Rozmowa z Izabellą Frączyk i konkurs z nagrodami.

Piotr Allan Murphy: Witam serdecznie. Dziękuję za możliwość odbycia tej rozmowy. Nie ukrywam, że pani nazwisko co jakiś czas przewija się na blogach. Pisze pani powieści o kobietach, książki są kierowane dla płci pięknej. Nie ma w tym niczego dziwnego. Pragnę zapytać o genezę powstania tych historii. Są zasłyszane, a może wydumane, czy tez wynikające z własnych doświadczeń?
Izabella Frączyk: Witam i dziękuję za zaproszenie. A historie, no cóż, nie ma możliwości, żeby w stu procentach odciąć się od świata i całkowicie zrezygnować z obserwacji i zebranych doświadczeń, acz jednego konkretnego źródła mojej inspiracji nie potrafię wymienić. Bohater to ktoś, kto pewnego dnia staje przede mną i pcha mnie do klawiatury bym opisała jego historię, którą mi podyktuje. A kto go inspiruje, to tego już nie wiem
PAM: Dorota Terakowska napisała: ” Wszystko ma swoją niewiadomą, nawet to, co jak nam się zdaje, znamy doskonale”. Ile w Pani książkach jest życia, ile sentymentu i bólu istnienia?
IF: 100% życia. Nie myślę o bólu istnienia, a przy tym nigdy nie byłam jakoś nadmiernie sentymentalna. A co jest w moich książkach? Obserwacje rzeczywistości, zlepek przypadkowych informacji, zasłyszane/przeczytane strzępki sensacji, wiele tego… Wszystko, co godne zapamiętania stanowi magazyn cennych zasobów, z którego czerpię na każdym kroku, aczkolwiek robię to nieświadomie, bo zawsze to jednak bohater decyduje.
PAM: W większości swoich powieści pokazuje Pani kobiety poturbowane przez los, mocno doświadczone i wydawać się może w pewnym sensie przegrywające z życiem. Przy tym są niezwykle prawdziwe, podobne do naszych żon, matek, sióstr czy dziewczyn. Czy happy and zawsze gwarantuje szczęście na resztę życia? Wierzy Pani w takie zakończenia, które są w książkach?
IF: A czy życiu mamy zagwarantowane cokolwiek na stałe? Przecież nigdy nic nie jest nam dane raz na zawsze. Bohaterki dostają happy end, ale to jedynie koniec powieści, nie ich życia. Ode mnie dostają naprawione to, co wcześniej się popsuło, a co z tym zrobią w przyszłości, na to już nie mam wpływu. A czy wierzę w szczęśliwe zakończenia? Oczywiście, że wierzę, bo nie cierpię złych zakończeń i jestem urodzoną optymistką
PAM: Współczesne kobiety pragną być silne, niezależne, piękne i szczęśliwe. Nie ma w tym niczego niezwykłego zważając, że to naturalne potrzeby każdego człowieka. Jaka jest pani definicja piękna?
IF: A co to jest, to piękno? Można mieć piękną duszę, piękne nogi i piękne buty, które ktoś inny uzna za skrajnie brzydkie. A czy rzeczywiście współczesne kobiety dążą do tego wszystkiego? Czy chcą być takie silne i niezależne, czy to tylko znak czasów? Przecież nawet najsilniejsza i najbardziej samodzielna kobieta chce czasem móc wesprzeć się na męskim ramieniu i poczuć się „taka mała”. Myślę że szczęście, to jednak pojęcie nadrzędne, a cała reszta, to jedynie względnie atrakcyjny dodatek.
PAM: Zastanawiała się Pani kiedyś nad tym, kto kupuje i czyta Pani książki? Kim są te kobiety, tudzież mężczyźni? Single, gospodynie domowe, a może po prostu bibliofile? Otrzymuje Pani sygnały od czytelników o wpływie powieści na ich życie?
IF: Nie, zupełnie o tym nie myślę, aczkolwiek wśród znajomych, to właśnie mężczyźni kupują moje książki dla kobiet i później czytają sami, tak więc niekoniecznie to tzw. literatura kobieca, ale cóż względy marketingowe rządzą się swoimi prawami. Otrzymuję wiele sygnałów, że moje książki stanowią lekturę dla całych rodzin. Otrzymuję też informacje szalenie poruszające. Nigdy nie sądziłam, że ta moja pisanina, pisana tak trochę dla hecy, przywróci komuś chęć do życia, czy też skłoni do dania sobie kolejnej szansy. To budujące słyszeć, że po miesiącach smutku i żałoby, ktoś przeze mnie znów zaczął się śmiać.
PAM: Które z „dzieci” jest najbardziej ukochane? Pewnie każde wymagało pielęgnacji, uwagi i troski, ale musi być gdzieś to wyjątkowe, szczególnie oczekiwane. Napisanie pięciu książek wymaga mnóstwo czasu, energii i poświeceń. Skąd pani czerpie siły?
