Apel

 Niestety, czasu coraz mniej na pisanie bloga. Ponawiam apel o głosowanie na mojego e-booka pod tym adresem. Podanie e-maila służy do wysłania linka, celem potwierdzenia adresu. Nie chodzi mi o zwycięstwo, gdyż na takowe nie zasługuję, ale chciałbym zostać zauważony. jednocześnie informuję, że moja powieść "Trzy" jest aktualnie dostępna w promocyjnej cenie 5 złotych na stronie Wydawnictwa RW2010. Naturalnie w sprzedaży jest wersja po korektach i bez błędów. Jeżeli ktoś zechce zagłosować to serdecznie zapraszam i dziękuje.

"Nie jestem seryjnym mordercą" - Dan Weels

 Szczerze pisząc nie byłem do tej książki przekonany, mimo entuzjastycznych recenzji blogerów. Ale postanowiłem zaryzykować. Coraz rzadziej sięgać po książki  z dawką przemocy. A w tej pasek na tylnej okładce "Uwaga! Drastyczne sceny" skutecznie mnie przystopowało na jakiś czas. W końcu zaryzykowałem. A napis "Dla fanów Dextera" sprawił, że szala się przechyliła na "TAK".

 Według mnie okładka jest ohydna - rozsmarowana krew nie sprawiła, abym się poczuł zbyt komfortowo biorąc książkę do ręki. Ale przecież nie po okładce ocenia się książkę. Zabrałem się do czytania bez większego przekonania, a jak zakończyłem czytanie ostatniej strony?

 Książka opowiada historię dziejącą się w spokojnym miasteczku Clayton w USA. Narratorem powieści jest John Cleaver, nastolatek ze stwierdzonym antyspołecznym zaburzeniem osobowości i przejawiającym obsesyjne zainteresowanie seryjnymi mordercami. Do tego dochodzi zakład pogrzebowy,  prowadzony przez członków rodziny. John od dziecka jest oswajany ze śmiercią, bierze udział w przygotowaniu zwłok do pogrzebu, do zakładu trafiają również zwłoki po morderstwach. To właśnie on odkrywa, że pierwsze morderstwo może być początkiem seryjnych śmierci mniej lub bardziej przypadkowych ludzi. Czy młody chłopiec odkryje kim jest morderca? Czy zmierzy się z własnym wewnętrznym demonem?

 Dan Weells pokazuje w swojej książce to, co jest bardzo ważne w tego rodzaju książek. Doskonale rysuje profile psychologiczne postaci, dbając z niezwykłą dokładnością o szczegóły. W książce znajdziemy wiele interesujących wiadomości, dotyczących socjopatów oraz psychopatów. Sama postać narratora jest niezwykle naturalna i autentyczna. Sceny drastyczne są, ale ie można ich ominąć. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że są one nieodzowne do zbudowania napięcia. Mnie osobiście drastyczne sceny zupełnie nie przeszkadzały, a jestem na tym punkcie wrażliwy.. Już niedługo sięgnę po drugą książkę "Pana Potwora".

  Książkę polecam każdemu. Jestem przekonany, że nikt się na niej zawiedzie. Ja mimo sceptycznego podejścia zachwyciłem się nią w pełni. Warto sięgnąć, gdyż autor oprócz ciekawej historii podaje nam również kilka ciekawych smaczków dotyczących psychologii. Polecam serdecznie.

Za egzemplarz dziękuje Wydawnictwu


Wywiad z Małgorzatą Warda

Piter Murphy: Witaj Gosiu. Dziękuję, że przyjęłaś zaproszenie do rozmowy ze mną. Jest mi niezmiernie miło z tego powodu. Do rozmowy proponuję kawę lub herbatę.

Małgorzata Warda: Witaj Piotrze.

PM: Kiedy czytałem Twój życiorys, byłem zaskoczony mnogością tego co robisz. Chyba nie znosisz nudy?

MW: Nie, zdecydowanie nie lubię nudy i stagnacji, aczkolwiek mam okresy w życiu, kiedy najchętniej zrobiłabym sobie duuuuużo wolnego.

PM: Która ze swoich powieści uważasz za najważniejszą?

MW: Gdy jestem w trakcie pisania, każda jedna ksiązka wydaje mi się ważna. Jednak mogę wyznać, które lubię najbardziej. Na pewno „Dziewczynkę, która widziała zbyt wiele” – to my one and only J i „Środek lata”, który bardzo bym chciała zobaczyć kiedyś na ekranie…
Nie jestem jakoś szczególnie zżyta z „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” ale wiem, że ta książka okazała się ważna dla Czytelników. Po jej wydaniu wielokrotnie spotykałam się z opiniami ludzi, że dzięki niej uważniej patrzą na swoje dzieci i, że otworzyła om oczy na świat, w którym istnieją porwania i psychopaci pragnący mieć cudze dziecko na własność.
Lubię też „Dłonie”, które są moim debiutem pisarskim, ale, w których włożyłam bardzo wiele z siebie i swoich bliskich.  

PM: Czym dla ciebie jest uprawianie sztuki?

MW: Nie wiem, co masz na myśli, ale jeśli chodzi Ci o to, po co to robię, to na pewno mogę stwierdzić, że pisanie jest u mnie potrzebą. Gdy nie piszę, robię się zołzowata. Muszę pisać, to jak oddychanie.

PM: Których żyjących pisarzy sobie cenisz? Jaki jest twój ulubiony gatunkując literacki?

MW: Powieść. Zdecydowanie, chociaż nie uciekam od biografii, wspomnień czy reportażu. A ulubionych pisarzy mam kilku: na pierwszym miejscu jest Donna Tartt z jej „Tajemną historią”, którą czytałam już tak wiele razy, że mogłabym się z niej doktoryzować. Doceniam wspaniałe pióro Elizabeth Flock (Szczególnie przy powieści „Emma i ja” ), Emmy Donoghue oraz Oraniny Fallaci. Kiedyś bardzo lubiłam Margharet Atwood i Anne Rice, ale tej pierwszej dwie ostatnie książki wydały mi się słabe, a druga, od czasu, jak zapadła w śpiączkę i z niej wyszła, pisze straszne gnioty. Takie samo odczucie mam w kwestii Jodi Picoult – jej pierwsze powieści mnie zachwycały, ostatnie są dla mnie strasznie podobne do siebie i nie wywołują niemal żadnych emocji, poza smutkiem, że autorka pisze zbyt dużo i zbyt często i jej pióro na tym traci. Z ostatnich moich odkryć – zachwyciła mnie wszystkim już pewnie znana Sarah Waters oraz Kathryn Stockett. Ach, nie wspomniałam o panach – przecież uwielbiam Waldemara Łysiaka i Stephena Kinga!

PM: Bohaterowie twoich ksiązek istnieją, czy są postaciami w pełni fikcyjnymi?

MW: To zależy od książki. Zdarzyło mi się opisać osoby, które znałam i z którymi spędzałam czas – tak stało się w powieści „Nie ma powodu by płakać”, która jest fatalnie oceniana przez blogerów. Książką odzwierciedla dwa tygodnie z życia, które wiodłam na trzecim roku studiów Warszawie, gdy głównie bawiłam się w klubach i nie przebierałam w używkach. Jeśli chodzi o moje inne książki to do czasu, gdy napisałam „Środek lata”, tworzyłam bohaterów, którzy chociaż troszkę przypominali znane mi osoby. Tak było w „Dłoniach” i w „Ominąć Paryż”. W „Środku lata” pierwszy raz wykreowałam sylwetki całkowicie mi obce. Tworząc „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” oraz „Dziewczynkę, która widziała zbyt wiele” poruszałam się już po zupełnie obcym terytorium. Musiałam stworzyć postacie, o których nie miałam pojęcia, z którymi w realnym życiu nie miałam nigdy do czynienia. Jednak właśnie to sprawiło mi największą przyjemność. Nigdy wcześniej nie czułam, żeby moje postacie były tak „żywe”. Wiele zasług muszę przypisać Ilonie Poćwierz- Marciniak, która jako psycholog była w stanie pomóc mi je zbudować. Ilona będzie mi też pomagać przy kolejnej książce, nad którą właśnie pracuję. Tu, podobnie jak w przypadku dwóch ostatnich, znów muszę wejść na obcy teren, w dodatku dla mnie kompletnie nowy, ponieważ będą się na nim działy zjawiska paranormalne.

PM: Jesteś pisarką, tekściarką, rzeźbiarką i malarką. Malujesz słowem, malujesz obrazem. Która metoda jest Ci bliższa?

MW: Zdecydowanie najbliższe mi są słowa i to im poświęcam najwięcej czasu. Uwielbiam pisać powieści, sprawia mi niewysłowioną przyjemność, kiedy bohaterowie moich książek nabierają charakteru, kiedy zaczynam ich widzieć jak żywe postacie. Lubię też w pisarstwie te magiczne momenty, gdy opisując w środku lata scenę, która rozgrywa się zimą, dostaję gęsiej skórki i muszę otulić się swetrem. Pisanie jest ze mną od zawsze, pisałam szybciej niż faktycznie nauczyłam się stawiać duże i małe litery. Malarstwo i rzeźba przyszły później i przez to są przeze mnie traktowane trochę po macoszemu, Jednak to też duża przyjemność.

