Jakiś czas temu zachwyciłem się wywiadem - rzeką z Małgorzatą Braunek. Cieślar zadawał pytania niebanalne, pozbawione płytkości czy chaosu. Takie powstają z wielkiej zażyłości między ludźmi. Kiedy zobaczyłem, że Cieślar wydał coś nowego, bez chwili wahania zakupiłem "Ułudę", licząc na coś, co mnie porwie, przez co będzie mi trudno przejść obojętnie, jak to miało miejsce w "Jabłoń w ogrodzie. Morze jest blisko".
"Ułuda" jest książką, której nie jestem w stanie jednoznacznie określić, czy też nie chcę jej oceniać. Nie znam się na buddyzmie, na hinduizmie, a na tym bazuje ta książka. Wiele nieznanych mi sformułowań bardzo mnie wymęczyła, a całość jakoś specjalnie nie zaskoczyła, nie porwała, za to doznałem bardzo negatywnych doświadczeń w trakcie lektury. I nie wiem, czego one są skutkiem.
O czym traktuje "Ułuda"? Wbrew tytułowi nie jest to prosta odpowiedź. Życie, śmierć itd. Autor pokazuje, że nie istniejemy. Jesteśmy czymś w rodzaju hologramu, a nasze życie to tylko ułuda. Tak można to streścić w jednym zdaniu.
Opowieść o podróży Mateusza do Indii, gdzie ma rozsypać prochy swojej przyjaciółki Igi. Iga wyznawała buddyzm. Spotyka ludzi, którzy nagle znikają, jakby ich nie było, rozmawia z "duchami", nic nie jest prawdziwe. Oczywiście poznaje "prawdziwego" , mówiącego mu, co jest prawdziwe, a co tylko mirażem.
Artur Cieślar stworzył zlepek metafizycznych myśli, popartych religiami, które są mi obce i to się nie zmieni. Nie przekonał mnie do tej książki, ale szanuję jego spojrzenie na świat i religię. Lektury nie oceniam. Bez wątpienia znajdzie zwolenników. Ja się do nich zdecydowanie nie zaliczam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Szanowny czytelniku. Jeżeli masz jakieś zapytanie lub też chcesz się ze mną podzielić spostrzeżeniami to proszę o kontakt mailowy, gdyż rzadko odpisuję na komentarze pod postami. Proszę o wyrozumiałość i dziękuję za obecność w moich skromnych progach. Komentarze anonimowe, wulgarne oraz obrażające innych są kategorycznie usuwane.