Prawie majowo...

  Witam weekendowo i prawie majowo. Niestety, nie każdy ma możliwość świętowania i pławienia się w lenistwie długiego weekendu. Ktoś musi pracować, aby...ale dosyć malkontenctwa. 

  Przepraszam tych, którzy czekają i czytują wywiady z pisarzami. Niestety, autor przewidziany na dzień wczorajszy nie odpowiedział na moje pytania. Nie mam pojęcia co się stało. Ale czasami tak się zdarza. Nie jest to zależne ode mnie.  Myślę, że ten czas nadrobimy. 

  Kolejna sprawa to sprawa wymiany książek. Dzisiaj w czasie surfowania natchnąłem się na stronę. Zdaję sobie sprawę, że wśród jest znane zjawisko wymieniania się książkami, więc może ktoś i na podanej stronie znajdzie coś godnego uwagi? 

   Życzę Wam spokojnego, ciepłego i szalonego weekendu, aby był bardzo długi. Koniecznie z ciekawą lekturą przed sobą. 


"Siostrzyca" - John Harding

  Jestem wzrokowcem i stąd już na wstępie moja fascynacja tą książka. jak widzimy, na okładce widzimy porzucone łyżwy z butami do jazdy po lodzie. Kiedy dotykamy okładki, czujemy wypukłość. Do tego współgrające ze sobą kolory zgniłej zieleni i pozostałe barwy sprawiają, że na okładkę nie sposób nie zwrócić uwagi.

  Kiedy otrzymałem propozycje przeczytania właśnie tej książki od Pani Bożeny z Wydawnictwa Mała Kurka cieszyłem się jak dziecko. Czytałem recenzje wielu blogowiczów, a na nich właśnie buduje swoje zdania o książkach. Tym razem nie mogło być inaczej.Czułem, że ta książka jest nietuzinkowa.

  Sam Autor, John Harding jest jednym z najbardziej wszechstronnych brytyjskich pisarzy  współczesnych. Jest autorem czterech powieści, bardzo różniących się od siebie. Urodził się i dorastał w małej wiosce Fenland w Isle of Ely, Cambridgeshire. Uczył się w szkole wiejskiej i miejscowego gimnazjum i czytać po angielsku w Kolegium św Katarzyny w Oksfordzie. Poza krótkim okresie pracy w gazetach i czasopismach jak reporter i redaktor był pisarzem i jako pisarz całe życie pracuje. Jego pierwsza powieść, Co zrobiliśmy nasze wakacje (2000) była na krótkiej liście do WH Smitha Talen Award Nowe i stała się bestsellerem. Druga powieść Johna Hardinga była chwalona przez krytyków, póki słońce świeci (2002). One Big Cholera Puzzler (2005), kolejny ogromny sukces krytyczny, przyniósł mu pierwszą publikację w USA. Jego najnowsza powieść to Florencja i Giles (2010) , gothic literacki thriller zainspirowany  klasyką The Turn of the Screw.

 "Siostrzyca"  przypominała mi trochę w swojej narracji Jacka z opowieści "Pokój". Dotyczy to faktu,  że w tej niezwykłej powieści narratorem jest dziecko - dziewczynka o imieniu Florence. Udajemy się na stary, angielski dwór, który jednocześnie jest miejscem tajemniczym i jak się okazuje nie do końca zwykłym i bezpiecznym. Wiele rzeczy jest zakazanych, ale to nie przeszkadza ciekawskiej Florencji w łamaniu tych zakazów. Dzięki temu odkrywa przerażające fakty z przeszłości, które wkradają się w teraźniejszość i niedaleką przyszłość. A historia opowiedziana przez Hardinga zaskakuje każdego, kto ją czyta. Do tego mistrzowsko skonstruowane i dopieszczone zdania sprawiają że książkę czyta się niemal jak Biblię, powoli i ze zrozumieniem. Ja w tej książce znalazłem to, co znajduje rzadko w powieściach - tajemnicę, napięcie, pięknie namalowany stary dom z zagadkami i perfekcyjny język, który w sposób mistrzowski oddał czasy tamtej epoki. 

 Autor w "Siostrzycy" bawi się z czytelnikiem w grę słów, w grę niedomówień i zakodowanych obrazów, co jest świetnym dopełnieniem całości. To inteligentna proza z którą rzadko się ma do czynienia czytając współczesnych pisarzy. Ja sam z przyjemnością przeczytam kolejne dzieła Johna Hardinga. Jestem przekonany, że się nie zawiodę. Polecam każdemu.

 

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu  

 

 


"Opowiadania wszystkie" - Leopold Tyrmand

 Z okładki wydawcy:

W opowiadaniach Tyrmanda znajdziemy mozaikę, z której można poskładać jego życie. Mozaikę barwną i niezwykłą. Jak cała jego twórczość. Jak cały Tyrmand.

Opisywał swoje przeżycia wojenne, fascynację sportem, snuł rozważania nad naturą ludzką. Ale przede wszystkim pisał o sobie, a pisząc o sobie - opisywał otaczający go świat. A miał z czego czerpać. 

   Leopold  Tyrmand był mi do tej pory nieznanym autorem. To nie oznacza, że o nim nie czytałem. Wręcz przeciwnie. Co jakiś czas z portali literackich, czy też spod pióra blogerów wyskakują fantastyczne recenzje opiewający talent i warsztat tego człowieka. Ostatecznie i ja otrzymałem szansę, aby się przekonać i zweryfikować to, co Tyrmand przekazuje mnie, jako potencjalnemu czytelnikowi.

 
   Leopold Tyrmand urodził się w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Dziadek ze strony ojca, Zelman Tyrmand, był członkiem zarządu warszawskiej synagogi Nożyków. Ojciec, Mieczysław Tyrmand, posiadał hurtownię skór. Matką Tyrmanda była Maryla Oliwenstein. Jego rodziców podczas wojny wywieziono do Majdanka, tam zginął jego ojciec. Matka przeżyła wojnę, wyjechała do Izraela. Tyrmand nie ukrywał, że pochodzi z rodziny mieszczańskiej, ale nigdy nie wspominał o swoim żydowskim pochodzeniu, np. na kartach Dziennika 1954 rozważał skandynawską etymologię swojego nazwiska.
W 1938 Tyrmand ukończył warszawskie gimnazjum im. A. Kreczmara. Wyjechał wtedy do Paryża, gdzie przez rok studiował na wydziale architektury Académie des Beaux-Arts, czyli Akademii Sztuk Pięknych. Tam zetknął się po raz pierwszy z zachodnioeuropejską kulturą oraz amerykańską muzyką jazzową. Obie te fascynacje pozostawiły trwały ślad w jego twórczości. 
Po wybuchu wojny Tyrmand przebywał w Warszawie, po kilku tygodniach przedostał się do Wilna, gdzie szybko stał się osobą popularną wśród tamtejszych uchodźców. Poznał wtedy m.in. Franciszka Walickiego, z którym połączyło go zainteresowanie jazzem. W czerwcu 1940 miasto zajęły wojska radzieckie. Tyrmand podjął wówczas pracę w wydawanym po polsku dzienniku Prawda Komsomolska. Publikował tam przez blisko rok codzienne felietony polityczno-propagandowe "Na kanwie dnia", zajmował się też tematyką sportową. Tyrmand dopiero w 1967 przyznał publicznie, że pracował dla komunistycznej gazety[1]. Henryk Dasko tak wyjaśnia ówczesne zajęcie Tyrmanda: miał wtedy dwadzieścia lat, był uciekinierem z okupowanej Warszawy, pozbawionym jakiegokolwiek osobistego lub środowiskowego doświadczenia z systemem komunistycznym. Pochodził z rodziny liberalnej, w której nie istniała antyrosyjska tradycja, istniały natomiast żywe sympatie lewicowe, (...) brat ojca, Jerzy Tyrmand, przyjaciel i współpracownik Oskara Langego, był komunistą i w latach dwudziestych przebywał przez dłuższy czas w Rosji.
Jesienią 1940 za pośrednictwem Waldemara Babinicza nawiązał kontakty z jedną z konspiracyjnych grup niepodległościowych. W kwietniu 1941 Tyrmand wraz z dwoma kolegami (Andrzejem Kornowiczem i Leszkiem Zawiszą) zostali aresztowani przez NKWD. W maju całą trójkę skazano na osiem lat więzienia za przynależność do antyradzieckiej organizacji[2]. 22 czerwca 1941 po ataku Niemiec na Wilno Tyrmandowi i Kornowiczowi udało się uciec z rozbitego bombami transportu kolejowego i wrócić do Wilna.
Aby uniknąć identyfikacji jako Żyd (był w Wilnie osobą znaną), Tyrmand zdobył dokumenty na nazwisko obywatela francuskiego i zgłosił się dobrowolnie na roboty do Niemiec, chcąc, jak twierdził, dostać się do Francji[3]. W III Rzeszy pracował m.in. jako tłumacz, kelner, robotnik kolejowy i marynarz. W tej ostatniej roli próbował przedostać się w 1944 do neutralnej Szwecji. Z niemieckiego statku uciekł w norweskim porcie Stavanger, został jednak schwytany i osadzony w obozie koncentracyjnym Grini, niedaleko Oslo. Tam doczekał końca wojny.