PM: Jesteś autorka paru książek. Ostatnio miałem okazję przeczytać Twoją najnowszą powieść „dziewczynka, która widziała zbyt wiele”. Skąd temat na tę powieść? Z autopsji, czy tez to czysta fikcja?

MW: Wiem, że czytałeś „Dziewczynkę” i cieszę się, że przypadła Ci do gustu, szczególnie, że to moja ulubiona książka. Kiedy zbierałam materiały do „Nikt nie widział, nikt nie słyszał”, mojej poprzedniej powieści, która traktowała o porwaniach dzieci, wielokrotnie w opowiadanych mi historiach dostrzegałam przemoc. Przetrzymywanie kogoś w ciemnej piwnicy przez całe lata, albo zmuszanie go do pewnych zachowań jest przecież przemocą i nie da się tego ubrać w ładniejsze słowo – niezależnie od tego, jak tłumaczy to porywacz. Moje zainteresowanie tą tematyką wiązało się jeszcze z innym doświadczeniem, które wyniosłam pracując dawno temu jako opiekunka kolonijna. Wtedy pierwszy raz miałam do czynienia z chłopakiem, w którego domu działo się bardzo źle. Po latach ten chłopiec wciąż nawiedzał moje myśli. Zastanawiałam się, kim jest dzisiaj i jak poradził sobie z tamtym dramatem. W ten właśnie sposób powstał Aaron i bardzo szybko okazało się, że chociaż fabuła książki zdaje się kręcić wokół jego siostry, Ani, tak naprawdę to on jest najważniejszym elementem powieści i to jemu poświęciłam najwięcej uwagi. Pisanie „Dziewczynki” było dla mnie trudne, ponieważ miałam piękne dzieciństwo i nie zaznałam nawet przysłowiowych klapsów, a przecież zależało mi, by dramat Aarona został nakreślony w mroczny i przede wszystkim prawdopodobny sposób. Musiałam więc zapoznać się z wieloma historiami o przemocy, spotkać się z niektórymi z nich, rozmawiałam z psychologami, którzy pomagają pacjentom dotkniętym tym problemem i muszę przyznać, że zdumiało mnie, jak wielka jest skala tego zjawiska w samym tylko naszym kraju. Statystycznie co osiem minut ktoś jest molestowany seksualnie, dziewięćdziesiąt procent ofiar zna gwałciciela, a osiemdziesiąt procent dochodzeń o gwałt zostaje umorzonych już w prokuraturze i nigdy nie trafiają do sądu! Te dane są przerażające, a podejrzewam, że dotykają one tylko podejścia pod prawdziwą górę lodową.
Dlatego tak ważne stało się dla mnie, żeby książkę skończyć, chociaż przyznam, że miałam momenty zwątpienia… Wracałam z kina po pozytywnym, energetyzującym filmie, albo coś niesamowicie fajnego działo się w moim życiu, a w komputerze Ania i Aaron domagali się o głos. Tak, to naprawdę był dziwny rok, ten, w którym pisałam „Dziewczynkę”. Mam jednak nadzieję, że powieść otworzy oczy ludziom i baczniej zaczną przypatrywać się swojemu otoczeniu.

PM: Aktualnie pracujesz nad kolejną powieścią. Z tego co wiem, szukasz w pewnym sensie współpracowników (pomoc w pisaniu powieści). Możesz opowiedzieć o tej akcji? 

MW: Ach, to troszkę taki happening. Nie chodzi o pomoc przy samej powieści, ponieważ ją napiszę jak zawsze sama, tylko o rozdział, który będzie ją kończył. Chciałabym, aby znalazły się w nim same prawdziwe krótkie historie Czytelników. Chodzi mi o momenty dla nich bardzo ważne a dotyczące miłości. Jak ktoś wyznał im miłość, albo w jaki sposób ją poczuli. Nie odnoszę tej akcji tylko do relacji chłopak – dziewczyna. Miłość może być wyznawana przez dziecko do matki, przez przyjaciół – to ma być coś poruszającego i ważnego dla Czytelników, czym chcieliby się podzielić. Oczywiście gwarantuję anonimowość. O akcji można przeczytać na moim bloogu:
a maile proszę kierować na adres: art._m@o2.pl
Zachęcam do wzięcia udziału!

PM: Pisujesz codziennie, czy czekasz na wenę twórczą?

MW: No cóż… ja codziennie mam wenę twórczą. A tak poważnie, to świetnie jak ją mam w czasie, gdy jest chwila wytchnienia od pracy i od mojej małej córeczki. Jeśli jej nie mam, to i tak staram się wykorzystać czas, tworząc bohaterów powieści albo pisząc szkice rozdziałów. Kiedyś faktycznie dysponowałam całą masą czasu i pisałam tylko wtedy, gdy miałam na to ochotę. Teraz, przy dziecku i przy dużej ilości pracy, nie jest lekko. Jednak mam wrażenie, że dopiero teraz tworzę rzeczy ważne.

PM: Gdzie można spotkać Ciebie w sieci?

MW: Oczywiście na moim bloogu: www.warda.bloog.pl , na Facebooku, a już niedługo będzie mnie widać poza siecią, w moje własnej rubryce tygodnika Nowy Ekran, którego papierkowa wersja powinna ukazać się w marcu w kioskach całej Polski.

PM: Dziękuję Gosiu za rozmowę. Życzę kolejnych udanych dzieł.

MW: Ja również dziękuję i pozdrawiam serdecznie!





"Szybka i prosta joga" - Christina Brown

  Parę lat temu, kiedy zaczynałem swoją przygodę  z siłownią trafiłem do miejsca, w którym były prowadzone również zajęcia z jogi. Generalnie uprawiałem sporty, wydawało mi się, że jestem wysportowany. Pewnego dnia wybrałem się na zajęcia z jogi. Wtedy przekonałem się, że tak naprawdę nie jestem w formie. Ale odkryłem coś jeszcze. Tak naprawdę na te ćwiczenia chodzą ludzie w różnym wieku i przychodzi dużo mężczyzn. Od tamtej pory byłem parokrotnie uczestnikiem zajęć, a uczęszczanie na nie szybko przynosiły efekty. Dziwnie zniknął ból pleców,zmęczenie, a ja sam stałem się spokojniejszy. Wypadki losowe sprawiły, że musiałem przerwać regularne chodzenie na siłownię i w sumie przegnałem się z jogą, gdyż w czasie późniejszym zmieniłem siłownię, a tam zajęć z jogi nie ma.

 Kiedy przeczytałem, że istnieje możliwość przeczytania książki na temat jogi, nie zastanawiałem się zbyt długo. Książkę przeczytałem w dwa wieczory. Samo wydanie książki jest niezwykłe.  Zielone napisy na białym tle działają w sposób uspokajający, przynosząc ulgę zmęczonym oczom. Okładka jest na swój sposób niepowtarzalna. Okładka przedniego brzegu jest dłuższa i posiada załamania, co sprawia że książka jest elegancko zamykana i nie otwiera się przypadkowo. Po raz pierwszy spotkałem się z takim rozwiązaniem i bardzo mi się to podoba.  Autorka udowadnia że jogę może ćwiczyć naprawdę każdy, nie wspomnę o jej pozytywnym wpływie na zdrowie. Jogę możemy ćwiczyć poprawiając ogólną kondycję fizyczną i psychiczną, niwelować stres. Ćwiczyć jogę można wszędzie - w biurze przy biurku, przy komputerze, w samolocie i dziesiątkach innych miejsc. Książka zawiera dziesiątki profesjonalnie wykonanych czarno - białych zdjęć z dokładnymi opisami kolejnych asan. Polecam serdecznie każdemu, komu zależy na polepszeniu jakości swojego życia, a co za tym idzie swojego zdrowia.Polecam.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu

 

"Pokój" - Emma Donoghue

  Autorką "Pokoju" jest Emma Donoghue, urodzona 1969 roku w Dublinie. Posiada tytuł licencjata z języków angielskiego, oraz francuskiego. Pracę doktorancką obroni la na Uniwersytecie Cambridge. Jest autorką ksiązek z zakresu prozy współczesnej i historycznej. 

  O "Pokoju" czytałem wiele recenzji blogerów, rozpływającej się w tej lekturze. Ja już dawno wciągnąłem ją na swoją listę lektur obowiązkowych, w końcu udało się ją przeczytać. Sam mam problem, od czego zacząć. "Pokój" nie jest lekturą łatwą i przyjemną. Z pewnością nie wypoczniemy przy niej, ale tym bardziej warto po nią sięgnąć. Z pewnością zostanie na długo w pamięci. 