IF: „Kobiety z odzysku” oraz „Jak u siebie” to powieści, przy których bawiłam się najlepiej i powstały w tak fajnym czasie, że z przyjemnością wspominam pracę nad nimi, ale też nie mogę powiedzieć, żebym nie lubiła pozostałych. Poza tym każdą z powieści z chwilą ukończenia oddaję jakby w obce ręce. Z chwilą postawienia ostatniej kropki czuję, że to co napisałam przestaje być moje. Nadchodzi czas, żeby się rozstać, otrzepać się jak pies, który wykapał się w rzece, znów wziąć głęboki oddech i niecierpliwie czekać na spotkanie z kolejnymi bohaterami. Obecnie zaczynam pracę nad siódmą powieścią i z powrotem trzeba będzie przysiąść fałdów i poprawić organizację, co w mojej sytuacji stanowi nie lada wyzwanie. No ale ja lubię wyzwania i uwielbiam ten dreszczyk, kiedy akcja się rozkręca
PAM: Większość napisanych powieści uzyskuje status bestselerów. Uczestniczy pani w spotkaniach autorskich, spotyka się z czytelnikami, jest dostępna na facebooku. Czym dla pani są chwile, w których staje pani po drugiej stronie, wpatrując się w nieznajome twarze?
IF: To bardzo miłe chwile i traktuję je jako formę nagrody. Chyba każdy z nas lubi, gdy ktoś inny lubi to, co robimy. Uznanie czytelników, to największa satysfakcja, która daje pozytywnego kopa zwłaszcza, że do mojej twórczości podchodzę z dużym dystansem i często z przymrużeniem oka.
PAM: Dobry pisarz to wierny obserwator zachowań ludzkich, gawędziarz i manipulant. Jaka jest pani recepta na przyciągnięcie czytelnika i zatrzymaniu go na dłużej?
IF: Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Chyba nie mam żadnej recepty, poza tym, że staram się by realia były polskie, takie dzisiejsze i nasze, a bohaterowie wyraziści i po prostu ludzcy. Szał mnie ogarnia na te wszystkie eteryczne, wzdychające piękności o smukłej kibici, spijające herbatkę z porcelanowej filiżanki, gdy pod oknem kwitnie wypomadowany adorator w lakierkach i wykrochmalonej koszuli... Nie, nie, to nie dla mnie
PAM: Czy oprócz prozy życia czerpie pani również inspiracje z utworów ulubionych pisarzy? Kim są „bogowie literaccy” Izabelli Frączyk?
IF: Absolutnie nie. Paradoksalnie, odkąd zaczęłam pisać, czytam bardzo niewiele, bo cały czas się boję, że mogłabym się czymś zasugerować i nieświadomie popełnić plagiat. Dlatego też na wszelki wypadek, jak już coś czytam, zazwyczaj jest to literatura sensacyjna. Intrygi, szpiedzy, papieskie tajemnice, strzelaniny i takie tam. Nikogo nie naśladuję. Piszę po swojemu i cieszę się, że mój styl pomalutku staje się rozpoznawalny.
PAM: Dla wielu pisarzy sam proces twórczy jest forma autoterapii. Wysyłają oni w świat swoje traumatyczne SOS zawoalowane zmienionymi imionami, miejscami wydarzeń itd. Uważa pani, że pisanie na podstawie własnych doświadczeń przynosi ulgę? Gdzie jest granica sprzedania własnych, często intymnych doświadczeń?
IF: Cóż, czasem strach pomyśleć co niektórzy wysyłają w świat. Proza z gatunku dołujących i ambitnych nie zawsze jest dla mnie zrozumiała i często się zastanawiam, „co poeta miał na myśli”, jakie brał dopalacze i cóż takiego ujrzał w tym krytyk. Ale to kwestia indywidualna, jeśli komuś taka terapia pomaga, przynosi ulgę, to proszę bardzo, natomiast ja nie jestem fanką ekshibicjonizmu i nadmiernych udziwnień. Tworzę to, co sama chciałbym czytać i nie mam parcia, by w jakiś sposób uzewnętrzniać tam siebie i własne przeżycia. To po prostu opowieści o życiu i ludzkich relacjach, z lekkim ukłonem z stronę komedii, więc próżno w nich szukać Bóg wie którego dna mojej duszy
PAM: Aktualnie pracuje pani nad nową książką? O czym ona traktuje?
IF: Dosłownie kilka tygodni temu ukończyłam nową powieść o przygodach dwóch przyrodnich sióstr, które o swoim istnieniu dowiedziały się dopiero po śmierci ojca. Obie są skrajnie różne i pochodzą ze skrajnie różnych środowisk. Jedna, ta poczciwa, klepie biedę w bieszczadzkiej wiosce, gdzie diabeł mówi dobranoc, a druga- wyrachowana „suka”- jest stołeczną gwiazdą telewizji śniadaniowej, więc w ich znajomości „będzie się działo”
PAM: Jako czytelnika interesuje mnie projekt pisania. Pisze pani konspekt, rozpisuje plan szczegółowy, czy też idzie pani w pisanie spontaniczne? Przywiązuje się pani do tworzonych postaci, wchodzi z nimi w interakcje?
IF: Piszę całkowicie spontanicznie. Nie mam konspektu, nie robię notatek. Nie wiem, co się stanie na następnej stronie, bo bohaterowie robią, co chcą. Kiedyś próbowałam zebrać w punktach dwa ostatnie rozdziały, by nie pogubić wątków i … pisanie przestało mnie cieszyć. A czy się przywiązuję? Oczywiście. Przecież moje bohaterki są do mnie jakby przyssane przez tych kilka miesięcy, kiedy piszę. Gdy kończę, na chwilę robi mi się jakoś tak pusto i smutno.