Po wojnie Tyrmand pozostał przez ponad rok w Danii i Norwegii. Pracował dla Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, był też korespondentem Polpressu w Norwegii, następnie kierownikiem biura prasowego polskiego poselstwa w Kopenhadze. W kwietniu 1946 powrócił do Warszawy.
Zaczął pracę jako dziennikarz w Agencji Prasowo-Informacyjnej, następnie w redakcji Przekroju. Pisał w wielu ówczesnych pismach: Przekroju, Expressie Wieczornym, Tygodniku Powszechnym, Rzeczpospolitej, Dziś i Jutro oraz Ruchu Muzycznym. Specjalizował się w recenzjach: teatralnych, muzycznych i sportowych. W 1948 podczas Kongresu Intelektualistów we Wrocławiu przeprowadził wywiady m.in. z Pablem Picasso i Julianem Huxleyem. W 1947 ukazał się jego pierwszy zbiór opowiadań wojennych Hotel Ansgar. Przez dwa lata pracował również w Polskim Radiu.
W 1950 Tyrmanda usunięto z redakcji Przekroju po napisaniu recenzji turnieju bokserskiego, w której skrytykował stronniczość radzieckich sędziów (sam turniej zakończył się protestami kibiców oraz interwencją milicji). Dzięki pomocy długoletniego przyjaciela - Stefana Kisielewskiego znalazł pracę w Tygodniku Powszechnym. Jednak w marcu 1953 Tygodnik Powszechny zamknięto po odmowie druku oficjalnego nekrologu Stalina. Tyrmand został wówczas obłożony nieoficjalnym zakazem publikacji.
Frustrację związaną z przymusową bezczynnością Tyrmand przelał na łamy Dziennika 1954, w którym relacjonuje pierwsze trzy miesiące roku 1954. Jawił się w nim jako przeciwnik komunizmu i ustroju socjalistycznego. Niewiele jednak wspomina o polityce, raczej z sarkazmem piętnuje cywilizacyjne, kulturowe i gospodarcze zacofanie Polski Ludowej. Dziennik zawiera również ostre sądy o wielu postaciach ówczesnej sceny kulturalnej. Tyrmand nie szczędzi również opisów swoich własnych przygód miłosnych.
Pisanie Dziennika przerwało w kwietniu 1954 zlecenie od wydawnictwa Czytelnik na napisanie Złego. Sensacyjną powieść o powojennej Warszawie wydano w grudniu 1955. Szybko stała się bestsellerem, a jej autor - rozpoznawalną postacią. Złego, który w wielu miejscach przemycał krytykę powojennych porządków, traktowano jako jeden ze zwiastunów odwilży w polskiej literaturze. Niemniej krytyka przyjęła książkę chłodno.
W kwietniu 1955 ożenił się ze studentką ASP, Małgorzatą Rubel-Żurowską, ich małżeństwo nie przetrwało długo. Drugą żoną Tyrmanda została pod koniec lat 50. dziennikarka Przekroju ds. mody, późniejsza projektantka Barbara Hoff. Pisarz, znany ze swojej bezkompromisowości oraz niekonwencjonalnego stylu życia (słynne były jego kolorowe skarpetki; zob. bikiniarz), stał się liderem powstającego ruchu jazzowego w Polsce. Organizował festiwale i koncerty, wydał też monografię U brzegów jazzu.
Passa literacka Tyrmanda trwała do roku 1958. Wydał jeszcze pierwszą część minipowieści Wędrówki i myśli porucznika Stukułki oraz zbiór opowiadań Gorzki smak czekolady Lucullus. Wraz z zaostrzaniem polityki wewnętrznej przez rządy Władysława Gomułki represje dotknęły też Tyrmanda. Cenzura zatrzymywała mu kolejne powieści, jak Siedem dalekich rejsów, odmawiano też wznowień (Zły stał się w ten sposób "białym krukiem"). Ostatnią powieścią, którą udało mu się podczas pobytu w Polsce opublikować był Filip (1961). Zgodę na ostatni wyjazd za granicę otrzymał w 1959, potem odmawiano mu paszportu. Władza piętnowała w ten sposób jego ostentacyjnie "burżuazyjny" styl życia.
Kolejną niewydaną w Polsce powieścią Tyrmanda stało się ukończone w 1964 Życie towarzyskie i uczuciowe. Piętnował w niej postawy moralne środowiska inteligencji twórczej - pisarzy, dziennikarzy i filmowców, przede wszystkim ich służebną rolę wobec komunistów. Pod fikcyjnymi postaciami bohaterów, w łatwy sposób można było rozpoznać autentyczne postaci ówczesnej polskiej kultury. Fragmenty książki, będące pamfletem na popularny warszawski salon Ireny Krzywickiej, wydrukowano w (warszawskim) tygodniku Kultura. Wywołały one skandal w środowisku literackim.
Paszport otrzymał dopiero w 1965, a z Polski wyjechał 15 marca 1965. Decyzję o powrocie uzależnił od szans na wydanie Życia towarzyskiego i uczuciowego. Powieść została jednak zatrzymana przez wydawnictwo, Tyrmand wydał ją w 1967 w paryskim Instytucie Literackim
W 1965 Tyrmand podróżował po Europie oraz Izraelu (tam spotkał się z matką). Na początku 1966 odwiedził Stany Zjednoczone. Najpierw korzystał ze stypendium Departamentu Stanu, przyznanego mu jako "znaczącej postaci opiniotwórczej". Po kilku miesiącach podjął decyzję o pozostaniu w Stanach Zjednoczonych na stałe. Początkowo publikował w paryskiej Kulturze, ale szybko stał się postacią rozpoznawalną na amerykańskiej scenie publicystycznej. W latach 1967-71 współpracował z renomowanym tygodnikiem The New Yorker, wydał też zbiory esejów: Dziennik amerykański oraz Zapiski dyletanta. W epoce kontrkultury i młodzieżowego buntu, Tyrmand okazał się być zwolennikiem wartości konserwatywnych, ostro sprzeciwiając się tendecjom lewicowym. Mottem jego twórczości z tego okresu stało się zdanie: "Przybyłem do Ameryki, aby bronić jej przed nią samą". Wykładał na takich uczelniach, jak State University of New York i Uniwersytecie Columbia.
W 1971 The New Yorker, a następnie inne wydawnictwa, odrzuciły mu pamflet na komunizm, wydany później jako Cywilizacja komunizmu. Wszedł również w konflikt z Jerzym Giedroyciem i zaprzestał publikacji w Kulturze. Tyrmand, uznając się za prześladowanego przez "kulturę liberalną", nawiązał współpracę ze środowiskami konserwatywnymi. Trafił do założonego przez Johna A. Howarda The Rockford Institute. W 1976 rozpoczęli wydawanie miesięcznika Chronicles of Culture, który do dziś jest jednym z ważnych głosów amerykańskiego konserwatyzmu, a właściwie jego odmiany zwanej paleokonserwatyzmem. Wydawał również nieregularny periodyk The Rockford Papers. W latach 70. zredagował ponownie Dziennik 1954 i wydał go w 1980. Książka zyskała rozgłos na emigracji i w kraju, gdzie krążyła w drugim obiegu aż do pierwszego oficjalnego wydania w 1989 (jeszcze z ingerencjami cenzury).
Poglądy Tyrmanda w latach 70. ulegały zaostrzeniu. Krytykował mainstreamowe amerykańskie media oraz Hollywood, wskazując na niszczenie etosu tradycyjnych wartości, a nawet "pogrom i holocaust kulturowy". Oskarżany w Polsce o pornografię, w Stanach zarzucał deprawację magazynowi Playboy.
W sierpniu 1971 ożenił się po raz trzeci - z Marry Ellen Fox, jego czytelniczką, doktorantką iberystyki na Uniwersytecie Yale. W styczniu 1981 urodziły im się dzieci: bliźnięta, Rebecca i Matthew. 19 marca 1985, Tyrmand zmarł na zawał serca podczas wakacji w Fort Myers na Florydzie. Miał 65 lat.
(za wikipedia)