  "Pokój" to historia opowiedziana oczami małego chłopca, który rodzi się i spędza pierwsze lata w jednym pokoju. Łącznikiem ze światem zewnętrznym jest Stary Nick, który jest zarazem sprawcą ich uwięzienia. Ciekawość paroletniego dziecka prowadzi do stawiania kolejnych pytań, na które mama nie zawsze jest w stanie odpowiedzieć. Trudno powiedzieć dziecku, jak wygląda słońce, co się czuje gdy pada deszcz lub śnieg, kiedy dziecko nigdy tego nie doświadczyło. Swoje obserwacje czerpie wyłacznie z opowieści mamy oraz telewizora. Pewnego dnia mama postanawia wyrwać małego Jacka z tego piekła. Co zrobi? O tym w książce, która dla mnie jest jedną z lepszych, jakie ostatnio czytałem.

  "Pokój" to książka o miłości matki do syna i życiu po drugiej stronie czegoś, co okazuje się dla niego czymś nowym, ale pytanie czy z całą pewnością dla niego korzystnym? Książką zaskakuje i jest świeża tematycznie. "Pokój" szokuje, ale jednocześnie można stwierdzić, że takowa historia mogła, albo może się wydarzyć. Serdecznie polecam tę powieść. Naprawdę warto po nią sięgnąć.

Głosowanie

  Zdaję sobie sprawę, że większość z Was nie przepada za e-bookami.Wydaje mi się, że w dużej mierze wynika to z faktu, iż nie każdy miał w ręce Kindla. Ja osobiście jestem szczęśliwym posiadaczem tego cudownego sprzętu. Oczywiście książki tradycyjne również czytam. Wszystkim czytelnikom przypominam o głosowaniu.  Chyba wielu z Was czytało jakieś e-booki z listy, która tam się znajduje. Może na jakiegoś oddacie głos? Tym razem nie proszę o oddawanie na mojego. Od niedawna patrzę inaczej na moje miejsce na blogu, na blogerów. Parę dni temu jedna z blogerek usunęła swojego bloga. Miałem to szczęście, że przeczytałem jej ostatni wpis, który dał mi do myślenia. Nie chcę tego komentować w żaden sposób. Po prostu jest mi przykro że do tego dochodzi. Blog nie został skasowany bez powodu. Dlatego chcę zakończyć ten wpis słowami ks. Jana Twardowskiego - człowieka, któremu miałem zaszczyt uścisnąć parokrotnie dłoń i którego szanuję za jego życie i talent, którym się dzielił z innymi ..."spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą..."

  Z innej beczki. W piątek porozmawiam z Małgorzatą Wardy - autorka książki, której recenzje pojawiają się często na Waszych blogach "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele".

"Farsa pani Heni" - Maria Rodziewiczówna

  Autorki chyba nie trzeba przedstawiać. Okrzyknięta polską Jane Austen w pełni zasługuje na ten tytuł. Ja książkę otrzymałem jakiś czas temu i zawieruszyła się między  stosami ksiązek. Ostatnio miałem ochotę na coś "starszego" w sensie powstania tekstu. Wtedy właśnie wygrzebałem "Farsę pani Heni". Usiłowałem przypomnieć sobie, czy czytałem inne książki Rodziewiczówny i nie pamiętam żadnego tytułu. 

  Na ponad 200 stronach autorka przedstawia nam trzy odrębne historie. Znajdziemy tutaj tytułową "Farsę pani Heni", "drugi utwór to "Jazon Bobrowski", a książkę zamyka opowiadanie "Nad program". Utwory tematycznie różnią się od siebie, co jest zrozumiałe, ale wszystkie trzy wprowadzają nas w świat, który znamy niestety tylko z filmów i lekcji historii. W tych opowieściach możemy zobaczyć ludzi z rożnych sfer społecznych i przekonać się, że wiele problemów jest uniwersalnych i z czasem nie ustępują.

  Rodziewiczówna pisze w sposób interesujący. Ciekawie prowadzone dialogi, do tego minimalizm w budowaniu obrazów sprawia, że ostateczne wrażenie jest bardzo pozytywne i mile zaskakuje. Żywy język i dialogi, które pokazują nam również zachowania ludzi z czasów naszych przodków. Autorka nie pozwoliła mi na nudę. Historie są opowiedziane w sposób zabawny, ale jednocześnie pozwalają na refleksje w stosunku do bohaterów. Z przyjemnością sięgnę po kolejne książki tej pisarki. Serdecznie polecam każdemu, bez względu na wiek i płeć. Książki Rodziewiczówny znoszą granice.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu


"Sto dni po ślubie" - Emilly Gifiin

  Autorka dla pisarstwa porzuciła karierę prawniczą. W 2001 roku wyprowadziła się z Nowego Jorku do Londynu, gdzie znalazła agenta i podpisała z wydawcą kontrakt na dwie książki ("Something Borrowed" oraz "Something Blue"), które okazały się wielkim sukcesem i trafiły na listę bestsellerów „The New York Times”. W Polsce nakładem Wydawnictwa Otwartego ukazały się wszystkie cztery powieści Emily Giffin: "Coś pożyczonego", "Coś niebieskiego", "Dziecioodporna" i "Sto dni po ślubie". Obecnie Emily wraz z mężem i trójką dzieci mieszka w Atlancie.

  Wiele osób na blogach zachwyca się pisarką i jej twórczością. W rezultacie i ja w końcu postanowiłem się przekonać, czy mnie również porwie swoją opowieścią. Kiedy nadarzyła się okazja, zamówiłem "Sto dni po ślubie". Kilka dni temu zabrałem się za lekturę. W sumie wiedziałem w co się pakuję, wiedziałem że lektura ma duże szanse na to, abym ją odrzucił. Ale chciałem się z nią jednak zmierzyć. I tak się stało. Zmierzyłem się.

 Autorka serwuje nam historię małżeństwa i tego trzeciego. Ten trzeci to były chłopak, do którego młoda małżonką coraz częściej wzdycha, wspominając jak to było. Czy współpraca z Leo, który jest byłym miłością  i zmiana miejsca zamieszkania coś zmieni? O tym dowiedzą się osoby, które sięgną po książkę.

 Najpierw kilka słów o minusach. Dla mnie minusem jest sama historia. Nie czytałem innych ksiązek Emilly Giffin, ale ile stron tekstu można drążyć temat ożywienia miłości do byłego chłopaka i relacji z mężem? Uważam, że autorka mogła pokazać wiele wspaniałych wątków pobocznych, które by z pewnością ożywiły historię. Oczywiście takowe w książce znajdujemy, ale według mnie jest ich zdecydowanie za mało. Mnie ta historia w żaden sposób nie zaskoczyła, brakowało mi w niej zaskoczenia. 

  Teraz plusy. Najważniejszy to takowy, że autorka pisze w sposób lekki i naprawdę czyta się wspaniale. Oczywiście tutaj duży plus dla tłumacza tekstu. Podobają mi się postacie. Są dopracowane.

  Książkę generalnie polecam kobietom, które lubią historie o "tym trzecim". Mężczyznom raczej odradzam. Panowie - jesteśmy z Marsa, więc na pewne sprawy patrzymy inaczej. Nie wiem, czy to dobrze, ale właśnie tak się dzieje. Kobiety książką mogą się zachwycić. Oczywiście mam na myśli miłośniczki takowych historii. Ja przeczytałem, ale nie rozpływam się w zachwycie. Naturalnie jest to kwestia spojrzenia na temat. Może gdybym ją przeczytał w innych okolicznościach, byłbym bardziej zachwycony? Tego nie wiem. Ale póki co daruję sobie inne książki tej autorki. 

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu



"Dziewczynka, która widziała zbyt wiele" - Małgorzata Warda

  Książki autorki nie były mi znane do tej pory, a jak się okazuje ma na swoim koncie już kilka powieści. Jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Pisarka i rzeźbiarka, a do tego autorka tekstów do piosenek zespołu "Farba".

 Książka zainteresowała mnie ze względu na poruszaną tematykę. Rodzeństwo Aaron i Anna trafiają pod opiekę ciotki, kiedy matka zaczyna chorować. Wiele zaczyna się zmieniać, a przeszłość przeplata się z teraźniejszością. Czasami nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje. To historia o przekraczaniu ludzkich możliwości i miłości, która czasem może być balastem.

 Książka mnie bardzo poruszyła. Pierwszym powodem takowego stanu rzeczy  jest ciekawa historia , która mnie wciągnęła. Innym plusem książki jest bardzo żywy język. Gratuluję autorce, która opisała brutalny świat bez jednego przekleństwa w książce. Mieszanie czasów również bardzo dobrze wpływa na całokształt powieści. Książka napisana w sposób przemyślany. Autorka serwuje nam spory kawałek dobrej psychologii widzianej z punktu dziecka w fazie rozwoju i w miejscu, w którym dokonywana jest przemoc. Bardzo profesjonalnie pokazana jest zależność przyjmowania roli opiekuna przez starszego brata.  Rodzeństwo, które obserwuje świat z własnego punktu wielu spraw nie może zrozumieć. Choroba matki, zmagania z ojcem i codzienność, która nie jest wcale tak różowa, jak innych dzieci. Czy zawsze w takich wypadkach musi dojść do tragedii?

