Dzisiaj zapraszam na rozmowę z niezwykłą kobietą. Pisarka jest matką, lekarką i pisarką. Na wszystko znajduje czas, wszystko jest dla niej ważne. Prywatnie polecam jej książki, szczególnie ostatnią będącą pierwszym tomem sagi rodzinnej.
Piotr Allan
Murphy: Jesteś matką, lekarką, pisarką. Czerpiesz z życia
pełnymi garściami, znajdując na wszystko czas. Realizujesz się
jeszcze na innych wymiarach swojego życia?
Ałbena
Grabowska: Staram się dostrzegać wszystko wokoło mnie, patrzę,
słucham, żeby nie stracić nawet chwili, nie uronić niczego
ciekawego, co mogłoby mnie wzbogacić jako osobę. Rzeczywiście
większość czasu zajmuje mi bycie matką, praca, oczywiście
pisanie… Mam mnóstwo obowiązków na co dzień, podobnych do tych,
które mają inne kobiety. Mało czasu i przestrzeni zostaje dla
mnie, muszę ją czasami wyszarpywać od samej siebie. Aleja ze sobą
się umówiłam, że teraz „czas dla mnie” to czas na pisanie.
Jedynie co mi dokucza to mniejsza niż dotychczas możliwość
czytania. Siłą rzeczy czytam mniej. Po każdej ukończonej książce
robię sobie przerwę i wtedy zagłębiam się w lekturze. Teraz mam
czas wolny do końca października. Czytam i czytam ;-)
PAM: Wiliam
Wharton powiedział: „Nie ma takiej absurdalnej
rzeczy, której by człowiek nie zrobił,
próbując nadać życiu jakiś sens”. Jak jest w Twoim
przypadku. Zabieganie i praca ponad siły pomaga Ci w odkrywaniu
siebie? A może to potrzeba wynikająca z życia?
AG: W moim
przypadku to potrzeba wynikająca z życia. Najpierw się coś u mnie
dzieje, a ja próbuję to oswoić, nadać mu inny, przyjazny dla mnie
wymiar. Można to nazwać „nadawaniem sensu”. Czasami nadawanie
przybiera wymiar życiowy, jak wtedy, kiedy musiałam
przewartościować całe swoje życie, żeby skupić się na terapii
synka. Odkryłam wtedy, że jestem i słaba i silna. Słaba, bo
myślałam, że nie udźwignę tego ciężaru i zdarzało mi się
płakać i nie widzieć światła w tunelu. A silna, ponieważ
zaczęłam krok po kroku załatwiać konkretne sprawy związane z
organizacją terapii, czasu. I nadałam tej sprawie priorytet, czyli
stało się to moim sensem. Tak jest u mnie ze wszystkim. Kiedy
chodziłam do szkoły, potem na studiach, często „myślałam
magicznie”. Jeśli coś działo się nie po mojej myśli,
próbowałam tak to sobie wytłumaczyć, żeby łatwiej było się z
tym pogodzić. Do dziś tak jest. To nieco odwrócona sytuacja od
tej, którą przedstawia Wharton, ale są pewne podobieństwa. ;-)
PAM:
Jak to się stało, że zostałaś pisarką? Każda z Twoich powieści
odbija się szerokim echem, zdobywając pochlebne recenzje od
krytyków i recenzentów. Twoje książki cechuje trafna obserwacja
postaci, jakie rozkładasz na czynniki pierwsze. To coś w rodzaju
chirurgicznej operacji. Tniesz tkanki bohaterów, wydobywasz
emocjonalne wnętrzności, usuwając martwe tkanki. Tylko po lekturze
to czytelnik dostępuje uzdrowienia.