  Tak niezwykła postać nie może pisać banalnie. Przekonała mnie o tym książka  "Opowiadania wszystkie". O czym ona traktuje? Tyrmand pisze o życiu w trudnych czasach powojennych, ukazując jednostki ludzkie w rożnych sytuacjach i momentach życia, które składają się w całości na opowieść o ludziach - gigantach. Ludzie giganci to często bezimienne jednostki, żyjące w szarości otoczenia, a czasami to osoby, na które zwrócone są oczy innych ludzi. Autor pisze o przeżyciach wojennych, o sporcie, ale snuje również filozoficzne rozważania nad człowiekiem, pokazując go z różnych stron, w rożnych formach i kolorach życia. Dla mnie Tyrmand jest nowo odkrytym mistrzem opowiadania. Dawno nie czytałem lektury tak poruszającej  i ukazującej nie zafałszowaną prawdę o człowieku. Ta książką, mimo upływu lat w jakich powstała niesie w sobie świeżość. Tyrmand pisał o świecie, nie ograniczając się do Polski. Ciesze się, że mogłem wybrać się w tą, jakże wyboista drogę z takim człowiekiem, który potrafił mi pokazać świat w taki sposób, że mnie zaskoczył tym co zobaczyłem. Z przyjemnością sięgnę po kolejne dzieła -tak właśnie - po dzieła Leopolda Tyrmanda. To nie jest czytadło, ale książka która porusza. Życzyłbym sobie i innym czytelnikom więcej takowych książek w naszym życiu. Serdecznie polecam.


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu




  

"Z ukrycia" - Erica Spindler

Z| okładki książki:

Trzy nastoletnie przyjaciółki, Andie, Julie i Raven, wspólnie podglądają tajemniczą parę kochanków. Niewinna ciekawość dziewcząt przeradza się z czasem w mroczną obsesję. Fascynacja perwersyjną erotyczną grą popycha je do działań, na które nigdy wcześniej nie starczyłoby im odwagi. Pewnego dnia podglądana przez nie kobieta ginie okrutną śmiercią, a jej kochanek znika… Policji nie udaje się ustalić jego tożsamości, a śledztwo w sprawie morderstwa kończy się fiaskiem.
Piętnaście lat później Andie, Julie i Raven otrzymują anonimowy list z pogróżkami. Od kogoś, kto doskonale wie, dlaczego tak bardzo chciałyby zapomnieć o przeszłości. Ich przyjaźń i wzajemne zaufanie zostaną wystawione na najcięższą próbę, a morderca uderzy jeszcze raz…

  Erica Spindler jest amerykańską autorką, specjalizującą się w thrillerach romantycznych. Mieszka wraz z mężem i dwoma synami w stanie Luizjana pod Nowym Orleanem. Wierzy w przeznaczenie, bo gdyby nie przeziębienie, którego nabawiła się w lecie 1982 roku, prawdopodobnie nigdy nie zaczęła by pisać: kiedy kupowała lekarstwa na uporczywy kaszel, od ekspedientki dostała romans Harlequina. Lektura tak bardzo się jej spodobała, że przez kolejne sześć miesięcy przeczytała wszystkie romanse, które tylko udało jej się zdobyć. Mimo że, od dziecka pragnęła zostać malarką,, zdecydowała, że zacznie pisać. Nie trzeba było długo czekać, żeby zrozumiała, że jest to coś, co chce robić w życiu.
  Kiedy zabierał się za czytanie, nie liczyłem na coś specjalnego. To był mój błąd. Książka mnie wciągnęła i długo nie wiedziałem, kto zabija, chociaż wydawać się może , że autorka zabójcę podaje nam na tacy. Czy oby tak jest naprawdę? Autorka napisała książkę, która nie pozwalała mi zasnąć. Wieczorem, przed snem zastanawiałem się kto jest tajemniczym panem X. Lubię książki, które wciągają mnie do tego stopnia, że myślę o nich często. Kolejnym plusem są dialogi i doskonała charakterystyka postaci trzech przyjaciółek, pokazana ich w wieku dziecięcym i kilkanaście lat później, kiedy koszmar z dzieciństwa odżywa,a   tajemniczy morderca powraca. Książkę polecam miłośników thrillerów, oraz kryminałów. ja jestem zakochany w tej pisarce i chcę więcej. Jej styl pisania doskonale do mnie trafia. Nie jest wydumany, ale prosty i jednocześnie szalenie absorbujący. Do tego inteligencja pisarki pozwala na prawdziwą przygodę z książką i bohaterami, którzy towarzyszą nam przez kilkaset stron.  Wydawnictwo Mira znowu stanęło na wysokości zadania i nie żałuje nam wielkości czcionki.To kolejny Plus. Poleca, ale dorosłym czytelnikom ze względu na sceny erotyczne.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu


Problemy z pobieraczkiem i inne przykre wiadomości

 Z wielka przykrością stwierdzam fakt, który nabiera rozpędu. Od ponad roku na łamach bloga prowadzę rozmowy z pisarzami. Są one ogólnodostępne, ale to nie oznacza, że można je sobie zamieszczać na portalach bez mojej zgody. A jest to coraz częstsze zjawisko. Oczywiście, ja nie mam nic przeciw temu, ale wychodzę z założenia, że wypada zapytać o zgodę. To tyle. W najbliższym czasie pojawi się odpowiednia notatka dotycząca zakazu kopiowania bez mojej zgody. Jestem zdziwiony, że wywiady kopiują ludzie, którzy są propagatorami kultury.


  Ja sam rozpocząłem prywatną wojnę z portalem pobieraczek. Zarejestrowałem się, gdyż dostałem wiadomość że tam jest kopiowana w sposób nielegalny moja książka. Zarejestrowałem się i niczego nie ściągnąłem, nawet nie miałem możliwości sprawdzenia. Parę dni temu otrzymałem przed-sądowne wezwanie do zapłaty blisko 100 złotych. Wiadomość otrzymałem  na pocztę elektroniczną, na konto podane w rejestracji. Wcześniej nie słyszałem o pobieraczku, ale okazało się, że wujek Google jest pełen informacji. Sam napisałem list, że nie zapłacę za coś, czego nie korzystam i zostałem wprowadzony w błąd. Opisałem sytuację, ale oczywiście bez odzewu. Ale jestem spokojny. Nie obawiam się procesu. Okazuje się, że ta firma żeruje na naiwności internautów. Tak więc kolejny stres (niepotrzebny).

Wywiad z Piotrem Lipińskim


Piter Murphy: Witaj Piotrze serdecznie. Dziękuję za przyjęcie zaproszenia. Usiądź proszę. Mogę Ciebie poczęstować kawą lub herbatą.  Czego sobie życzysz?

Piotr Lipiński: Poproszę kawę, chyba jestem od niej uzależniony. Rzadko piję herbatę - najczęściej w górach. Na nizinach kawa stawia mnie na nogi, a w górach  - herbata. Nie mam pojęcia, dlaczego.

PM: Piotrze, jesteś reporterem, pisarzem i scenarzystą. Która z tych dyscyplin jest Tobie najbliższa?