 Książka momentami szokuje, ale również stawia trudne pytania. To zdecydowanie lektura dla osób, które szukają  książki, która pozwoli im na pełne zaangażowanie się w lekturę. Nie jest to książka dla fascynatów romansów. Małgorzata Warda napisała mądrą, chociaż nie optymistyczną książkę. Za to ją cenię. Nie ucieka od problemów, nie kreuje cukierkowatego świata, ale wprowadza nas w ten twardy, ale prawdziwy. Takie historie zdarzają się w naszym otoczeniu, ale często wolimy niczego nie zauważać. Serdecznie polecam!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu


Wywiad z Sylwią Chmiel

Piter Murphy:  Witaj Sylwio. Mam to szczęście gościć u siebie w saloniku piękne, a zarazem utalentowane kobiety. Jest mi miło, że przyjęłaś zaproszenie. Mam do zaproponowania kawę i herbatę. Co mogę Tobie podać?

Sylwia Chmiel: Witaj. Jak wiadomo: „Nie to jest piękne, co jest piękne, tylko to, co się komu podoba”. Wobec tego odpowiem tylko: „Cieszę się, że mnie tak korzystnie widzisz”.  Co do napoju, to trudna sprawa. Najgorzej to dać kobiecie możliwość wyboru. Lubię kawę, ale herbata również ma swoje zalety. Nie, jednak kawa (?)... chociaż z drugiej strony... Lepiej rozpocznijmy rozmowę, herbatą lub kawą poczęstuję się w trakcie wywiadu.

PM: Jesteś autorką książki „Tydzień z życia kobiety”. O czym traktuje ta książka?

SCH: Opowiada o losach młodej dziewczyny. Bohaterka występuje tu jako: Patrycja – mieszka w Bytomiu, uczy historii w Gimnazjum dla Dorosłych i jako Anna – żyje w czasach średniowiecza i przeżywa liczne, barwne przygody.
Staram się nie przynudzać, pisać humorystycznie, wesoło i fajnie. Czytelnik ma się odprężyć, zrelaksować i zapomnieć o problemach dnia codziennego. Spojrzeć na własne bolączki z innej perspektywy, uśmiechnąć się do swoich wad i słabości.

PM: Książkę wydałaś w formacie elektronicznym. Dlaczego e-wydanie, a nie papier? Czytelnicy ciągle wybierają formy papierowe.

SCH: Odpowiedź jest bardzo prosta. Wysłałam teksty do wydawnictwa Nowy Świat. Po kilku dniach skontaktował się ze mną znany               i szanowany polski poeta, eseista Pan Maciej Cisło proponując e – wydanie „Tygodnia z życia kobiety”. Zgodziłam się praktycznie bez wahania. Wyznaję zasadę: lepszy e book w dobrym, poważanym wydawnictwie, niż książka papierowa wydana przez firmę „Kogucik”.

PM: Ukończyłaś kilka kierunków studiów. Czy to pomogło Ci w pisaniu powieści?

SCH: Pracuję z dziećmi w przedszkolu, jestem zatrudniona na stanowisku logopedy. Nie zapominam jednak o moich korzeniach,  ukończyłam studia magisterskie na WNS i jestem historykiem. To bardzo pomaga. Trzeba mieć pewną wiedzę na temat epoki, języka, obyczajów, aby skonstruować dane kwestie i stworzyć, jak najbardziej wiarygodne sceny.

PM: Jesteś również autorką książek edukacyjnych kierowanych do dzieci. Który odbiorca jest trudniejszy – dziecko czy dorosły czytelnik?

SCH: Zdecydowanie dorosły. Dzieci od razu „kupują” Misia Gabrysia i zajączka Cezarego, dorosły odbiorca jest znacznie bardziej nieufny, ostrożny i wymagający. Proszę Pamiętać, że moimi klientami są głównie kobiety, a to klient niezwykle wymagający. Trzeba dużej energii i siły przebicia, by sprzedać „babską książkę”.

PM: Czy łatwo jest pisać kobiecie historię o innych kobietach? Historia jest w pełni wymyślona?

SCH: Pisanie o innych kobiet jest po prostu cudowne! Precz z mitem, wiecznie zapracowanej, zagonionej  kobiety, „Matki Polki” mającej tysiące obowiązków na głowie: dom, rodzina, dzieci... Czy kobiety naprawdę spotykają się tylko po to, aby skarżyć się na własny los, rozmawiać o dzieciach, o pracy, domu i rodzinie? A co z namiętnością, co z erotyką? Czy nie jest dla nas ważna?  Prawda jest taka, że kobiety znacznie częściej myślą i rozmawiają ze sobą o seksie, niż się to wam mężczyznom wydaje.
Pytasz, czy historia jest w pełni wymyślona, no cóż, Partycja ma wiele moich cech. W „Tygodniu z życia kobiety” dużo jest prawdy, chociaż prawda ta jest ściśle i nierozerwalnie spleciona z fikcją.

PM: Wierzysz w taką miłość, jaka często jest w literaturze kierowanej dla kobiet?

SCH: Nie wierzę. Pisząc książki dla kobiet odbiegam od wątku cudownej, wspaniałej, nierealnej miłości. Wy mężczyźni często jesteście nieznośni i pełni wad, ale może właśnie za to was kochamy? Obrazy jakimi nas karmią książki i filmy są złudne. Prawdziwe uczucie jest inne, jest lepsze. Żaden autor nie potrafi stworzyć takiego scenariusza, jaki pisze nam życie. Uwierz mi.

PM: Emil Cioran napisał w „Zeszytach 1957 – 1972” Nie można nic powiedzieć o niczym. Dlatego można bezkarnie pisać książki o wszystkim. Zgadzasz się ze słowami autora?

SCH: Nie, raczej nie... To znaczy pisać możemy, ale kto nam to kupi? Bezkarnie, to możemy sobie gryzmolić w pamiętniku (pod warunkiem oczywiście, że trzymamy go w sejfie, do którego szyfr tylko nam jest znany). Jeżeli mamy zamiar publikować teksty literackie, to piszemy dla kogoś, prawda? Musimy się liczyć z odbiorcą, nie możemy mu serwować absolutnie wszystkiego.

PM: Jakie były koleje napisania „Tygodnia z życia kobiety”?

SCH:  W lipcu 2007 roku moja ukochana kuzynka zmarła na białaczkę. Nie potrafiłam pogodzić się z śmiertelną chorobą bliskiej mi osoby. Aby jakoś odreagować negatywne emocje pisałam wierszyki, bajeczki dla dzieci oraz  teksty dla dorosłych. Z czasem ból przestał dokuczać, łzy obeschły, wróciłam do normalnego życia i nie czułam dalszej potrzeby pisania, a już tym bardziej publikowania moich tekstów. Dopiero, po kilku latach, kiedy związek z ukochanym mężczyzną zaczął się rozpadać znów zaczęłam tworzyć poszukując  przyjaźni i miłości w wymyślonym przez siebie świecie. Na początku grudnia 2009 rozstałam się z mężem, trzy dni później otrzymałam wiadomość od Redaktora Naczelnego Wydawnictwa Harmonia:          „Myślę, że warto zainwestować w Pani talent”. I tak to się wszystko zaczęło. Jesienią 2010 roku na rynku pojawiła się moja pierwsza książka „Miś Gabryś i przyjaciele”, wraz z 2 płytami CD, tekstem czytanym przez doskonałego aktora Pana Artura Pontka. W styczniu przyszła kolej na „Rymowanki Cezarego”, a jesienią 2011 pojawił się „Tydzień z życia kobiety”. Trzy różne publikacje, ta sama Sylwia Chmiel.

PM: Odczuwasz przepaść między autorami wydającymi tradycyjnymi, a decydującymi wydać się w formie elektronicznej?

SCH: Nie. Oprócz „Tygodnia z życia kobiety” mam w swoim dorobku również normalne książki. Może dlatego jestem traktowana w sposób ulgowy? Kojarzę się ludziom nie tylko z twórcą e booka, ale również z tradycyjnymi publikacjami, które można bez przeszkód nabyć w księgarni.

PM: Prawdziwy pisarz nie boi się marzeń, balansowania między fikcją a rzeczywistością. Czy napisanie „Tygodnia z życia kobiety” zmieniło coś w Tobie, a może w Twoim otoczeniu?

SCH: Oczywiście. Dotychczas byłam spostrzegana tylko jako logopeda, twórca tekstów pomocnych w terapii wad wymowy. Od czasu kiedy na rynku pojawił się e book, zmieniło się podejście ludzi do mnie,  zaczęli zauważać, że Sylwia Chmiel to nie tylko terapeuta, ale przede wszystkim KOBIETA. Uwierz, to naprawdę fantastyczne... 

PM: Boisz się opinii innych?

SCH: Prezentowana w mojej książce bohaterka, jest istotą z „krwi i kości” a to się nie wszystkim podoba. Trudno, nie ma ż życiu człowieka, który by dogodził każdemu. 