PAM: Na koniec chcę zapytać o postać z pani utworów, która najbardziej pasuje do pani cech osobowości. Przy tworzeniu bohaterów wzoruje się pani na konkretnych postaciach? Są to osoby z pani otoczenia?
IF: Raczej staram się tego nie robić. W moich książkach nie ma moich znajomych, rodziny, mnie. Na początku bardzo trudno było wytłumaczyć osobom z mojego otoczenia, że bohaterowie żyją swoim życiem, a nie moim. To oni głoszą własne poglądy, czują własne uczucia, płaczą swoim łzami i śmieją się własną przeponą A kto najbardziej do mnie pasuje? Jedna bohaterka z powieści „Kobiety z odzysku”, ale ona w dalszym ciągu nie jest mną, choć każdy kto choć trochę mnie zna, nie miał wątpliwości, kto stanowił pierwowzór tej postaci. Owszem, jest do mnie podobna z charakteru, ma podobny styl bycia, ale to jest ona, nie ja. A jeśli będę chciała napisać o sobie, to po prostu napiszę autobiografię
PAM: Dziękuję za rozmowę. Życzę kolejnych sukcesów literackich i w życiu osobistym.
IF: Ja również serdecznie dziękuję.

Konkurs:

Pytanie jest proste, ale wymaga pewnego rodzaju kreatywności. Kim powinna być bohaterka kolejnej książki pisarki? Tylko tyle i aż tyle. Najciekawsze pomysły zostaną nagrodzone trzema egzemplarzami najnowszej powieści Izabelli Frączyk "Jak u siebie". Na odpowiedzi czekam do najbliższego poniedziałku tj. 3 listopada do godziny 18.00. Osoby biorące udział w konkursie proszę o podanie adresu e-mailowego. Wyniki konkursu pojawią się 4 listopada do godziny 18.00 w komentarzach pod tym postem. Zwycięzcy są zobowiązani wysłać w ciągu 3 dni swoje dane do wysyłki, która nastąpi z Warszawy. Po trzech dniach nagroda przechodzi na inne osoby. Fundatorem nagród jest Wydawnictwo Prószyński.







"Patron" - Mateusz Lemberg

 Mateusz Lemberg z wykształcenia jest lekarzem weterynarii. Zanim zaczął pisać, amatorsko realizował filmy, odbył podróż na Wschód, rysował też komiksy. Zarabia na życie jako lekarz, uwielbia koty, dobre książki, Hiszpanię i Szwecję. "Patron" jest drugą powieścią Mateusza Lemberga. (za Prószyńskim).