AG:
Dziękuję… Taki właśnie cel ma moje pisanie. To operacja, ale na
otwartym mózgu raczej niż sercu. Postać należy rozłożyć na
czynniki pierwsze, inaczej nie „wstanie” z papieru. Trzeba każdej
z nich, także epizodycznej nadać wygląd, charakter i całą
przeszłość. Nawet, jeśli nie pisze się tego w książce, to
trzeba to włożyć do środka. Czytelnik musi czuć, że obcuje z
prawdziwymi bohaterami i nie wierzyć, że postaci, z którymi śmiał
się, cierpiał, identyfikował są jedynie wytworem literackiej
wyobraźni. Natomiast główny bohater musi być dogłębnie
zdiagnozowany, obnażony, rozłożony na czynniki pierwsze. Tylko
wtedy czytelnik będzie go lubił, nienawidził, kochał, współczuł,
czy próbował usprawiedliwić. Bez takiego założenia w ogóle nie
warto siadać do pisania.
Zostałam
pisarką niejako „niechcący”. Nie planowałam tego. Chciałam
napisać o Bułgarii, o kraju mojego dzieciństwa. Nie planowałam
nawet druku. Myślałam, żeby te moje zapiski wydrukować i oprawić
dla dzieci. Ale znajomy namówił mnie, żeby wysłać do wydawnictw
i dwa z nich odpowiedziały twierdząco. Potem przyszła propozycja
bajki terapeutycznej dla dzieci chorych na padaczkę. Z ogromną
radością pisałam tę bajkę. Ale także wtedy nie wiedziałam, że
mam w sobie „gen” pisania. Kolejna książka dla dzieci, pierwsza
z cyklu „Julek i Maja” także miała być prezentem dla syna,
pisana na jego zamówienie. Zupełnie przypadkowo na targach książki
wdałam się w rozmowę z paniami z wydawnictwa Akapit Press, jednym
z najbardziej prestiżowych wydawnictw dziecięcych. Po roku
pisania, miałam praktycznie wydane trzy książki. Dopiero wtedy
dotarło do mnie, ze mam łatwość pisania i bardzo chcę to robić.
PAM:
Która z Twoich książek jest dla Ciebie najważniejsza? Jak wygląda
praca nad kolejnymi powieściami?
AG:
Każda jest na swój sposób ważna. „Orfeusz” był pierwszy i
został zauważony. Bajka „O małpce, która spadła z drzewa”
zrobiła wiele dobrego dla dzieci chorych na padaczkę, dodatkowo
była w tej grupie pacjentów rozdawana bezpłatnie (dzięki firmie
UCB), co jest powodem mojej szczególnej dumy. „Julek i Maja w
labiryncie” zapoczątkowała moją przygodę z wyobraźnią i
książkami dla dzieci. „Coraz mniej olśnień” to moja pierwsza
powieść. Została bardzo dobrze przyjęta i sprzedała się w
największej jak dotąd licznie egzemplarzy. „Lady M.” to
książka, którą zawsze chciałam napisać. Ubolewam ogromnie, że
nie została wydana. „Lot nisko nad ziemią” z kolei jest
pierwszą powieścią wydaną przez Zwierciadło. To jednocześnie
moja najsmutniejsza i najbardziej kontrowersyjna książka. Jeśli
zdarzył mi się negatywny odbiór powieści (dwa razy ;-)), to
właśnie dotyczył on „Lotu”. Teraz ukazała się pierwsza część
„Stulecia Winnych”. Tę powieść z kolei uważam za przełomową.
Dotknęłam sagi jako gatunku i wprowadziłam zupełnie nową
narrację. Zaryzykowałam napisanie powieści „dawnym językiem
chyba się udało. Powieść zbiera znakomite recenzje.
Każda
książka jest dla mnie szczególna.
PAM:
„Stulecie winnych” to pierwszy tom sagi rodzinnej. Sięgnęłaś
po trudne zadanie, cofając się do początków XX wieku. Stworzone
postacie i tło jednak nie pozostawia wątpliwości, co do faktów i
prawdziwości wydarzeń. Jak wygląda praca nad tekstem tego rodzaju?
Co czujesz, tworząc kolejnej książki, która z pewnością nie
jest podobna do innych, zalegających na półkach. „Stulecie
winnych” to świadectwo o czasach, o których młodsze pokolenia
zapominają. Piszesz „Stulecie…” aby obudzić uśpione cząstki
człowieczeństwa w każdym z nas?