PM: Po „Tygodniu z życia kobiety” będzie…? Nad czym aktualnie pracujesz?

SCH: Pracuję nad powieścią o zabarwieniu komediowym. Będzie dużo miłości, kobiecych pytań, wątpliwości, radości i rozterek. Nie zabraknie scen erotycznych, przygód, uśmiechu, ciepła i przyjaźni... Mam nadzieję, że czytelnicy ciepło przyjmą tytułową Weronikę. To bardzo sympatyczna, chociaż nieco zwariowana dziewczyna. Chcę, aby czytelnik dobrze się bawił. Mimo całego zła, świat jest przecież piękny i warto jest żyć! Warto się uśmiechać.

Jak pisał Phil Bosmans:
„ Humor niweluje wiele spraw,
które wydawały się przeogromne
i nie do przezwyciężenia.
Stają się śmiesznie małe i nieważne.
To, co wydawało się bardzo ciężkie,
Traci swój przygniatajmy ciężar.
To, co wydawało się niemożliwym,
Humor czyni możliwym.
Wtedy niejedna burza przemija
Bez grzmotów, błyskawic i gradu”

PM: Wierzysz w to, że coś się zmieni w naszym kraju odnośnie polskich autorów?

SCH: Tak na prawdę w Polsce mało kto czyta, a pisze bez mała każdy. Publikują znani i szanowani oraz ludzie „z ludu”. Tytuł „Autor” traci na znaczeniu. Jeszcze parę lat temu, gdy ktoś pochwalił się, że udało mu się wydać książkę,  otrzymywał gratulacje. Teraz ludzie wzruszają ramionami i pytają : „Ile zapłaciłeś (aś)”. Dopóki pisać i publikować będzie mógł praktycznie każdy, prawdziwy autor szanowany nie będzie. Cieszę się, że mój „Tydzień z życia kobiety” został nominowany do tytułu „E book Roku 2011” Wiele osób zgłaszających do konkursu swoje książki macha ręką i mówi „Nie istotne czy wygram”. Dla mnie jednak wynik ma ogromne znaczenie, pozwoli mi dowiedzieć się, jak spostrzegają mnie inni, czy mnie lubią, czy dostrzegają we mnie początkującego autora, a może zaśmiecam rynek? Dzienniki, pamiętniki pisze się dla siebie. Książki tworzy się dla innych. Dopóki w kraju będzie panować przekonanie: „Pisać każdy może, trochę lepiej, lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi. Czasami człowiek musi, inaczej się udusi...” ludzie słysząc słowo „Autor” będą się pobłażliwie uśmiechać. Czy o to nam chodzi? Czy warto publikować na siłę?

PM: Z pewnością czytałaś o Amandzie Hocking. Jej trylogie „Trylle” którą wydała niezależnie w formie e-boka w Stanach Zjednoczonych zakupiło ponad milion osób. Uważasz, że w Polsce ma ktoś zupełnie nieznany jakąkolwiek szansę na to, aby odnieść podobny sukces?

SCH: Może za dwadzieścia lat...? Teraz nie ma szans!

PM: Dziękuję za rozmowę. Było mi miło Ciebie gościć. Serdecznie pozdrawiam.

SCH: Dziękuję bardzo! To była szalenie miła pogawędka i w międzyczasie zdążyły wystygnąć napoje. W takim razie poproszę o herbatę, zimnej kawy nie znoszę.

Miłego dnia!




************************************************************

 Piątkowe wywiady czasami ukazują się w czwartki, podobnie jest dzisiaj. Wynika to z faktu, że w piątki nie zawsze  mam czas, aby się tym zająć. A dzisiaj dodatkowo trawi mnie gorączka i  mam zamiar się wcześniej położyć. Za tydzień spotkamy się z Małgorzatą Warda, autorką między innymi wydanej ostatnio książki zatytułowanej "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele". Zapraszam, :-)


Najlepsza ksiązka roku

Z faktu, że nieświadomie złamałem prawo donoszę, iż portal Granice poprosił mnie o umieszczenie niżej podanej notatki. Poniżej wklejam część pierwszą e-maila. W ten sposób mam nadzieję za zamknięcie tematu. Sama notatka jest odrębnym tekstem.

Szanowni Państwo 
We czwartek, 16 lutego 2012 r. o godzinie 14:00 w Galerii Książki w Warszawie  poznaliśmy tytuły książek nagrodzonych i wyróżnionych w konkursie i plebiscycie „Najlepsza książka roku” edycja 2011. Najwyższe laury przypadły…

Zachęcam do zapoznania się z notatką prasową dotyczącą tego wydarzenia i do jej rozpowszechniania.

Pozdrawiam 
Justyna Gul
Granice.pl - wortal literacki




Znamy laureatów konkursu i plebiscytu „Najlepsza książka roku” edycja 2011

We czwartek, 16 lutego 2012 r. o godzinie 14:00 w Galerii Książki w Warszawie  poznaliśmy tytuły książek nagrodzonych i wyróżnionych w konkursie i plebiscycie „Najlepsza książka roku” edycja 2011. Najwyższe laury przypadły…

Życia nie da się wrazić przez stan, lecz przez ruch: jedyne, niewątpliwe zwycięstwo ziarna, w którym drzemie ukryta siła” - napisał kiedyś Éric-Emmanuel Schmitt. Tego ruchu nie brakowało podczas zmagań o tytuł tej najlepszej wśród wszystkich książek opublikowanych w ubiegłym roku, czyli podczas konkursu i plebiscytu „Najlepsze książki roku 2011”.

Do konkursu stanęło ponad 200 tytułów, zwycięzców kwartalnych edycji, zaś wśród nich zarówno jury, jak i sami czytelnicy, wybrali 84 pozycje, które miały szansę na zwycięstwo. Za pośrednictwem strony internetowej www.ksiazkiroku.pl oddano ponad 20 tysięcy głosów. – Tym razem wybór był naprawdę trudny. Zarówno członkowie jury, jak i internauci stanęli przed nie lada wyzwaniem. Emocje wśród czytelników podgrzewała też główna nagroda dla osoby, która najbardziej aktywnie zachęcała przyjaciół do głosowania, czyli ufundowany przez księgarnię eClicto.pl czytnik e-booków – przyznaje Sławomir Krempa, redaktor naczelny wortalu literackiego Granice.pl.

Najlepsi patronują najlepszym
Partnerem przedsięwzięcia jest fundator e-czytnika, czyli internetowa księgarnia eClicto.pl. Konkurs wpiera również Książnica Polska, za sprawą której nagrodzone książki promowane będą w sieci księgarskiej w całej Polsce, w księgarni Czytay.pl i na stronie Ksiaznica.pl Przedsięwzięciu patronują serwis DlaStudenta.pl, portal kobiet dlaLejdis.pl, portal rynku wydawniczego Wydawca.com.pl, Polski Związek Bibliotek, serwis MiastoDzieci.pl, redakcja magazynu kryminalno-fantastycznego QFant, serwisy DuzeKa.pl, FantasyBook, Granice.pl, Przykominku.com, Obliczakultury.pl, Salonkulturalny.pl, Bookznami.pl, Unreal-fantasy.pl, student.pl oraz Internetowy Dom Handlowy SA, Stowarzyszenie Sztukater, Radio Niepokalanów i Radio PRYZMAT.

Najlepsi wśród najlepszych

–  Literatura ma niewiele wspólnego ze sportem, jednak w ostatnich dniach wielu z nas, tak wydawców, jak autorów czy czytelników, za sprawą plebiscytu Książki Roku 2011, przeżywało prawdziwie sportowe emocje – mówiła Małgorzata Gutowska-Adamczyk Autorzy i wydawcy mobilizowali czytelników, a ci, niczym gladiatorzy, walczyli o palmę pierwszeństwa dla swych faworytów. Powiem szczerze, że i mnie wciągnęła ta zabawa. Jest to na pewno ciekawy pomysł promowania czytelnictwa. Mam nadzieję, że zakorzeni się w naszej świadomości i stanie corocznym świętem książki.

Dzień dzisiejszy stanie się niewątpliwie świętem dla autorki, bowiem to właśnie fascynująca saga jednego z najświetniejszych mazowieckich rodów, czyliCukiernia pod Amorem” (Wydawnictwo Nasza Księgarnia) zasłużyła – według jury – na tytuł  NAJLEPSZEJ KSIĄŻKI ROKU 2011

Książka Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk to opowieść niezapomniana, w której historia splata się z teraźniejszością, łzy ze śmiechem, a słodkie wypieki z gorzkimi pigułkami serwowanymi przez los. Jury pozostało tylko rozsiąść się w kawiarni „Pod Amorem” i –delektując się słodkimi wypiekami – niemal jednoznacznie wskazać zwyciężczynię. Autorka zasługuje bowiem na miano malarki słowa, a jej dbałość o szczegóły oraz umiejętność prowadzenia tak wielowątkowej historii jest godna podziwu i zachwytów, których grono surowych krytyków wyjątkowo nie szczędziło.