PL: Zdecydowanie reportaż. Od niego zaczynałem ponad dwadzieścia lat temu i jemu poświęciłem najwięcej mojego twórczego czasu. Na dokładkę moja ulubiona „działka“ to reportaż historyczny. Żartem czasami mówię, że interesuje mnie każdy news, pod warunkiem, że zdarzył się pół wieku temu. Od jakiegoś czasu dodaję też: albo taki, o jakim myślą tylko fantaści. Bo coraz częściej piszę też teksty związane z nowoczesnymi technologiami. Pisarz i scenarzysta z kolei kapitalne doświadczenia, które pojawiły się sukcesywnie w moim rozwoju. Pierwszą książkę - „Humer i inni“ - wydałem kilkanaście lat temu. To typowy gatunek non-fiction, opowieść o procesie zbrodniarza stalinowskiego. Wkrótce zamierzam ją wznowić jako ebooka. A scenarzysta to „nowość“ ostatnich lat. Zaskakująca dla mnie, bo nie miałem pojęcia, że potrafię pracować nad filmem. A za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem“ dostałem na łódzkim festiwalu nagrodę Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Opowiada historię Jacka Karpińskiego, genialnego twórcę komputerów, który za sprawą władz PRL-u musiał porzucić swoją pasję i zająć się... hodowlą świń. Podczas pracy nad filmem zebrałem bardzo dużo materiału, który chcę wykorzystać też w książce biograficznej. Lubię takie przeplatanie - pokazywanie tego samego tematu w formie i pisanej, i filmowej.

PM: Śledzę Twoje wpisy na fb, a także na Twoim autorskim blogu. Jesteś autorem „Piątej komendy”. Jakiś czas temu pisałeś o tym, że Twoja książka znalazła się na chomiku. Wtedy dokonałeś czegoś, co mnie się nie mieści w głowie. Możesz o tym opowiedzieć?

PL: Kiedy znalazłem swoją książkę na chomiku, zamiast pójść na policję, postanowiłem wydać ebooka. Życie jest zbyt krótkie, żeby walczyć z „piratami“ - to jak zmaganie się z wiatrem. Lepiej spróbować zarobić mimo funkcjonowania „piratów“.
Bardzo ważne było to, że „spiratowana“ książka nie była już dostępna w księgarniach. Wyprzedał się cały nakład. W przypadku papierowych książek często jest to istotny problem. Gdyby ktoś chciał ją przeczytać, to miał do wyboru albo iść do biblioteki, albo szukać w antykwariatach. To niezbyt wygodne rozwiązania. Trzecie wyjście było najprostsze, choć nie przez wszystkich akceptowalne - udać się na „chomika“. W takiej sytuacji postanowiłem czytelnikom dać lepszy wybór - samemu przygotować ebooka. Tak właśnie powstała „Piąta Komenda“. Najpierw to było trochę eksperyment, bardzo mało wiedziałem o przygotowywaniu elektronicznej publikacji i w ogóle o rynku elektronicznych książek. Ale poznawanie wszelkich niuansów okazało się kapitalną przygodą. Mam nadzieję, że jeszcze długi będę się uczył i nie zabraknei mi zapału.


PM: „Piąta komenda” od jakiegoś czasu jest „bestsellerem” w Virtualo. Twoja książka sprzedaje się lepiej niż książki Beaty Pawlikowskiej, Jacka Dukaja czy Cormaca McCartheya. Na innych portalach i w księgarniach sprzedaje się równie dobrze. Jak zaczarowałeś polskiego czytelnika, że wybiera polskiego pisarza, przekładając go nad zagranicznych twórców?

PL: Sam tym jestem zaskoczony, bo kiedy znalazłem się na pierwszym miejscu listy bestsellerów Virtualo, to byłem tam jedynym autorem, który jednocześnie był swoim wydawcą. „Piąta Komenda“ wyszła w zdobywającym w USA popularność systemie self-publishingu, czyli samowydawnictwa. Teoretycznie więc moje szanse w starciu z tradycyjnymi wydawnictwami były niewielkie. Ale moja przewaga polegała na czymś innym: moim całkowitym skupieniu się na promocji ebooka. Tradycyjnie wydawcy na razie nie poświęcają dużej uwagi elektronicznym książkom. Dochody z tego rynku są dla nich zbyt małe. O czym zresztą wprost świadczą ich statystyki: mój znajomy sprzedał w ubiegłym roku kilkanaście tysięcy egzemplarzy papierowych swojej książki i... trzydzieści ebooków.

PM: Czy Twoja „Piąta komenda” jest znakiem, że czas e-booków jest coraz łaskawszy dla twórców self – publishing?

PL: Samowydawnictwo jest znakomite z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względów finansowych. Na papierowej książce autor zarabia 10-15 procent, na ebooku - 30-70 procent. Ale żeby nie było zbyt różowo - selfpublisher zarabia więcej, ale też musi napracować się dużo więcej. Najpierw musi zająć się stroną techniczną przygotowania ebooka i wstawienia do różnych księgarni - czyli jest jednocześnie redaktorem, grafikiem, łamaczem i działem sprzedaży. Potem jednak pojawia się poważniejsze wyzwanie - reklama książki. To wymaga dużo czasu i pracy. Obecności na blogu - www.piotrlipinski.pl/blog, Facebooku - www.facebook.com/pilmedia, Twitterze - www.twitter.com/PiotrLipinski,  forach internetowych. Oczywiście, to przyjemna „praca“, ale pochłaniająca bardzo dużo czasu.
Druga zaleta - być może nawet ważniejsza - samowydawnictwa, to absolutna wolność twórcza. Autor nie traci czasu na szukanie wydawcy, nie wysyła swojej twórczości do kilkunastu wydawnict i nie czeka miesiącami na odpowiedź - tylko od razu przekazuje swoje dzieło do najważniejsze oceny, czyli przedstawia go czytelnikom. Ta droga może okazać się szczególnei interesująca dla debiutantów.

PM: Z wykształcenia jesteś prawnikiem. Wiele lat Twoje teksty ukazywały się w „Gazecie Wyborczej”, a także w innych poczytnych  czasopismach. Fascynuje Cię historia, to głównie o niej pisujesz. Język prawniczy jest językiem trudnym, w pewnym sensie obwarowanym ograniczeniami niezrozumienia  przez laików. W Twojej pracy jest pożądany, czy też pisujesz unikając trudnych terminologii?

PL: Staram się unikać języka prawniczego. Stosuję go tylko wtedy, kiedy użycie potocznego zwrotu mogłoby wprowadzić czytelnika w błąd. Wiele razy przekonywałem sędziów czy prokuratorów, że dla czytelnika nie ma żadnej różnicy między zwrotem „posiedzenie sądu“ czy „rozprawa“ - choć w języku prawniczym to istotne rozróżnienie. Ale oczywiście nie napiszę „pozew w sprawie karnej“, bo pozwy mamy w sprawach cywilnych a nie karnych.

PM: Na kanale „Discovery historia” prowadzisz cykl „Zwarte szeregi”. Możesz nakreślić, czego ten program dotyczy?

PL: Przedstawiam filmy dokumentalne, wyprodukowane przez wytwórnię „Czołówka“. Przed każdą projekcją prowadzę rozmowę z zaproszonym gościem. Lubię rozmawiać - dlatego nagrania do tego cyklu zawsze sprawiały mi przyjemność.

PM: Jesteś autorem takich dokumentów jak: „Siedem rolek pożądania”, oraz „Co się stało z polskim Billem Gatesem?” Trudno jest tworzyć takowe dokumenty, które wymagają ponad podstawowej wiedzy i dostępu do szeregu dokumentów? Przychodzi jakieś zwątpienie, kiedy piętrzą się trudności?

PL: Zwątpienie przychodzi zawsze pod koniec pracy - ale tak samo jest przy pisaniu reportażu, książki czy robieniu filmu. W pewnym momencie autorowi już nic się nie podoba. Kiedy po raz dziesiąty, dwudziesty czytam albo oglądam swój materiał jestem już nim okropnie znudzony. Znam go na pamięć, niczym mnie nie zaskakuje. Przydaje się wówczas oderwanie od tematu, odłożenie go chociaż na kilka dni. Ale kiedy materiał ma swój „deadline“, trzeba go oddać w konkretnym terminie, bardzo trudno o te kilka wolnych dni na zdystansowanie się. Z drugiej strony lubię pracę pod presją, w stresie. Jestem wówczas maksymalnie skoncentrowany. Najgorsza jest praca bez pośpiechu.