AG:
W przypadku sagi postąpiłam inaczej niż przy dotychczas napisanych
książkach. Najpierw wybrałam gatunek, potem tytuł. Szukałam
nazwiska, które byłoby wieloznaczne. Pojawili się Winni. Dopiero
wtedy wymyśliłam fabułę. Przed „Stuleciem” postępowałam
klasycznie. Najpierw miałam historię, potem myślałam jak ją
przedstawić, następnie wybierałam tryb narracyjny. Tu było
inaczej. Pracowałam nad tekstem krótko, niespełna trzy miesiące,
podobnie z pierwszym, jak drugim tomem. Pracowałam z ogromną
radością. Kiedy już ustaliłam ze sobą, że akcję umieszczam w
Brwinowie, że pojawi się Lilpop, Iwaszkiewicz, Bartkiewicz, wtedy
cała akcja wręcz zaczęła się „pchać” razem z bohaterami na
papier. Nie nadążałam przelewać swoich pomysłów. Piękni ludzie
żyli w moim Brwinowie i o nich jest ta książka. O tych, co
tworzyli małą historię, byli bezimiennymi trybikami w machinie
historii. Im składam hołd, bo to oni swoim człowieczeństwem dali
świadectwo moralności i narodowości. A młodemu pokoleniu wciąż
należy przypominać o naszym dziedzictwie. Wciąż się staramy to
robić, ale łatwiej nam idzie z przekazywaniem wielkiej historii,
bohaterstwa, walki o władzę, wpływy. Ja pokazuję zwyczajne życie
w czasie wojny, epidemii hiszpanki. Staram się przez pokazanie
losów bohaterów poruszyć czułe struny. Bo czym jest
człowieczeństwo? Czy wielkimi słowami, świadectwami, walką?
Wolałabym powiedzieć, że to cecha indywidualna, wybór
determinowany historią, obyczajowością, religią, kulturą,
sztuką…
PAM:
Marcel Proust powiedział „Prawdziwy akt odkrycia nie polega na
odnajdywaniu nowych lądów,lecz na patrzeniu na stare w nowy
sposób”. Gdzie są Twoje granice zdobywania kolejnych lądów?
Jesteś doskonałym obserwatorem i komentatorem ludzkich zachowań.
Nie boisz się sięgania po trudne tematy. Są jakieś granice,
których pisarz nie ma prawa przekraczać?
AG:
Nie wiem, jak inni pisarze, ale ja bardzo staram się nie epatować
okrucieństwem . W „Coraz mniej olśnień” piszę o trudnych
relacjach między matką i córką, a mimo to nie ma ani jednej sceny
przemocy fizycznej ani psychicznej. Nie umiałabym pisać o znęcaniu
się nad dziećmi, zwierzętami. Budzi to mój ogromny sprzeciw.
Można poruszyć czytelnika inaczej, rezygnując z babrania się w
perwersji i okrucieństwie. Za to chętnie piszę o seksualności
człowieka, umieszczam w książkach sceny erotyczne, ale tylko tam,
gdzie one są potrzebne. Zawsze staram się, żeby były wysmakowane,
dostosowane do klimatu powieści.
Czy
są granice, których psiarz nie ma prawa przekraczać? Tak, ostatni
konflikt na linii Dunin-Karpowicz nam to uzmysłowił. Pisarz nie ma
prawa kupczyć swoim życiem prywatnym w odniesieniu do swojej
twórczości. Jeśli tak zrobi, nie będzie już pisarzem, tylko
medialnym chamem, dwuznacznym wyrobnikiem, który może przypominać
światu, że pisze, ale już nikt nie potraktuje go poważnie.
PAM:
Z tego co wiem, kończysz pracę nad trzecim tomem zamykającym sagę
„Stulecia winnych”. Myślisz już o kolejnych historiach, które
przeniesiesz na papier?