O tytuł tej najlepszej według internautów toczył się prawdziwy bój, a szala zwycięstwa przechylała się to w jedną, to w drugą stronę. Ostatecznie, dzięki przewadze głosów z pierwszego etapu, zwyciężyła „AmatorkaJana Mostowika, zyskując – zdaniem internautów –  tytuł NAJLEPSZEJ KSIĄŻKI ROKU 2011.

Autor sprowadził czytelnikom na kark policję, służby specjalne i samych bandytów, a oni pokochali tę genialną książkę nie tylko dla tych, którzy lubią spiskowe teorie dziejów, ale także dla tych, którzy lubią po prostu dobrą sensację w polskim wydaniu. Jan Mostowik, zręcznie manipulując rodzimymi realiami oraz zawiłościami polskiej gospodarki i polityki, stworzył książkę, która bardziej przypomina powieść „starego wyjadacza” niż nieoszlifowany jeszcze debiut literacki. Tym samym książka wybija się spośród masowej produkcji para-sensacyjnych powiastek i motywuje do dokładniejszego przyjrzenia się działalności ludzi "na świeczniku”.

Głosowanie obserwował z zainteresowaniem również sam autor.
Lepiej późno niż wcale – powiedziała swego czasu hrabina Klonowska, jedna z bohaterek „Amatorki”, docierając na Dworzec Główny w Krakowie pięć minut po odjeździe ekspresu do Warszawy Lepiej późno niż wcale – powiedziałem po debiucie „Amatorki”, nie przeczuwając nawet, że konkurs na Książkę Roku 2011 prowadzony przez wortal literacki Granice.pl zakończy się sukcesem mojej powieści” – mówił Jan Mostowik, dodając – Drodzy Czytelnicy i Sympatycy „Amatorki”! To Wam zawdzięczam fakt, że książką roku 2011 została właśnie moja powieść!

Wyróżnienia w poszczególnych kategoriach zdobyły natomiast następujące tytuły:

Dla rodziców:
Wyróżnienie jury: „Kuchnia żydowska Balbiny Przepiórko”, Piotr Bikont, (Dom Wydawniczy Rebis)
Wyróżnienie internautów: „Zawód: Tata”, Krzysztof Pilch (Wydawnictwo: Salwator)

Fantasy
Wyróżnienie jury: „Księga wszystkich dusz”, Deborah Harkness (Wydawnictwo: Amber)
Wyróżnienie internautów: „Cień nocy”, Andrea Cremer, (Wydawnictwo: Amber)

Powieści obyczajowe
Wyróżnienie jury: „Sekretny język kwiatów”, Vanessa Diffenbaugh (Wydawnictwo: Świat Książki)
Wyróżnienie internautów: „Cukiernia pod Amorem”, Małgorzata Gutowska-Adamczyk (Wydawnictwo: Nasza Księgarnia)

Proza polska
Wyróżnienie jury: „Rozsypane wspomnienia”, Jolanta Kwiatkowska (Wydawnictwo: MG)
Wyróżnienie internautów: „Korzeniec” Zbigniew Białas, (Wydawnictwo: MG)

Perły z lamusa
Wyróżnienie jury i internautów: „Broniewski. Miłość, wódka, polityka", Mariusz Urbanek (Wydawnictwo: Iskry)

Dla dzieci
Wyróżnienie jury: „Zabawa z bajkami”, Berta Garcia Sabates (Wydawnictwo: Święty Wojciech)
Wyróżnienie internautów: „Baśnie mojego dzieciństwa”, Marzena Kwietniewska-Talarczyk, (Wydawnictwo: Zielona Sowa)

Dla młodzieży
Wyróżnienie jury: „Drżenie”, Maggie Stiefvater (Wydawnictwo: Wilga)
Wyróżnienie internautów: „Jestem Numerem Cztery”, Pittacus Lore, (Wydawnictwo: Gruner Jahr)

Proza obca
Wyróżnienie jury: „Pokój”, Emma Donoghue (Wydawnictwo: Sonia Draga)
Wyróżnienie internautów: „Dziewczynki ze Świata Maskotek”, Anja Snellman (Wydawnictwo: Świat Książki)

Romans paranormalny
Wyróżnienie internautów: „Anioł”, L.A. Weatherly (Wydawnictwo: Świat Książki)
Wyróżnienie jury: „Ballada”, Maggie Stiefvater  (Wydawnictwo: Illuminatio)

Kryminał, sensacja
Wyróżnienie internautów: „Sny”, Janusz Koryl (Wydawnictwo: Dreams)
Wyróżnienie jury: „Zima lwów”, Jan Costin Wagner (Wydawnictwo: Akcent)

- Wszystkim laureatom gratulujemy, żałując, że to już koniec tej wyjątkowo emocjonującej edycji konkursu na Najlepszą książkę roku”. Już teraz warto jednak zacząć przygotowywać się do przyszłej edycji plebiscytu, tymczasem rywalizując o tytuł „Najlepszej książki na wiosnę” – mówiła Małgorzata Gutowska-Adamczyk. Zgłoszenia do konkursu i plebiscytu wiosennego przyjmowane będą do 21 lutego 2012.

Tymczasem warto odwiedzić stronę konkursową www.ksiazkiroku.pl, gdzie można zapoznać się ze zwycięskimi tytułami, dokonać ich zakupu oraz świętować wraz z wygranymi ich triumf. 

Odpowiedź z wortalu Granice


Właśnie otrzymałem odpowiedź, która mam nadzieję przestanie wprowadzać niepotrzebny zamęt i konflikty na moim blogu. Jednocześnie INFORMUJĘ, iż komentarze do tego posta nie będą publikowane. To jest oficjalne stanowisko pracownika portalu "Granice" . Temat uważam za zamknięty.

Witam serdecznie

  Informuję, że informacje przesyłane do mediów przez wortal literacki Granice.pl są traktowane przez nas jako "proste informacje prasowe" i nie rościmy sobie do nich praw autorskich. W związku z powyższym umieszczenie przez Pana tekstu informacji dotyczącej "Najlepszej książki roku" nie jest plagiatem. Jako Granice.pl chcemy docierać do szerokiego grona czytelników, rozpowszechniając wiedzę o książkach, naszym celem jest popularyzacja czytelnictwa - temu mają służyć między innymi notatki prasowe.


Pozdrawiam


--

Justyna Gul
Granice.pl - wortal literacki

"Zamieniona" - Amanda Hocking

 Wczoraj wracając do Bydgoszczy, ryzykując utratę połączenia kolejowego zdecydowałem się na radykalny krok i pobiegłem do Empiku zakupić "Zamienioną". Lokalizacja Empiku w Galerii Krakowskiej nie jest trudne, ale samo odnalezienie książki granicy z cudem, szczególnie gdy się ma mało czasu. Zaczęły się schody. Podszedłem do pracownicy, która była poirytowana faktem, że przerwałem jej rozmowę z koleżanką. No cóż...
- Proszę podejść do punktu informacyjnego - rzuciła lekko podenerwowana.\
Tak bym zrobił, gdybym miał pojęcie gdzie on się znajduje. Zaryzykowałem, tym razem "mniej więcej" wskazała ruchem ręki. Poszedłem. Po drodze spotykam kolejną pracownicę. Znowu ten sam komunikat - czy tutaj wszyscy muszą wiedzieć, gdzie jest punkt info? Jestem wysoki, niewiele brakuje mi do dwóch metrów, ale punktu nie dostrzegam. W końcu znajduję. Oczywiście pani przy komputerze jest zajęta konwersacją przez telefon. Na szczęście przychodzi inna i wklepuje do komputera potrzebne dane.
- Chyba jest...- dostaję komunikat.Nawiasem mówiąc zastanowiłem się, czy w komputerze jest napisane słowo "chyba".
Zaczynam tracić cierpliwość. Mój czas się niebezpiecznie kurczy. Krótkie pytanie - gdzie?
Zrywa się ze stołka i nie ukrywa, że podejście do regału i podanie klientowi książkę jest dla niej wielką udręką. Podaje bez słowa. Ja dziękuje i kasy postanawiam odnaleźć sam.  Udaje mi się. Staję w kolejce. Zostało mi 4 minuty do odjazdu. W końcu jest pracownik przyjazny dla ludzi. Kupuję i wybiegam na perony. Mój apel dla pracowników Empiku w Galerii Kraków - więcej serca dla klientów. 