PM: Piotrze, jesteś autorem siedmiu książek i współautorem paru kolejnych. Czy możesz powiedzieć, które Twoje dziecko jest Ci najbliższe?

PL: Najmilsza jest zawsze ta ostatnia. W moim przypadku to „Piąta Komenda“. Choć w sensie pisarskim to w znacznym stopniu wznowienie, choć uzupełnione aktualnymi informacjami, ale w sensie twórczym jest dla mnie czymś zupełnie nowym. Bo to wejście w cyfrowy świat. Bardzo duża zmiana. Z Internetu korzystam prawie dwadzieścia lat, jeszcze od czasów, kiedy było to właściwie wyłącznie narzędzie informatyków. Posługuję się więc nim w miarę swobodnie. Ale przez większość tego czasu byłem konsumentem. Czytałem grupy dyskusyjne, blogi. Oczywiście od dawna miałem swoją stronę www.piotrlipinski.pl ale wpisy na moim blogu wrzucałem raczej rzadko. Niedługo przez wydaniem „Piątej Komendy“ zacząłem pisać więcej w Internecie - stałem się w twórczym sensie częścią sieci. Pewnie zresztą też to doświadczenie twórcze było jednym z powodów, dla których zdecydowałem się na wydanie „Piątej Komendy“.

PM: Myślałeś kiedyś o napisaniu książki z gatunku kryminału, powieści obyczajowej, albo fantastyki?

PL: Świetne pytanie! Jeszcze niedawno powiedziałby zdecydowanie: nie. Ale teraz zaczynam myśleć o innej tematyce, pojawiają się jakieś pierwsze szkice. W dzieciństwie zaczynałem od czytania kryminałów i science-fiction. Fantastyka na wiele lat pozostała moją ulubioną czytelniczą tematyką. Co ciekawe, w ogóle nie mogłem się przekonać do fantasy. Dopiero niedawno, kiedy mój trzynastoletni syn przeczytał pięć tomów „Wiedźmina“, ja też postanowiłem mu dać kolejną szansę. Kilkanaście lat temu w ogóle mi się nie podobał, a teraz wciągnął mnie na długie godziny. Do niedawna Wiedźmin wydawał mi się zarozumiałym bucem, a okazał się sympatycznym facetem, z którym można wypić piwo.

PM: Nie mogę nie zapytać o Twoich ulubionych współczesnych pisarzy. Wzorujesz się na jakimś?

PL: Mój ulubieniec to Kurt Vonnegut. Moje ulubione motto pochodzi od niego: „Wszystko to zdarzyło się mniej więcej naprawdę“. Bo choć piszę czysty reportaż, wierny wydarzeniom, zdaję sobie sprawę, że dziennikarz, choćby nie wiem jak się starał, nie zdoła oddać w pełni rzeczywistości.

PM: Czytujesz inne gatunki, niż literaturę faktu?

PL: Miałem okresy, że czytałem mnóstwo literatury sensacyjnej, Folletta, Ludluma, Forsytha. Wcześniej dziesiątki książek science-fiction, Lema, Zajdla, Clarke’a. Ale niedawno przyjrzałem się swoim półkom z książkami i okazało się, że zdecydowanie dominuje literatura historyczna. Czas więc wyrównać proporcje. Jak już wspomniałem, zaczyna mnie wciągać fantasy. Pewnie będę więc nadrabiać zaległości w tym gatunku.

PM: Dociera do ciebie, że przełamałeś pewien stereotyp, że autor który sam wydaje własną książkę w formie e-booka jest grafomanem?   Czy Twoje rekordy sprzedaży „Piątej komendy” dają Ci do myślenia? Spodziewałeś się takowego obrotu sprawy? 

PL: Mam nadzieję, że uda się przekonać czytelników, że samowydanictwo nie wynika ze słabości pisarza ale z jego potrzeby jak największej wolności twórczej. Byłoby mi niezwykle miło, gdyby „Piąta Komenda“ przyczyniła się do tego. Choć pewnie przełamywanie tego stereotypu potrwa jeszcze jakiś czas, bo też rynek publikacji elektronicznych dopiero się rozwija.

PM: Z pewnością nie osiadłeś na laurach i aktualnie nad czymś pracujesz? Zdradzisz tajemnicę, o czym będzie traktowała kolejna książka?

PL: W ciągu najbliższych tygodni powinien się ukazać mój ebook „Humer i inni“. To był mój książkowy debiut. W latach 90. ubiegłego toczył się proces Adama Humera, w latach stalinizmu ważnego funkcjonariusza Ministerstwa Bezpieczeństwa Publiczego. Oskarżano go o torturowanie więźniów. Odpowiadał za znęcanie się nad wieloma ludźmi z antykomunistycznego podziemia. Przeprowadzałem z nim wywiady, kiedy siedział w więzieniu na warszawskim Mokotwie - tym samym miejscu, gdzie prawie pół wieku temu znęcał się nad swoimi ofiarami.

PM: Masz jakieś rady dla początkujących autorów, którzy chcą zostać niezależnymi pisarzami? Jak widzisz najbliższą  przyszłość takowych „szaleńców”? Jawi Ci się apokaliptyczna wizja, a może jest to pozytywna i dobra przyszłość?

PL: Rada jest prosta - po pierwsze pisać. Eksperymentować. I oczywiście jak najwięcej czytać. A potem robić na raz dwie rzeczy - proponować część swojej twórczości tradycyjnym wydawnictwom ale równolegle też wydawać samemu. W końcu to i tak musi trafić pod osąd czytelników. Tradycyjny wydawca czy selfpublishing - to tylko pośrednicy w drodze do czytelnika.


PM: Serdecznie dziękuję za rozmowę. Było mi niezmiernie miło Ciebie gościć. Życzę samych hitów, które wyjdą spod Twojego pióra, a właściwie spod klawiatury.

PL: Również dziękuję za miłą rozmowę! A czytelników bloga zapraszam do „wypróbowania“ mojej „Piątej Komendy“. W Virtualo - ale też w Apple iTunes czy Ebookpoint - można za darmo przeczytać spory fragment. To też duża zaleta ebooków - bez ruszania się z domu można przejrzeć obszerne fragmenty. 



 Fot. Sławomir Kamiński

Podziękowania dla blogerów

 Serdecznie dziękuję za pomoc w poszukiwaniu materiałów, które pomogą mi ostatecznie w napisaniu książki. Nie spieszę się, ale chcę aby nowa powieść była autentyczna i chcę również wracać do ubiegłego wieku, do ludowych wierzeń. Jesteście bardzo pomocni. Ja lubię dziękować, stąd też mój pomysł, aby umieścić Wasze nicki na końcu mojej książki. Nie wiem jak to się potoczy, ale będę do tego dążył. Mam nadzieję, że się zgadzacie. Jeszcze raz serdecznie Wam dziękuję. 