 Po "Patrona" sięgnąłem po zapowiedziach fabuły, która bardzo mnie zainteresowała. Mamy tutaj morderstwo z premedytacją popełnione w kościele i jest jednocześnie świętokradcze ze względu na pewne walory, które dla katolików mogą mieć jednoznaczny wydźwięk. Zabójstwo biskupa jest jakby tłem, mamy tutaj również historie tych dobrych i tych złych. Autor sięgnął po tematy kontrowersyjne, chociażby opisując związek dwóch kobiet, ich niełatwe relacje i plany korekcji płci jednej z nich. Lemberg momentami szokuje, balansuje na granicy wytrzymałości czytelnika, ale nie pozwala mu na odejście. 

 Powieść ma wiele warstw, przypominających tort. Każda warstwa pasuje do poprzedniej.  Jest wątek kryminalny, społeczny, religijny i psychologiczny. Sama historia jest niezwykle mroczna. W kolejnych osłonach krążymy, cofamy się i analizujemy fabułę.

 Samo rozwiązanie zagadki w postaci odszukania mordercy nie należy do najłatwiejszych. Autor bawi się z czytelnikiem, podsuwa tropy prowadzące do ślepych zaułków. Robi to w mistrzowski sposób. Lemberg miał sposób na ciekawą fabułę i dobrze ją opisał. Dla mnie majstersztykiem jest opis odkrycia morderstwa przez siostrę zakonną i doskonały pomysł na ubarwienie odkrycia denata i sam opis zwłok.

 "Patron" jest książką dla ludzi o silnej konstrukcji psychicznej. Nie ma tutaj prostych historii. Poznajemy twarde życie grupy ludzi i ich dylematy. Z pewnością nie jest to historia dla nastolatków. Koneserzy kryminałów będą zachwyceni. Pozostali czytelnicy mogą książkę odebrać w różny sposób.

 "Patron" przekracza granice gatunkowe. Mam wrażenie, ze sam pisarz chciał sprowokować czytelnika do myślenia i sprawdzić jego tolerancję na tematy tabu. Polecam jako lekturę dla dorosłych i nie obawiających się nocnych koszmarów. 

Niespodzianki dla czytelników

 Pewnie cześć czytelników zauważyła mój powrót do wywiadów z pisarzami. Kogo będę gościł w najbliższych tygodniach. Będą to: Izabella Frączyk, Mateusz Lamberg, Małgorzata Kalicińska oraz Konrad Jerzak vel Dobosz -  człowiek znający portugalski, angielski, francuski, hiszpański, włoski, esperanto, czeski, trochę słabiej arabski, niemiecki, rosyjski, rumuński, hindi, chorwacki, tamilski, suahili itp. Ale to nie wszystko. Poliglota jest właścicielem wydawnictwa i każdy czytelnik bloga otrzyma zniżki na jego książki. Mój gość udowodni, że języków może nauczyć się każdy. Tak więc już teraz zapraszam do śledzenia wpisów. 

 Prawie każdy wywiad będzie związany z konkursem, a co za tym idzie, do wygrania będą interesujące książki autorów, z którymi będę rozmawiał. Zapraszam serdecznie.

"Niemy strach" - Graham Masterton


 Graham Masterton jest dobrze znany polskim czytelnikom. W naszym kraju została przetłumaczona większość jego książek, a sam autor stał się ulubieńcem polskich blogerów i tysięcy fanów jego dzieł.
 Do twórczości Mastertona wróciłem po kilku latach, obiecując sobie wiele emocji. Masterton kojarzy mi się ze strachem, z uzależnieniem od lęku, który w doskonały sposób wypływa z jego opowieści grozy. Jak było w "Niemym strachu"? 

 Poznajemy Holly Summers, kobietę czytającą z ruchu warg. Dar ten posiadła w dzieciństwie, było następstwem przebytej choroby. Jej umiejętności wykorzystuje policja, wysyłając ją w miejsca, w których nie ma możliwości założyć podsłuchu. Holly również niesie pomoc dzieciom maltretowanym przez rodziców. Kobieta bierze udział w akcjach, często bezpośrednio narażając się na niebezpieczeństwo ze strony agresywnych psychopatów. Kiedy uczestniczy w jednej z rozpraw sądowych i świadczy przeciw dorosłemu, ten rzuca na nią klątwę Kruka.

