywiły historię. Oczywiście takowe w książce znajdujemy, ale według mnie jest ich zdecydowanie za mało. Mnie ta historia w żaden sposób nie zaskoczyła, brakowało mi w niej zaskoczenia.
Teraz plusy. Najważniejszy to takowy, że autorka pisze w sposób lekki i naprawdę czyta się wspaniale. Oczywiście tutaj duży plus dla tłumacza tekstu. Podobają mi się postacie. Są dopracowane.
Książkę generalnie polecam kobietom, które lubią historie o "tym trzecim". Mężczyznom raczej odradzam. Panowie - jesteśmy z Marsa, więc na pewne sprawy patrzymy inaczej. Nie wiem, czy to dobrze, ale właśnie tak się dzieje. Kobiety książką mogą się zachwycić. Oczywiście mam na myśli miłośniczki takowych historii. Ja przeczytałem, ale nie rozpływam się w zachwycie. Naturalnie jest to kwestia spojrzenia na temat. Może gdybym ją przeczytał w innych okolicznościach, byłbym bardziej zachwycony? Tego nie wiem. Ale póki co daruję sobie inne książki tej autorki.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu
Co za poświęcenie dla dobra sprawy i dla poszerzania horyzontów :)
OdpowiedzUsuńJa się niedługo zabieram za "Coś pożyczonego"
Nie do końca mnie jakoś przekonuje ta książka, ale autorkę sobie zapisałam... Czasem potrzeba czegoś lżejszego - wtedy może się przydać. :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCzytałam i bardzo miło wspominam :).
OdpowiedzUsuńCo do Pani Wardy - z niecierpliwością czekam na wywiad z nią! :)
Nie czytałam jeszcze książek Emilly Giffin, ale kiedyś planuję poznać jej twórczość. Tak z ciekawości:)
OdpowiedzUsuńA, jakoś mnie nie pociąga ta historia :)
OdpowiedzUsuńja czytałam tylko jedną książkę tej autorki i może nie powaliła mnie na kolana, ale na pewno przeczytam kolejne, czasem lubię takie lekkie i niewymagające lektury :)
OdpowiedzUsuńczytałam kila książek autorki i bardzo mi się podobały, taka typowa kobieca lektura :P.
OdpowiedzUsuńPo książki Giffin sięgam wówczas, gdy mam ochotę na lekką i przyjemną literaturę. Według mnie autorka ma niesamowicie wciągający styl pisania. Przyznaję się, że przepadłam czytając "Coś pożyczonego" i "Coś niebieskiego".
OdpowiedzUsuńCzytałam wszystkie książki tej autorki wydane w Polsce i naprawdę bardzo ją lubię, dla stałego czytelnika mogą wydać się strasznie schematycznie, niemniej jednak jeśli szuka się lekkiej lektury na zrelaksowanie się po ciężkim dni to te książki są wprost idealne ;)
OdpowiedzUsuńJa czytałam "Coś niebieskiego" i też zauważyłam, że autorka troszkę za dużo skupia się wokół jednego aspektu książki. Co nie zmienia faktu, że historia mi się spodobała.
OdpowiedzUsuńA ja uwielbiam Emily Giffin, choć to może faktycznie nie jest Jej najlepsza książka, to mnie odstresowała ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam "Dziecioodporną" tej autorki i książka bardzo mi się spodobała, dlatego na pewno sięgnę też po inne jej powieści.
OdpowiedzUsuńa mnie zastanawia czemu Ty po prostu sięgasz po książki typowe dla kobiet? wiesz z zasady ciężko by Cię one zachwyciły... ponieważ jak zaznaczyłeś- Wy mężczyźni jesteście z Marsa..a tam ponoć mężczyźni nie są w stanie zrozumieć kobiet - więc i książki dla kobiet (choćby zwykłe czytadła, z lekkim sposobem pisania, który uznałeś za plus) nie są najwyraźniej dla nich. Dlatego zastanawia mnie to, że pozwalasz sobie na ocenę książki, której według swojej teorii nie rozumiesz...