  W najbliższy piątek ukaże się obszerny wywiad przygotowany jak zwykle na potrzeby mojego bloga ze znaną postacią, którą jest Piotr Lipiński. Jeżeli ktoś się zastanawia czy warto przeczytać, niech przeczyta poniższy tekst o autorze:

Rocznik 1967. Z wykształcenia prawnik, z zawodu reporter. Przez prawie dwadzieścia lat związany z „Gazetą Wyborczą”, w której publikował głównie reportaże historyczne. Jego teksty ukazywały się w również w „Radarze”, „Na przełaj”, „Po prostu”, „Polityce”, „Pressie”.
W 1997 r. opublikował pierwszą książkę „Humer i inni”. Opowiadała o zbrodniarzach stalinowskich, którzy przeżyli bezkarnie kilka dziesięcioleci PRL-u, aby dopiero na starość stanąć przed sądem III Rzeczpospolitej. Autor otrzymał wyróżnienie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za reportaż, od którego pochodził tytuł książki.
W 2001 r. ukazała się jego książka „Bolesław Niejasny” – opowieść o Bolesławie Bierucie, komunistycznym prezydencie Polski. Publikacja przerodziła się w cykl książkowy. Drugi tom, „Towarzysze Niejasnego”, poświęcony był współtwórcom komunistycznej Polski (gen. Karol Świerczewski, marszałek Michał „Rola” Żymierski, premier Józef Cyrankiewicz). Tom trzeci, „Ofiary Niejasnego” to historie tych, którzy walczyli z komunizmem (Stanisław Mikołajczyk, Jan Rodowicz „Anoda”, rotmistrz Witold Pilecki”).
Kolejna książka to „Raport Rzepeckiego” – historia życia twórcy powojennego polskiego podziemia antytomunistycznego, a zarazem próba odpowiedzi na pytanie, kim był pułkownik Jan Rzepecki: bohaterem czy zdrajcą?
Piotr Lipiński jest również współautorem kilku zbiorów reportaży (m.in. „Kraj Raj”, „Anna z gabinetu bajek”, „Nietykalni”.)
W „Discovery Historia” prowadzi cykl „Zwarte szeregi”, prezentujący filmy dokumentalne.
Wielokrotnie otrzymał wyróżnienie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za reportaże i nominacje do nagrody „Press” w kategoriach reportaż i wywiad.
Scenariusz filmu dokumentalnego „Dzieci Wehrmachtu”, którego jest współautorem, powstał na podstawie jego reportażu „Zły mundur”, opublikowanego w „Dużym Formacie”. Dla cyklu TVP 1 „Zagadki tamtych lat|” zrealizował w 2009 r. dwa dokumenty „Siedem rolek pożądania”, opowiadający PRL-owską historię... papieru toaletowego oraz „Co się stało z polskim Billem Gatesem?” - barwny życiorys Jacka Karpińskiego, konstruktora polskich komputerów, skazanego na porażkę w komunistycznym kraju (trailer on IMDb.com „What Has Happened with Polish Bill Gates”). Film był prezentowany na festiwalach „Euroshorts” i łódzkim Festiwalu Mediów „Człowiek w Zagrożeniu”. W Łodzi zdobył nagrodę Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich.

Pytanie do blogerów

 Mam pytanie związane z moją drugą powieścią, która jest w zaawansowanym stanie, ale ciągle czegoś w niej brakuje. W związku z tym mam do Was zapytanie. Czy możecie mi podać konkretne tytuły książek, w których znajdę coś na temat przekonań i zabobonów ludzi w XX wieku? Chodzi mi głownie o polskie wsie w latach 1940 do 1980. Do tego poszukuje dobrych opracowań na temat klątwy i  przekleństw (nie mam na myśli łaciny kuchennej). Jakaś etnografia i etnologia? Interesują mnie głownie strony południowo - wschodniej Polski. Będę wdzięczny za każdą wiadomość na ten temat. Interesują mnie głównie rzetelne opracowania.

"Cichy wielbiciel" - Olga Rudnicka

Z notki wydawcy:

Przekonaj się, jak cienka jest granica między uwielbieniem a nękaniem.

Julia jest zwyczajną dziewczyną. Skończyła studia, pracuje, zakochała się. Gdy dostaje bukiet kwiatów od tajemniczego wielbiciela, jest podekscytowana i zaintrygowana. Wiersze, kolejne kwiaty i wiadomości zaczynają ją najpierw niepokoić, a potem przerażać. Nikt nie rozumie jej strachu. Przecież posiadanie wielbiciela jest takie romantyczne. Jak uwolnić się od stalkera, gdy nie wiesz, kim on jest? Ale on wie wszystko o tobie. Wie, gdzie mieszkasz, gdzie pracujesz... i wie, jak zniszczyć twoje życie.

  Olga Rudnicka totalnie mnie zaskoczyła. Autorka zafundowała mi jednodniową, literacką, ekstremalną  jazdę bez trzymanki. Tyle trwało czytanie tej książki.  Teraz rozumiem, co czuła kiedy parę dni temu opowiadała  na spotkaniu autorskim o tym, że płakała w czasie pisania  "Cichego wielbiciela". Młoda, piękna i zdolna autorka znana z humorystycznych kryminalnych opowieści stworzyła książkę zupełnie inną niż do tej pory. Kiedy przekładałem kolejne stronice książki, wtedy targały mną sprzeczne stany. Byłem wściekły, aby po chwili współczuć i główna postać stała mi się bardzo bliska.  Może wynikało to z faktu, że sam blisko dwa lata temu padłem ofiarą staltkingu? Ale dla mnie wszystko dobrze się skończyło. Doskonale oddany realizm sytuacji i świetnie naszkicowany profil psychiczny Julii. Poznajemy dziewczynę uśmiechniętą, radosną i szczęśliwą, a rozstajemy się z ... no właśnie. Autorka w książce nikogo nie oszczędza. Ani Julii, ani jej rodziców, czy tez Pawła - swojego chłopaka. Postacie są dopracowane i bardzo prawdziwe, dobrze wkomponowane w polskie realia współczesności. A sama tematyka stalktingu jest dobrym pomysłem i są potrzebne książki głośno mówiące o tym zjawisku. Cieszę się, że autorka wyszła poza swoje dotychczasowe ramy, próbując czegoś nowego. Jak się przekonałem, doskonale się obroniła w innym gatunku niż kryminał. Ale czego innego można się spodziewać po autorce siedmiu bestsellerów? Serdecznie polecam!!!

Empik rozdaje książki

 Poniższy post pochodzi z tej strony. Z pewnością większość Was wie o akcji Empiku, ale może  jednak nie każdy, a warto się zaznajomić. Tekst z portalu ksiazka.net.pl  Jak dla mnie ta wiadomość to bomba. Z pewnością już jutro skorzystam z okazji, aby coś zakupić.

2 + 0 + 1 + 2 = 5 czyli pięć różnorodnych opowieści pięciorga wyśmienitych polskich autorów zebranych pod tytułem „2012” znalazło się w książce wydanej przez Empik z okazji Światowego Tygodnia Książki.
Od 16 kwietnia ta niezwykła publikacja będzie wręczana w salonach Empiku w całej Polsce każdej osobie, która dokona zakupów o wartości powyżej 40 zł. Na podobnych książka zasadach będzie również dostępna w formie ebooka na stronie empik.com. To - poza licznymi spotkaniami z autorami organizowanymi w salonach w największych miastach - główny element obchodów Światowego Tygodnia Książki. Ten festiwal książki, święto pisarzy i czytelników, ma pokazywać jak wspaniałą rozrywką jest czytanie i zachęcać Polaków do częstszego sięgania po lekturę – podkreśla Marek Minkiewicz, Prezes Empiku. I dodaje – Jestem przekonany, że ta kompilacja twórczości Dehnela, Kalicińskiej, Kosika, Miłoszewskiego i Pawlikowskiej – autorów reprezentujących różne style, zaspokoi głód czytelników, mających różne oczekiwania i gusty literackie.
Inspiracją każdej z pięciu opowieści składających się na książkę były cyfry: 2, 0, 1 i 2. Każdy z autorów mógł zinterpretować je wedle własnego uznania, a owoce tych igraszek wyobraźni są zaskakujące: od humoreski fantasy Jacka Dehnela, przez historię obyczajową Małgorzaty Kalicińskiej, science fiction Rafała Kosika i nietypowy kryminał Zygmunta Miłoszewskiego po przygodową opowieść drogi Beaty Pawlikowskiej.
Największym zaskoczeniem, szczególnie po mrocznym „Saturnie”, będzie zapewne dla czytelników humorystyczne opowiadanie Jacka Dehnela „Zdarcie tytanów”. Pomieszanie konwencji fantasy z baśniami i ludowymi podaniami oraz political fiction posłużyło autorowi do opowiedzenia o nieuchronnym końcu świata. Ale czy na pewno nieuchronnym?
Małgorzata Kalicińska sięgnęła po formę, którą zdobyła miłość tysięcy czytelników, czyli po historię obyczajową. Cztery cyfry oznaczają w „Przypadkach senatorowej K.” coś zupełnie innego niż datę i wyznaczają nie koniec, ale początek świata. Chociaż... nawet tego nie można być na 2012 procent pewnym.
Pachnące katastrofizmem opowiadanie science fiction Rafała Kosika „Staruch” dotyka tematu bardzo aktualnego i budzącego niepokój - przyszłości emerytur i emerytów w skali globalnej. 2012 stanie się początkiem i zarazem końcem pewnej rzeczywistości. I oby wizja Kosika pozostała wyłącznie literacką fikcją!
Potęga wuzetki” Zygmunta Miłoszewskiego zabiera czytelników w podróż do przeszłości. Niezbyt odległej, za to szalenie plastycznej i drobiazgowo odtworzonej. Tajemnicza intryga stała się dla autora pretekstem do spaceru przez dziesięciolecia - wędrówki pod znakiem pysznego ciastka. I pokazania niezauważalnych na co dzień zmian dobrze znanego świata, który przecież kończy się i zaczyna każdego dnia...
Złoty Dysk Azteków, czyli...” opowiadanie Beaty Pawlikowskiej najbardziej zbliżyło się do tematu końca świata przepowiedzianego rzekomo przez Majów. Choć wiemy już dziś, że magiczna data 21. 12. 2012 oznaczała dla Indian co najwyżej przejście do nowej ery, a nie apokalipsę, warto zapomnieć się na chwilę i wyruszyć na wyprawę w głąb amazońskiej dżungli w wyjątkowo doborowym towarzystwie: blond przewodniczki, Alberta Einsteina, Sherlocka Holmesa, Krzysztofa Kolumba i... jeszcze jednego sławnego osobnika.
Rozdawanie książki jako prezentu dla klientów Empiku stało się już tradycją i nawiązuje do obecnego w wielu krajach Europy zwyczaju obdarowywania bliskich literackimi prezentami z okazji obchodzonego 23 kwietnia Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich. Podobnie jak w ubiegłym roku Empik zdecydował się na świętowanie nie dnia, lecz całego Tygodnia Książki.