  Po raz pierwszy czytałem napisane coś tam miernego. Nie boję się użyć tego słowa. Mam porównanie do innych utworów autora i wiem, na ile go stać. W tym wypadku poprzeczka jest bardzo zaniżona. Nie jest strasznie, nie jest ciekawie. Rozdziały są krótkie, właściwie niewiele się dzieje, a samo zakończenie wygląda mi jak brak pomysłu na zamknięcie utworu. Większość wątków nie niestety nie jest rozbudowana, a sama historia przypomina rozbudowane opowiadanie. Nie ma tutaj strachu, nie ma tutaj niczego, z czego słynie pisarz. Może wyjątkiem jest scena rodzinnej kłótni i jej konsekwencje.

 Pomyślałem, że Masterton miał kiepski okres, wszak ma do tego prawo, ale nie może zapominać o fanach na całym świecie. Ta książka to wyjątkowo mierny obraz jego twórczości i niestety chcąc pozostać uczciwym względem siebie i czytelników nie mogę polecić "Niemego strachu". Jednak jestem w trakcie czytania innej książki autora i ta zapowiada się obiecująco. Osobiście wybaczam autorowi "słabsze dzieło".

"Czarne skrzydła" - Sue Monk Kidd



 Na tę książkę czekałem kilka tygodni przed jej oficjalną premierą. Istniało ryzyko, że zbyt wielki szum wokół powieści może być celowy i nie musi świadczyć o jakości utworu, a dodatkowo mogła nie trafić w moje gusta. Autorka do tej pory nie była mi znana. Sam jednak wierzyłem w dobry wybór i wkrótce po polskiej premierze udałem się do sklepu. 

 Pierwsze wrażenie było pozytywne. Okładka w czarno – zielono – białych odcieniach wprowadziła mnie w dobry nastrój. Zdjęcie młodej, czarnoskórej kobiety patrzącej z odwagą w bok i drugiej w supeł nie innym stroju, ze spuszczonym wzrokiem wzbudziła mój zachwyt. Okładka sama w sobie jest niezwykle wymowna. 

 Autorka napisała opowieść o silnych kobietach na tle konfliktów rasowych i dylematów moralnych. Sara i Szelma – dziewczynki, a wkrótce kobiety, które połączyła wielka przyjaźń, która przetrwała całe życie. Wolna Sara i Szelma – niewolnica. Biała i czarna. Przepaści, które nie istniały dla młodej dziewczynki Sary. 


To historia zawierająca wiele wątków, ale na pierwszy plan wysuwa się problem niewolnictwa i traktowania czarnoskórych przez właścicieli, oraz widzimy początek ruchu feministycznego. Poznajemy rodzinę Grimkę, apodyktyczną matkę, ojca piastującego urząd sędziowski Sarę, z czasem jej siostrę idącą w ślady Sary.

Sue Monk Kidd napisała wspaniałą książkę osadzając akcję w Karolinie Północnej, pokazując życie plantatorów i właścicieli skupiających szeregi niewolników. To świat pełen strachu, nienawiści i kontrastów. Siostry Grimke są nie są postaciami fikcyjnymi. Dla mnie to jest duża wartość tej książki. Doskonale zarysowane są tutaj postacie niewolników, pokazane jako osoby z duszami buntowników. 

 Pisarka stworzyła wspaniałą opowieść  o XIX-wiecznej Ameryce. Doskonale zadbała o szczegóły, opierając się na dokumentach i opisanych wcześniej historiach.  Czyta się szybko, właściwie chłonie się każdy rozdział. Pisarka podzieliła rozdziały zamiennie, opisując kolejne sceny z punktu widzenia Sary i Szelmy. 
Doskonała lektura na długie wieczory. Serdecznie polecam.