 A teraz o samej książce. Już na okładce krzyczy napis "Milion sprzedanych e-bookow". To pobudziło silnie moją wyobraźnię. Siadam w przedziale i biorę ją do ręki. Okładka dobrze zaprojektowana, ale co pozostałego papieru, mam wielkie zastrzeżenia. Po prostu cena 34,80 jest nieadekwatna do zawartości, jak i jakości papieru. Kolejnym minusem jest duże przereklamowanie książki. Ja sam bym po nią nie sięgnął, gdybym nie zechciał poznać tego "fenomenu". I poznałem. Niestety...W tym miejscu mam problem. Nie wiem co napisać, aby nie napisać zbyt wiele. W książce, która liczy sobie ponad 300 stron wiele się nie dzieje. Ogólnie poznajemy Weendy i chłopaka, który okazuje się Tryllem. Ona również należy do tego gatunku. Paranormalna papka z elementami miłosnymi jakoś mnie nie pociągnęła. Być może dlatego, iż takowe książki mnie nie pociągają. Sam pomysł na książkę uważam za godny zainteresowania w strefie oryginalności, ale nic więcej. Są w tej książce sceny, które as dla mnie zupełnie nie do przyjęcia, ale rozumiem że inni będą się nad nimi rozpływali. Ja tego nie kupuję. Zrozumiałem, że Amanda Hocking jest wytworem sztucznego wytworu którego poszukują Amerykanie i który z pewnością przyjmie się w Europie. Niestety, lubimy to co jest na "topie", nie zawsze jednak zgadzając się z opiniami innych. Jak zwykle musi być pięknie, tajemniczo i inaczej niż w innych książkach. Ja przeczytałem i fanem Amandy Hocking nie zostaję. Irytowała mnie przewidywalność, dziwne postacie według mnie wymyślane na siłę, postać prawdziwej matki i mógłbym mnożyć przykłady.  Czytam wiele lepszych książek, które przechodzą bez echa. Szkoda...Czy książkę polecam? Sam nie wiem. Przeczytać można, ale potem proszę nie mieć do mnie pretensji o źle wydane pieniądze. Ja po kolejne tomy raczej nie sięgnę. Romantyczne bajki jakoś nie idą w parze z moim życiowym motto.

Głosowanie na e-booka roku 2011

Drodzy blogerzy. Doskonale sobie zdaję sprawę z faktu, że większość z Was jest wierna książkom tradycyjnym i nawet mnie to nie dziwi. W internecie coraz więcej jednak dyskutuje się o książkach elektronicznych. E-booki zyskują kolejnych entuzjastów.  Od dnia jutrzejszego rozpoczyna się głosowanie na wybór najlepszego e-booka wydanego w roku 2001. Link do konkursu znajduje się w tym miejscu.  Część z Was czytała moją debiutancką książkę "Trzy" - niestety - miałem jak pamiętacie  z pewnością mały falstart. Chodzi o korektę. Aktualnie od grudnia książka jest dostępna w wielu miejscach w sieci i już jest wszystko jak należy. Ja zdaje sobie sprawę z faktu, iż do tytuły pretendują zawodowi pisarze, ludzie z dużym zapleczem literackim, a ja sam jestem przy nich mrówką. Ale mimo wszytko ryzykuję. Jeżeli ktoś zechce oddać głos na moją opowieść, to zapraszam serdecznie. Dla przypomnienia w tym miejscu znajduje się parę słów o mojej powieści. Zapraszam do lektury i dziękuję tym, którzy zdecydują się "kliknąć" właśnie na "Trzy".

Wywiad z Aleksandrą Tyl

Piter Murphy: Witaj Aleksandro. Jest mi niezmiernie miło, że zgodziłaś się na tę rozmowę. Mam w zwyczaju zaproponowanie mojemu gościowi kawę lub herbatę. Przecież nic tak nie pomaga w dyskusji, jak filiżanka ciepłego, aromatycznego napoju.

Aleksandra Tyl:
Poproszę kawę. Czarną i mocną. Wzięłam ze sobą ciasto czekoladowe, do kawy jest idealne, mam nadzieję, że się skusisz.

PM: Jesteś autorką dwóch książek „Aleja bzów” oraz „Miłość wyczytana z nut”. O czym opowiadają Twoje książki?

AT: Najprościej rzec - o kobietach, bo to one są głównymi bohaterkami moich powieści. Natomiast oczywiście problematyka w książkach jest różna. W „Miłości wyczytanej z nut” na pierwszy plan wysuwają się dylematy młodej kobiety, jej rozterki, nie tylko sercowe, ale również te spowodowane oczekiwaniami społecznymi względem kobiet. Czasami naciski są tak mocne, że podejmujemy pod ich wpływem decyzje, wyrzekając się swoich własnych pragnień. To nie zawsze jest złe i nie zawsze się źle kończy, jednak powoduje napięcie emocjonalne i rodzi element pewnego rodzaju „powinności”. Zauważ Piotrze, jak często osoby w naszym otoczeniu próbują nam doradzać – zawsze oczywiście w dobrej wierze – wysuwając się na pozycję osób mądrzejszych, mówią: „powinnaś zrobić tak”, „powinnaś zachować się tak”. Oczywiście, należy ich słuchać, po to jest rodzina i przyjaciele, ale nie zapominajmy, że oni nie są nami, mają inne doświadczenia, inny świat wewnętrzny, nie podejmą za nas decyzji. I to od nas samych zależy, jak pokierujemy naszym życiem. Nawet, gdy popełnimy błędy, to będą nasze błędy i nasze doświadczenia, które nas wzbogacą i być może czegoś nauczą.
„Aleja Bzów” z kolei to powieść która pokazuje, jak ważna jest umiejętność zachowania dystansu do problemów i sytuacji, które nas spotykają. A także jak ważne jest budowanie dobrych relacji z innymi ludźmi. Życie jest dynamiczne, każdy dzień potrafi przynieść coś innego, czasem niepozorne, błahe zdarzenie potrafi wywołać całą lawinę kolejnych, którym musimy stawić czoła. Dobrze jest wówczas mieć przy sobie ludzi, którzy nas wspierają. Nie tylko w smutkach, ale i w radości. To powieść bardzo mi bliska, bowiem umieściłam akcję w miejscach dobrze mi znanych – Aleja Bzów jako miejsce istnieje naprawdę i mam do niej wielki sentyment. Podobnie, jak Warszawa, z którą jestem związana od urodzenia, więc nie są mi obce także i ciemniejsze strony życia tutaj – wyścigi w pracy, bezpardonowość działania, a także duża anonimowość, gdy czasem nie znamy własnego sąsiada. A przecież to ludzie tworzą miejsca i świat, w którym żyjemy i czasem warto się otworzyć, porozmawiać, poznać kogoś bliżej. Warto tworzyć więzi, mieć przyjaciół, wzajemnie się wspierać. To umacnia i daje poczucie, iż jest ktoś, na kogo zawsze można liczyć.

PM: „Aleja bzów” przeszła do kolejnego etapu w plebiscycie na Najlepszą Książkę Roku 2011, organizowanego przez wortal literacki Granice. Na książkę głosowali internauci. Jest to dla Ciebie duże zaskoczenie, że znalazłaś się w finale tego plebiscytu?

AT:
Rzeczywiście, przy tak dużej konkurencji było to dla mnie zaskoczenie, bo oddawana jest ogromna ilość głosów na książki w tym plebiscycie. Tym bardziej się cieszę, że „Aleja Bzów” została dostrzeżona przez internautów i zdobyła ich uznanie. Bardzo dziękuję.

PM: W internecie nie znalazłem wiele informacji na Twój temat. Właściwie tylko parę zdań na stronie Wydawnictwa Prozami, z którym współpracujesz. Może czas, aby stać się osobą bardziej medialną?,

AT: Chyba jeszcze nie dojrzałam do tego. Zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach trzeba być medialnym i taki szum przydaje się również powieściom, ale na razie dobrze mi w cieniu, gdzie po cichu i w spokoju piszę swoje książki.

PM: Czytelnicy wybrali Twoją książkę w plebiscycie, jakby nie patrząc dając Ci wielki kredyt zaufania. Możliwe, że wygrasz plebiscyt. Jak sądzisz – wynik wpłynie w jakiś znaczący sposób na Ciebie i na Twoje życie?

AT:
Oj, jestem w tym przypadku realistką, nie sądzę abym wygrała z tak mocną konkurencją. A czy wygrana w plebiscycie wpłynęłaby na mnie? Raczej nie. Po prostu cieszyłabym się, że czytelnikom podoba się książka, to oni są dla mnie najważniejsi i to dla nich piszę. Konkursy, plebiscyty są tylko zawodami, podczas gdy tworzenie, pisanie, biegnie swoim torem.

PM: Aleksandra Tyl to optymistka, humanistka i romantyczka. Posiadasz jeszcze inny talent, oprócz pisania. Malujesz akrylami na płótnie. Malowanie jest pasjonujące na równi z pisaniem?

AT: Tak, malowanie mnie odpręża, pozwala zilustrować wrażenia, myśli, uczucia, których nie sposób opisać słowami. Malowania nie da się porównać do pisania, ale rzeczywiście, potrafi być równie pasjonujące.

PM: Twoje obrazy można gdzieś zobaczyć, lub nabyć? Co przedstawiają?

 AT: Nie sprzedaję swoich obrazów. Nie czuję się malarką, to raczej hobby na użytek własny. Obrazy zdobią ściany mojego domu oraz domów przyjaciół, którym się podobały, więc dostali je ode mnie w prezencie. A co przedstawiają? Każdy może interpretować je dowolnie, ponieważ nie są te pejzaże czy portrety, raczej abstrakcja, gdzie główną rolę gra kolor oraz sposób nałożenia farby.