AG:
Skończyłam dopiero tom drugi. Trzeci mam w głowie, ale jeszcze nie
usiadłam do pisania. Nadejdzie właściwy moment. Na razie muszę
odpocząć. Chcę napisać, piątą, ostatnią część przygód
„Julka i Mai”. Mam pomysł na kolejna książkę dla młodzieży,
trochę starszej, z gatunku fantasy i science fiction. Myślę o
kryminale, ale nie takim typowym z policjantami i śledztwem, tylko
prywatnym detektywem. Akcja mogłaby rozgrywać się w Bułgarii 2000
lat temu i współcześnie.
PAM:
Którzy z pisarzy mieli wpływa na Twoja twórczość? Czy są wśród
nich tacy, do których wracasz?
AG:
Bardzo dużo czytam, a mimo to uważam, że wciąż za mało. Na
pewno na mój rozwój mieli wpływ Marquez, Vargas Llosa, Jose
Saramago, Doris Lessing, Michael Cunningham, Wirginia Woolf, Doborah
Moggach. Ostatnio Orhan Pamuk. Jako dziecko czytałam Dumasa, bardzo
dużo poezji, w tym ukochanego Tuwima i Leśmiana, Ożogowską,
Minkowskiego, Siesicką…
Wracam
do Marqueza. „Sto lat samotności” czytam każdego lata. Taki
mały bzik ;-)
PAM:
W naszym kraju panuje moda na pisanie. Coraz więcej osób próbuje
sił w kolejnych wydawnictwach. Niewielu z nich dostaje szansę
publikacji. Jakie jest twoje zdanie o tzw. Wydawcach ze
współfinansowaniem?
AG:
Nie mam o nich najlepszego zdania. To taki trend :„ robię w branży
spożywczej, metalurgicznej, to może i w książkach też porobię”.
Ci ludzie często oszukują autorów, których odrzuciło
wydawnictwo. Oferują im „profesjonalne” usługi. Tymczasem
dzieło bez redakcji, co gorsza bez korekty nawet ląduje w
mniejszych księgarniach. Wydawnictwo pobiera pieniądze i nie
zawraca sobie głowy dalszymi losami książki.
Często
w takich właśnie wydawnictwach wydają autorzy, którzy nie piszą
dobrze. Ich historie są wtórne, warsztat kiepski. Ale bardzo chcą
zaistnieć i marzą o tym, żeby ich książka znalazła się na
półce w księgarni. Wtedy płacą. Apotem obrażają się, kiedy
poddawani zostają krytyce. Tymczasem skoro kładą „dzieło” na
półkę muszą liczyć się z tym, że ktoś je oceni.
Ja
wierze w wydawnictwa bez współfinansowania, takie, gdzie są
rzetelne, wewnętrzne recenzje. Ktoś czyta propozycje wydawnicze i
nie tylko ocenia, ale proponuje zmiany, poprawki. To bardzo
wartościowa nauka.
PAM: Serdecznie dziękuję za rozmowę. Życzę kolejnych wielkich
hitów wydawniczych, w których nadejście nawiasem mówiąc nie mam
wątpliwości. Osobiście po lekturze ostatniej książki postawiłem
Ciebie w moim prywatnym rankingu na najwyżej półce współczesnych
pisarzy polskich. Jak powiedziała jedna z piosenkarek pop „królowa
może być tylko jedna”. Jestem przekonany, że ten tytuł w
świecie literackim należy się właśnie Tobie.
Dziękuję;-)
Postaram się zasłużyć an ten tytuł ;-) I obiecuję, ze w
kolejnej części sagi „Ci, którzy walczyli” nie raz czytelnika
zaskoczę ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Szanowny czytelniku. Jeżeli masz jakieś zapytanie lub też chcesz się ze mną podzielić spostrzeżeniami to proszę o kontakt mailowy, gdyż rzadko odpisuję na komentarze pod postami. Proszę o wyrozumiałość i dziękuję za obecność w moich skromnych progach. Komentarze anonimowe, wulgarne oraz obrażające innych są kategorycznie usuwane.