Tylko podczas tego tygodnia i wyłącznie w salonach Empiku będzie można zostać posiadaczem zbioru opowiadań „2012”. Tradycyjnie, wyjątkowa książka nie będzie jedyną atrakcją literackiego święta. Z okazji Światowego Tygodnia Książki w największych salonach Empiku w Polsce odbędzie się wiele spotkań autorskich. Największe, z udziałem wszystkich twórców opowiadań zamieszczonych w antologii „2012”, odbędzie się 23 kwietnia w salonie Empik Junior w Warszawie.

"Śmiertelne napięcie" - Alex Kava

   To pierwsza książka pisarki Alex Kavy, którą przeczytałem. Od razu polubiłem ten styl, budowania napięcia i ciekawą historię. Jak większość czytelników wie, nie lubię pisać o fabule książek. O nich są ogólnodostępne informacje w necie. Tutaj tylko podpowiem, że chodzi o zbiorowe zatrucia pokarmowe w szkole, oraz o brutalne morderstwo młodych ludzi, którzy imprezują w lesie.  Niby dwie niezależne sprawy, ale jednak... Kiedy zacząłem czytanie, od razu bohaterowie zdobyli moje serce.  To zasługa dobrze dobranych postaci i dokładnie opisanie ich charakterów, oraz świetne tła do miejsc, w których się rozgrywają sceny.  Dużym plusem jak dla mnie są krótkie rozdziały, a także dopracowane sceny akcji, których nie brakuje. Moja wyobraźnia działała na zdwojonych obrotach. Zaskoczenie, którego się nie spodziewałem  rozłożyło mnie na łopatki. Już dawno nie żegnałem się z takim żalem z postaciami z kryminału. Nie wierzę, że wymyślone postacie są mi bliskie, a jednak... Dlatego tym bardziej czekam na kolejne przygody agentki Maggie O'Deel.

  Akcja dzieje się w dwóch rożnych miastach, a autorka przeplata je kolejnymi rozdziałami, co jak się okazuje jest wskazane dla tej historii. Kava  przekonała mnie do swojej twórczości. To jeden z lepszych kryminałów, jakie ostatnio czytałem. Serdecznie polecam.


Spotkanie z Olgą Rudnicką w bydgoskiej bibliotece

  Na to spotkanie czekałem od dawna i szedłem w upartego. Powiedziałem, że tym razem niech się wali i pali, a ja się pojawię na spotkaniu. Chyba nic się nie zawaliło, ani nic nie spaliło, więc ostatecznie jestem spokojny. Po powrocie póki co strat  nie zanotowałem. Autorka oczarowała mnie jaki czas temu, udzielając mi wywiadu na potrzeby bloga, a odkąd przeczytałem "Natalii5" dosłownie rozpływam się nad jej talentem.

 Na spotkanie autorskie dotarłem przed czasem, co mi się niezmiernie rzadko zdarza, ale udało się. Zabrałem aparat cyfrowy, zrobiłem dwa zdjęcia i oba zamazane. Ale czy to moja wina, że autorka ciągle się przemieszczała, a mój aparat nadaje się chyba do fotografowania obiektów martwych, wtedy jest szansa że zdjęcie może w miarę być czytelne. Chociaż wliczając w to mój "talent" i na tym przykładzie może być rożnie. A teraz o spotkaniu...było miło zobaczyć i posłuchać młodej kobiety, która ma na swoim koncie już siedem wydanych książek. Potrafi opowiadać z pasją i autentycznością.

 Olga okazała się niezwykle pogodną osobą. Doskonale nawiązała kontakt z publicznością, opowiadając o swoich książkach, o swojej codzienności, o pracy, co ostatecznie jeszcze bardziej jej pomogło w zaciskaniu relacji z jakby nie patrzeć obcymi ludźmi. Jej skromność i spontaniczność bardzo mnie ujęły. Nie ma w sobie niczego z manier gwiazdy, co często jest przekleństwem wielu pisarzy. Naturalna, energiczna i piękna. Chyba tak mogę ja określić. Oczywiście o wielkim talencie nie wspomnę. Do tego skromna i uśmiechnięta. Bardzo, ale to bardzo żałowałem, że nie zabrałem dyktafonu. Teksty, jakie przekazała o tworzeniu książek dały mi do myślenia. Olga Rudnicka ma w sobie to coś, co sprawia, że chce się jej słuchać i człowiek czuje niedosyt, kiedy kończy. Brak gwiazdorskiej chimery doskonale wpływa na jej ogólny wizerunek. Na koniec spotkania ustawiłem się grzecznie w ogonku do podpisywania książek. Dzięki Bogu Olga jest kontaktowa i szybko skojarzyła, że ja to Piter Murphy :-).

  Jutro, tj. czwartek mamy się jeszcze zobaczyć przed jej powrotem do domu, więc jest szansa na małą czarną, oczywiście nie mam na myśli sukienki.


  Po spotkaniu autorskim część prywatna w restauracji (nazwy nie podam) - nie zapłacili mi za reklamę :-) Żartowałem...Po prostu nie pamiętam nazwy. Miło było usiąść i zjeść w doborowym towarzystwie i porozmawiać na temat książek i na temat...to już nasza słodka tajemnica. Generalnie, kto nie był, niech żałuje. O autorce z pewnością usłyszymy jeszcze nie raz. Ten talent jest wyjątkowy, a Olga coraz jaśniej świeci na firmamencie. Dziękuję za ten wieczór spędzony w otoczeniu trzech uroczych Pań: Olgi, Lucyny i Ani. Było mi niezmiernie miło (a obiecałem sobie, że nie będzie prywaty :-).