PM: Fascynują Ciebie ludzie, co jest podstawą, aby dobrze pisać. Bez dobrej znajomości człowieka nie można o nim pisać. Swoich bohaterów wymyślasz, czy bohaterami są prawdziwe postacie?

AT: Moi bohaterowie są oczywiście zmyśleni, jednak cechy, które im nadaję, czerpię z rzeczywistych osób.

PM: Same pomysły na książki rodzą się w głowie, czy są gdzieś zasłyszane? Wielu pisarzy miesza fikcję z rzeczywistością, budując coś nowego. Jak Ty się w tym odnajdujesz?

AT:
Pomysły do mnie przychodzą. Podobnie jak dialogi, sytuacje. Nie potrafię tego wytłumaczyć, to dzieje się samo. Nie siedzę i nie męczę się, jak pisarze na niektórych filmach, którzy z braku weny drą kolejne kartki. Słowa wypływają ze mnie naturalnie, żyję życiem swoich bohaterów, przeżywam ich problemy, jestem z nimi na co dzień.

PM: Kochasz pisać, więc jak mniemam, nie mniej kochasz czytać. Twoi ulubieni pisarze to...?

A.T:
Oj, długo by wymieniać. Czytam właściwie codziennie, co chwila kogoś nowego odkrywam, dlatego lista ulubionych pisarzy stale się wydłuża. W dodatku jestem typem, który – w zależności od humoru – sięga po różne gatunki literackie, czasem skrajnie odległe. Jednego dnia zagłębiam się w mroczny świat Dostojewskiego, innym razem przeżywam przygodę z Ludlumem, a jeszcze innym razem sięgam po coś lekkiego i zaśmiewam się przy Chmielewskiej lub Kursie. Są również pisarze, do których wracam, na przykład Sonia Raduńska, której książki pozwalają się wyciszyć, skłaniają do refleksji. Do ostatniej z nich – „Solo” pisałam zresztą recenzję na okładkę. Ogólnie temat książek to dla mnie temat rzeka, ale chyba Cię to nie dziwi. Mogłabym gadać o tym w nieskończoność. Dodam jeszcze, że bardzo lubię piszących współcześnie mężczyzn, Coetzee, Llosę, Zafona. A ostatnio zakochałam się w Andresie Neumanie. Co prawda jego książkę „Podróżnik stulecia” dopiero zaczęłam czytać, jestem może na dwudziestej stronie i pewnie szybko nie skończę, bo mój wzrok ciągle biegnie na okładkę, gdzie jest jego zdjęcie.
PM: Piszesz o stałych porach, czy też jednak czekasz „na wenę”? Masz jakiś rytuał z tym związany? Kawa, herbata, lampka wina na biurku? A może towarzyszy Ci ulubiona muzyka?

AT: Na wenę nie czekam, ona ciągle we mnie jest. Ale rzeczywiście mam stałe pory pisania – późny wieczór i noc. Gdy cały świat już śpi i nic mnie nie rozprasza. Nie słucham w tym czasie muzyki, w domu panuje kompletna cisza. Owszem, zdarza się, że stoi obok lampka czerwonego wina lub kubek z herbatą, ale nie jest to reguła.

PM: Mieszkasz w Warszawie, mieście które daje wielkie możliwości. Mam na myśli tutaj spotkania z czytelnikami, mnogość wydawnictw i możliwość bezpośredniej autoreklamy poprzez organizowane spotkania itd. Korzystasz z takowych rozwiązań?

AT: Rzeczywiście, Warszawa jest miastem, w którym wiele się dzieje. Na razie jednak nie korzystam z tych rozwiązań, które wymieniłeś - bardziej póki co koncentruję się na pisaniu i to mnie pochłania.

PM: Nie ma Ciebie na facebooku, a podobno jak kogoś nie ma na facebooku, to ta osoba nie istnieje. To taki powszechny slogan. Może czas, aby zacząć się bardziej promować w sieci i dawać się poznawać czytelnikom również w tym miejscu, z którego wielu pisarzy intensywnie korzysta?

 AT: Masz rację (śmiech), wciąż o tym słyszę. I dlatego, za namową przyjaciółki stworzyłam jednak stronę na facebooku, gdzie będę wrzucać bieżące informacje o swoich książkach. Do tej pory taką rolę spełniał mój blog, na którym zamieszczam także od czasu do czasu swoje luźne przemyślenia. Polubiłam tę formę przekazu i na pewno strona na fb będzie pewnego rodzaju uzupełnieniem, czy może raczej dopełnieniem.
PM: Gdzie można odnaleźć Aleksandrę Tyl w sieci? Z pewnością wielu fanów, fanek Twojego pisania chce z Tobą porozmawiać, nawet drogą internetową. Stwarzasz im takową możliwość?

AT:
Można mnie znaleźć na blogu aleksandratyl.blogspot.com oraz od kilku dni także na facebooku. Do tej pory nie podawałam adresu mailowego, ponieważ nie sądziłam, że może zajść taka potrzeba. Ale oczywiście mam mail, jeśli więc ktoś miałby ochotę ze mną porozmawiać, to byłoby mi bardzo miło. Adres mailowy uzupełnię na blogu, bo na fb już jest wpisany.
PM: „Miłość wyczytana z nut” została wydana również w formie audiobooka. Teraz czas na e-booka?

AT: Obydwie moje książki zostały wydane, oprócz wersji książkowych (Wydawnictwo Prozami) również w formie audiobooków (Lissner Studio). Co do e-booka, to nie ma na razie takich planów, nie sądzę aby powstał w najbliższym czasie.

 PM: Aleksandra na co dzień to...?

AT: Dobre pytanie! Kobieta codzienna PiotrzeJ

PM: Jakiś czas temu w rozmowie z jedną z piszących osób spotkałem się ze stwierdzeniem, że pisanie dla niej jest chałturą. Jak jest u Ciebie? Piszesz dla przyjemności, dla misji, a może dla pieniędzy, które w końcu nie są powalające w naszym kraju?

AT: Pisanie nie jest i mam nadzieję, że nigdy nie będzie dla mnie chałturą. To ogromna przyjemność i pewnego rodzaju także misja, ponieważ staram się w swoich książkach poruszać również tematy ważne emocjonalnie, a często także ważne społecznie, a nie tylko opisać jakąś tam historię. Co do pieniędzy, to są, owszem, miłym akcentem, ale jak chyba wszyscy wiemy, autorzy w Polsce kokosów nie zarabiają.

 PM:
Pewnie aktualnie znowu stukasz w klawiaturę, pracując nad kolejną powieścią. Uchylisz rąbka tajemnicy o czym ona będzie, oraz kiedy orientacyjnie można się jej spodziewać w księgarniach?
AT: Tak, zgadłeś, stukam w klawiaturę! Kończę właśnie kontynuację „Alei Bzów”, która ukaże się w maju. Na razie tytuł jest roboczy, być może się zmieni, dlatego go nie ujawnię. Natomiast co do samej książki, to będą to dalsze losy bohaterów, sporo się zadzieje, będzie bardziej dramatycznie, główna bohaterka stanie przed trudną decyzją. Wszystkie niedokończone wcześniej wątki się wyjaśnią.

PM: Gdybyś miała wybrać na bezludną wyspę trzy książki, które by pomogły Ci przetrwać, to byś zabrała ze sobą...?

AT:
Skoro miałabym tam przetrwać, to na pewno wzięłabym ze sobą poradnik surwiwalowy, oprócz tego „Przeminęło z wiatrem” M. Mitchell i „Grę w klasy” J. Cortazara.

PM: Na koniec chcę Ciebie zapytać, czy uważasz że Polska jest krajem, który jest przychylny dla pisarzy? Wiele osób nie otrzymując odpowiedzi z wydawnictw, decyduje się na publikację w formie elektronicznej. Warto czekać i pukać do kolejnych drzwi?

AT: Myślę, że warto uzbroić się w cierpliwość. Czasem odpowiedź przychodzi po kilku miesiącach. Myślę, że to naturalne, bo przecież książka jest najpierw czytana, recenzowana – to musi trwać. W Polsce nie ma agentów, którzy funkcjonują w innych krajach i spełniają również rolę pierwszego recenzenta. Taka książka, w zależności od prestiżu danego agenta, może być tam przyjęta od ręki, jeśli wydawca ma do niego zaufanie i na tej podstawie przyjmuje, że książka ma potencjał. W Polsce ten proces wygląda inaczej i dlatego czasem to tak długo trwa. Ale myślę, że Polska jest przychylna dla pisarzy tak jak każdy inny kraj.

PM: Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę kolejnych wielkich sukcesów literackich i w życiu osobistym.

AT: Ja również dziękuję, było mi bardzo miło u Ciebie gościć. Pozdrawiam ciepło wszystkich czytelników.


Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...