OdpowiedzUsuńi nie obieraj tego jako krytykę...tylko jako obserwacje...ot czytam co piszesz...
podziwiam, generalnie ja, chociaż kobieta, nie mam siły do takich książek :-)
OdpowiedzUsuńKaś. Generalnie interesuje mnie styl pisania. Kobiety piszą inaczej niż mężczyźni, w ich książkach jest wiele humoru, a ja szukam odprężenia. Generalnie nie przepadam za książkami, które epatują przemocą. Wiele ksiązek kierowanych do kobiet mnie zachwyciły. W tym przypadku podoba mi si lekkość pisania-
OdpowiedzUsuńJa zdecydowanie nienawidzę tzw. "literatury kobiecej", zresztą tak samo jak nieznoszę komedii romantycznych w kinie i walentynek w życiu :)) wiem wiem jestem nienormalna, może kiedyś "dojrzeję", ale póki co omijam taką tematykę szeorkim łukiem
OdpowiedzUsuńwiesz korzystając z tego, że mam Mężczyznę w domu, Mężczyznę, który czyta - naprawdę dużo, wiem, że nie tylko przemoc jest w książkach dedykowanych mężczyznom. I wiele pozycji ku odprężeniu mężczyzny mego w domu mamy...
OdpowiedzUsuńAle nie o to chodzi...po prostu "Sto dni po ślubie" to książka stricte dla kobiet i pisana z punktu widzenia kobiety... dlatego myślę, że ciężko byłoby Ci ją zrozumieć tak jak pewnie autorka chciała, by jej książka była odbierana.
Stąd i moje zdziwienie...
Kiedyś na pewno przeczytam - z czystego zainteresowania. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
pergamin.blox.pl
o o o a ja jak na rasową kobietę i fankę tego typu książek przystało na pewno po nią siegnę :)
OdpowiedzUsuńWitam:)
OdpowiedzUsuńPo co mi w recenzji wiedzieć gdzie mieszka autorka, z kim i ile ma dzieci?:) Wydaje mi się to nieistotne.
Zwrócił Pan uwagę na rozwlekłość w pisaniu, wydaje mi się, że pisarki mają tendencję do zanudzania i wydłużania, co zauważył już kiedyś Stephen King. Czasami bardziej skondensowana forma wyrazu jest łatwiejsza w odbiorze.
Tak, jesteście z Marsa, przyznaję :D I lubicie siedzieć w jaskini, znam książkę Mężczyźni są z Marsa a kobiety z Wenus niemalże na pamięć:P
Pozdrawiam, cieszę się, że trafiłam na pana blog.
Zapomniałabym! Czytałam kiedy książkę "Dziecioodporna". Nie zrobiła na mnie wrażenia, dlatego po tę, o której Pan pisze nie mam zamiaru sięgać.
OdpowiedzUsuńksiążki Giffin czytałam już jakiś czas temu jednak mnie bardzo przypadły do gustu :)
OdpowiedzUsuńi to jest zrozumiałe, że na niektóre sprawy mężczyźni mają inne spojrzenie
pozdrawiam
Mnie podobała się tylko jedna książka Giffin "Siedem lat po ślubie", podobała mi się bo była moim pierwszym zetknięciem z tą autorką, reszta jej prac, cóż... rozczarowuje, ten sam schemat, te same emocje, takie same zakończenia, jakbyśmy wszyscy byli na jednej wielkiej imprezie, miło, ale po pewnym czasie robi się nudnawo.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam tylko tę jedną książkę autorki. Dostałam od kumpeli, długo leżała na półce, widziałam wiele pochlebnych recenzji więc wzięłam się za nią. Bardzo się jednak rozczarowałam. Takie hmm nie obrażając kobiet;> 'babskie czytadło', bez puenty, bez fajnych cytatów, bez przesłania... Nie przepadam za taką literaturą. Pisanie dla samego pisania. Dla mnie ta książka nic nie wniosła i do dziś pamiętam fabułę jak przez mgłe;) Nie ciągnie mnie już do książek tej autorki.
OdpowiedzUsuńWywiad z Małgorztą Wardą?! Już nie mogę się doczekać! :)))