"Etty Hillesum. Świadek Boga w otchłani zła" - Yves Bériault

  Książka została napisana przed kanadyjskiego zakonnika o kobiecie która zginęła wiele lat wcześniej, w czasie II wojny światowej w Oświęcimiu. Tytułowa Etty była żydówką, która jednak nie należała do osób religijnych. To jedna w swoim rodzaju biografia kobiety niezwykłej i mocno zagubionej w rzeczywistości. Autorka uznawana jest za mistyczkę, która jednak nie preferuje judaizmu, ani chrześcijaństwa, co nie stoi na przeszkodzie aby poszukiwała Boga. W swoim życiu dokonała wyborów godnych świętych, ale sama nigdy o sobie w ten sposób nie myślała. Żyła oderwana od okrutnej rzeczywistości, jaki towarzyszył wszystkim w  Oświęcimiu. Głęboko wierzyła w godność człowieka, niezależnie od miejsca w jakim ten się znalazł. W krzywdzonym człowieku szukała Stwórcy, nie zgadzając się na ogrom cierpienia. Tym razem dostajemy lekturę niełatwą, ale za to głęboką, która pociąga za sobą nadzieję i wiarę w człowieka.  Etta wymagała wiele od innych, ale więcej od siebie. Sama przechodząc kryzysy do końca zachowała wiarę w to, że jej czyny są słuszne. 

 To piękna książka do której się wraca, wiele fragmentów zakreśla czerpiąc z duchowego dziedzictwa kobiety, która nie obawiała się być sobą, żując jednocześnie w zgodzie z własnym sumieniem. Doskonała lektura dla ludzi, chcących przeczytać coś niebanalnego i prawdziwego. Historia Etty wydarzyła się naprawdę i z pewnością ta postać nie zasługuje na zapomnienie. 

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu


Poświątecznie...

 Osobiście cieszę się, że zakończył się czas świątecznych dni. Zdecydowanie wolę zwykłe, monotonne, w których monotonii coś się jednak dzieje. Jutro w Bydgoszczy zagości Olga Rudnicka - autorka między innymi "Natalii5", która będzie promowała swoją najnowszą powieść. Autorka przyjęła zaproszenie na kawę, więc zapowiada się miły wieczór po spotkaniu z czytelnikami.

 Jeżeli ktoś chce nabyć moja książkę w promocyjnej cenie, to informuję że do północy jest ona dostępna w nexto z 50- procentowym rabatem.  Książka do nabycia w tym miejscu.

Życzenia

 Zbliża się dzień zwycięstwa życia nad śmiercią, najważniejszy dzień dla chrześcijan. Moje życzenia kieruję jednak do każdego bez względu na wyznawaną religię, do każdego czytelnika, blogera oraz pracownika wydawnictwa.


Radosnych świąt Zmartwychwstania Pańskiego
oraz błogosławieństwa Bożego,
niech zmartwychwstały Chrystus obudzi w nas to,
co jeszcze uśpione,
ożywi w to, co jeszcze w nas martwe
i niech światło Jego słowa
prowadzi nas przez życie w radości i pokoju.

"Elizabeth Taylor. Dama, kochanka, legenda" - David Bret

 Kiedy otrzymałem ofertę książek do wyboru chyba po raz pierwszy nie miałem wątpliwości, co tym razem wybiorę. Mój wybór padł na biografię Elizabeth Taylor. Nie mogło być inaczej. Autor tej książki doskonale odrobił "zadanie domowe". Pokazuje nam pikantne szczegóły z życia gwiazdy, która ostatecznie jest pokazana raczej negatywnie, ale jak sadzę prawdziwie i sprawiedliwie. Dla mnie jak i dla milionów ludzi na całym świecie E. Taylor jest jasną gwiazdą, świecącą do dzisiaj na firmamencie Hollywood. Było w niej coś, co przyciągało do niej ludzi. Wiele osób z branży filmowej jej nienawidziło, ale ona sama nie brała sobie tego zbyt do serca. Była na swój sposób prawdziwa, nie otaczała się całunem sztuczności. Kochała luksus i diamenty, ale czy jest w tym coś złego? Było ją stać na wiele, ale do końca życia pomagała fundacjom zajmującym się chorym na AIDS. Wielu uważało ją za przeciętną aktorkę, ale szum jaki towarzyszył jej pojawianiu się w rożnych miejscach i skandalach mniej lub bardziej wyreżyserowanych nie pozwalało na zapomnienie o niej. Okrzyknięta ikoną gejów identyfikowała się z nimi i chętnie przebywała w ich towarzystwie.

  David Bret korzystał z wielu tekstów źródłowych, nawet powiadomił Elizabeth o powstaniu tej książki. Kolejne rozdziały mogą szokować mniej odpornego czytelnika, ale są niezbędne, aby w pełni poznać tę barwną postać pełną kontrastów i sprzeczności. To książka nie tylko o wielkiej aktorce, ale o życiu w ówczesnym Hollywood które również było zakłamane. 
 Ja sam książka się zachwyciłem, kiedy autor dostarczył mi wiele faktów co do funkcjonowania aktorów i ich otoczki. Książka warta przeczytania. Po jej lekturze inaczej patrzę na czarno - białe Hollywood. Do tej pory wierzyłem, że wtedy było inaczej, lepiej. A jak było naprawdę? Warto się przekonać samemu. Polecam!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu


"Legendy łemkowskiego Beskidu" - Andrzej Potocki

  Andrzej Potocki jest osobą znaną i wielce szanowaną w naszym kraju. Z wykształcenia historyk i animator kultury, z zamiłowania pisarz i poeta.  Jest m.in.: laureatem nagrody "Dziennikarz Roku 1990", laureatem I i dwóch II nagród za reportaże na I (1996 r.), III (2000) i VI (2001) Przeglądzie i Konkursie Dziennikarskim Oddziałów Terenowych TVP. Jego filmy zostały wyróżnione na międzynarodowych festiwalach: VI Międzynarodowym Festiwalu Telewizyjnym i Radiowym dla Mniejszości Narodowych "Mój rodzinny kraj", Użgorod 2004 - (Ukraina) za film "Przepadła moja Łemkowyna" oraz w 2005 r. na XI Międzynarodowym Festiwalu Filmów Przyrodniczych im. Włodzimierza Puchalskiego w Łodzi za film "...i żeby wilk był syty i owca cała". Jest także laureatem nagrody głównej w 2000 r. im. Franciszka Kotuli za publikacje dotyczące Bieszczadów i nagrody Marszałka Województwa Podkarpackiego w 2006 r. za całokształt twórczości oraz nagrody Zarządu Województwa Podkarpackiego za szczególne osiągnięcia w dziedzinie kultury w 2010 r.

 Od jakiegoś czasu każdy mój wypad na Podkarpacie wiązał się również z zakupem książek dla znajomych. Zawsze to były książki o moich rodzinnych stronach i zawsze tego samego autora. Sam nigdy nie wgłębiałem się w literaturę tego autora,a  o tym że przeczytałem "legendy" zdecydował zupełny przypadek. W czasie pisania mojej drugiej książki potrzebowałem historię, która jest żywa i przekazywana przez pokolenia, a jednocześnie będę mógł ja umieścić w swojej powieści. Wtedy mnie olśniło. Przypomniałem sobie o tej książce i szybko ja pożyczyłem od znajomego. Od razu zagłębiłem się w lekturze. Autor porwał mnie swoim "gawędziarstwem", pięknym językiem i jakże wspaniałą pracą. Ze wzruszeniem czytałem historie z przeszłości, czasami pokrywające się z historiami które poznałem jako dziecko przekazywane mi przez najbliższych. Doskonale pamiętam, jak moja wyobraźnia działała na zdwojonych obrotach. W książce znajdziemy 175 legend. Naprawdę działają mocno na moją wyobraźnię, mimo że minęło wiele lat odkąd przeobraziłem się w dorosłego człowieka. Cieszę się, że są ludzie, którym zależy na tym,. aby ochronić od zapomnienia te piękne historie.
 Wczoraj, tj . w Wielki Poniedziałek skontaktowałem się z P. Andrzejem i poinformowałem go o fakcie "zapożyczenia" sobie jednej historii. Naturalnie sprzeciwu nie było. Oczywiście P. Andrzej zostanie umieszczony w podziękowaniach. Tekst źródłowy tekstem, ale ja wychodzę z założenia że w dobrym tonie jest poinformowanie autora o korzystaniu z kawałka jego pracy. Książkę serdecznie polecam bez względu na wiek. Z tego co się orientuję, ta książka i pozostałego tego Autora są dostępne w dobrych księgarniach internetowych. Ja sam mam zamiar przeczytać kolejne książki tego autora.

Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...