"Anglicy na pokładzie" - Matthew Kneale



 W jednym zdaniu można powiedzieć, że autor opisuje wyprawę morską z Anglii na Tasmanię. Na statku znajduje się przekrój ludzi praworządnych, ale i tych, którzy są na bakier z prawem.  Sama podróż i to wszystko, co zastają na wyspie niewiele ma wspólnego z biblijnym rajem, w którego istnienie wierzył pastor Geoffrey Wilson. Sama podróż weryfikuje przekonania mężczyzn na temat życia, skupionych na własnych i nieomylnych przekonaniach. Tak naprawdę wiele ich dzieli, ale czy jest wspólny mianownik? Rozmowy Wilsona i Pottera pokazują przepaść w przekonaniach i w działaniach. Pasażerowie nie mają pojęcia, z kim przyszło im płynąć. Czy podróż morska coś zmieni w ich życiu? Kneale pokazuje ludzkie ułomności, ślepą wiarę w nieomylność własnych przekonań.  
Kolejna opowieść, która dzieje się w epoce wiktoriańskiej. Nawiasem mówiąc jest to okres, w którym pisarze często osadzają swoje historie, co ma swoje uzasadnienie. Każda postać jest wyrazista, autor poświęca jej wiele stron, zaspakajając ciekawość czytelnika.
Tę książkę można odebrać również jako ciekawą metodę do poznania historii. Brytyjska kolonizacja zmieniła naturę wyspy, odbierając jej ostatecznie pierwotny urok i pozbawiając nieodwracalnie aury tajemniczości.
 Książka zdecydowanie różni się od innych tytułów na tle kolejnych nowości. Wydawnictwo „Wiatr od morza” zaprosił do współpracy dwudziestu jeden tłumaczy. Jest to nowość i doskonała decyzja wydawcy. Każdy rozdział jest tłumaczony przez kolejnego tłumacza. Zapewniam, że efekty są powalające. Dostajemy tłumaczenie, które przenosi nas w inne czasy, w inne wymiary i sprawia, że odbywamy długą podróż z angielskimi dżentelmenami.
 Dlaczego warto sięgnąć po tę lekturę? Po pierwsze doskonałe tłumaczenie, po drugie ciekawa historia, a na koniec wiele godzin w zupełnie innym świecie, który jest barwny i inny od tych, które znamy.
 W książce odnajdujemy momenty, które nas poruszają, ale i pełne humoru. Na ponad pięciuset stronach dostajemy opowieść, którą można nazwać przygodową.
 Czym jest ta książka? Ukazuje różnice, które tkwią w naszych spojrzeniach na jedne kierunek. Każdy z nas będzie widział coś zupełnie innego.Widzimy to co różni i to co łączy.
Warto sięgnąć. Gwarantuję wspaniałą zabawę i refleksję. Takie książki uczą człowieczeństwa i targają wrażliwe struny człowieczeństwa. To powieść napisana z dużym zaangażowaniem w szczegóły i przez znawcę tematu. Polecam.

"Przerwana podróż" - Irena Matuszkiewicz



 Poznajemy kilka historii ludzi, którzy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie na przystaniu autobusowym. Autorka wcześniej zaznajamia nas z postaciami pokazując ich często pokręcone losy. Mniej więcej w połowie tekstu (czytałem wersję elektroniczną) byłem wściekły na niektóre postacie, których zachowanie nie było takie, jak być powinno. Ale cóż. Samo życie. A autorka pokazuje nam, że następstwo tragicznych wydarzeń jest sumą naszych wyborów. Nie chcę tutaj analizować poszczególnych postaci, ale autorka postarała się o ich różnorodność. 

 Kolejnym plusem jest język, który nie jest wydumany, ale prosty i książkę czyta się szybko. Książkę można podzielić na trzy części. Losy przed wypadkiem, opis wypadku i to, co wydarzyło się potem. Było mi smutno, że pisarka uśmierciła jedną z pozytywnych postaci, a ocaliła te mniej lubiane. Ale nic nie dzieje się przypadkowo.
Osobiście odebrałem tę opowieść, jako ostrzeżenie dla ludzi i wypływające z treści głębokie treści moralne. „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie” chciałoby się teraz powiedzieć. Jako to w życiu bywa nie zawsze jest sprawiedliwie. 

 Przyznaję się do faktu wielkiego zaangażowania w treść. To taka życiowa historia, której czytanie człowieka porusza i skłania do refleksji. Powinny po nią sięgnąć szczególnie młode kobiety, ale nie tylko. Mam jednak świadomość do czytelników. Obawiam się, że postacie pokroju książkowej Moniki nie czytują książek. Doskonała proza obyczajowa.
To była moja pierwsza przygoda z autorką, ale z przyjemnością sięgnę po inne tytuły. Z pewnością się nie zawiodę. Oczywiście serdecznie zachęcam do lektury każdego, kto kocha powieści obyczajowe z naszego podwórka.

Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...